10

12 1 8
                                    

Blanche's POV:

Spontaniczność. Wydaje się być czymś podobnym do słowa — ryzyko. Coś na wymiar niestosownych postępków, czy nierozważnych słów, których niekiedy żałujemy. Ale taka jest miara tego wszystkiego, nosimy za sobą wagę postanowionych czynów. Spontaniczność chodzi w parze z konsekwencjami. Lecz nie można być zbyt spontanicznym, a istotnym jest by posiadać umiejętność wstrzymania się przed tym.

       Meave, jak to ona zdawało się, że słynęła z tego, co w niej zauważyłam i polubiłam.

Ze spontaniczności, rzecz jasna.

       Potrafiła się rozerwać, co w dzisiejszych czasach dla wielu ludzi stanowiło trudności. Nie działała według napisanego przedtem planu, potrafiła się gdzieś wyrwać ciągnięta za własnym pomysłem.

       Dlatego, gdy zaprosiła mnie do siebie, jak najszybciej pobiegłam do mamy, a gdy ta się zgodziła spakowałam wszystkie niezbędne duperele.

      Tak bardzo opanowało to moje myśli, że trudno było mi nawet zasnąć poprzedniej nocy.

Obudziłam się jak zazwyczaj w czas wolny od szkoły. Zegar na ścianie w kuchni wskazywał blisko dziesiątą, gdy do niej weszłam. Chata była pusta w ten piątkowy akurat dzień.

Miałam jeszcze sporo czasu do treningu, dlatego pierwsze, co przygotowałam to śniadanie w akompaniamencie piosenek Shakiry.

Jeju, chyba wieki tego nie słyszałam.

Uważałam to za kompletny klasyk, jeśli chodziło o jej muzykę.

Wirowałam, kręciłam biodrami, obracałam głową na boki, byle tylko ciało poruszało się w rytm Whenever, Wherever.

Głośno śpiewałam, nie mogąc się powstrzymać ze śmiechem.

Zapowiadał się dobry dzień. Kurwa nie dość, że się wyspałam, zaraz się najem i jeśli trening pójdzie mi dobrze to będzie dojebany dzień — pomyślałam.

Whenever, Wherever we're meant to be together...

Ten wers zawsze jakoś zapadał mi w pamięć, od momentu, gdy poznałam znaczenie tego zdania.

Wszak niby miłość istniała. Miałam na myśli tą prawdziwą, którą zdaniem ludzi przeżywa się w życiu tylko raz. Sądziłam, że jeśli taka istniała to niczego na siłę nie mogłam zrobić, nie miałam też zamiarów, ani ochoty. Martwiłam się jedynie, czy przydarzy się do w niedługim czasie, czy będę musiała jeszcze trochę poczekać. Może ta miłość była za rogiem? Chciałabym znać kogoś kto znałby odpowiedź na to pytanie. Ale czy osobie, która już tyle miała za sobą, tyle nacierpiała należała się w ogóle jeszcze ta zła osoba, zły charakter w czyjejś historii. Niewiadomo. Ale tak jak mówiła Shakira nieważne gdzie, nieważne kiedy będziemy sobie przeznaczeni. A może mnie to już spotkało? Tylko jeszcze tego nie wiedziałam. Jednak postanowiłam nie wracać na stare śmieci...

Miałam mętlik w głowie.

Dla odmiany napiłam się kawy, która przyjemnie zmroziła moje podniebienie.

Skwasiłam minę i pominęłam następną piosenkę, która mimowolnie poleciała z telewizora.

Poszłam do pokoju przebrać się w rzeczy na trening. Gdy to zrobiłam jeszcze trochę posprzątałam i ułożyłam ubrania, które zostały rozrzucone po podłodze pomieszczenia, żeby mama nie przyczepiła się do mnie o to później.

Zmyłam jeszcze brudne naczynia, napełniłam butelkę wodą i włożyłam ją do innych rzeczy. Wyszłam z torbą sportową na ramieniu, idąc w kierunku centrum miasta. Temperatura w ogóle sobie nie odpuszczała.

Trying to Retrieve Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz