ROZDZIAŁ IV

12 1 49
                                    

Noc była wietrzna a lampy na ulicach przytłumione przywołując na myśl prędzej późny styczeń aniżeli początek sierpnia. Jego stąpające po asfalcie buty były jedynym słyszalnym w okolicy dźwiękiem sprawiając że Bible czuł się odkryty i widoczny, mimo kaptura zasłaniającego kudłate, szatynowe włosy. Cudem udało mu się opuścić stare mieszkanie, nazywane przez Silasa azylem, bez budzenia lidera, który jak się okazało miał bardzo lekki sen.

Drzwi zostawił lekko uchylone, po części z nadzieją a po części lekkomyślnie licząc na to że zdąży wrócić przed świtem i zamknąć je za sobą, by żaden ze wstających rano mieszkańców nie zdecydował się wparować do środka i pogonić włamywaczy.

Lekko podniósł głowę, jednocześnie dłonią chwytając za krawędź kaptura by nie pozwolić mi opaść z powodu mocnego, północnego wiatru.
Rozejrzał się dookoła siebie, przelatując wzrokiem po ciemnych, pogrążonych we śnie oknach szarych i białych bloków oraz po smutno pozbawionym dzieci placu zabaw w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak Sahaka Zakaryana i jego przyjaciół.
Już wcześniej obszedł mały osiedlowy sklepik z każdej możliwej strony szukając wskazówki, jednak zamknięte drzwi i wyłączone światła wskazywały na brak szans wdarcia się do środka.

Nie ma szans by ich znalazł, patrząc na to jak wiele setek mieszkań znajdowało się na ulicy, pomyślał po kilkunastu minutach bezcelowego krążenia od bariery do bariery Bible w końcu przystanął przy najwyższym z bloków i spojrzał pod nogi i kopnął leżący obok jego prawej stopy mały kamyk. Sfrustrowany odwrócił się, mając zamiar postawić pierwszy krok w kierunku klatki schodowej prowadzącej do azylu gdy głośny gwizd sprawił że zatrzymał się w półkroku. Nie poruszył się ani na milimetr, a świat przystanął w miejscu, gdy Bible czekał sam nie wiedząc na co.

Oto był, pomyślał po kilku sekundach lub minutach gdy dźwięk powtórzył się, tym razem brzmiąc bardziej jak melodia aniżeli zwykły gwizd. Skupił się i po chwilę zlokalizował jego źródło jako pochodzące z góry.

Odwrócił się przodem do dźwięku i niespiesznie uniósł głowę w górę, po drodze śledząc wzrokiem kolejne zasłonięte okna i kwieciste balkony, zanim jego wzrok zawiesił się na małej, oświetlonej światłem księżyca i gwiazd postaci, wygodnie siedzącej na krawędzi dachu, z długimi, odzianymi w ciemne spodnie nogami zwisającymi w dół. Ich właściciel wydawał się nie przejmować się wysokością oraz ogromnym niebezpieczeństwem wynikającym z jego pozycji, gdy machał entuzjastycznie ręką, gestem dłoni prosząc go o dołączenie.

Bible zmrużył oczy i już po chwili rozpoznał te ciemne loki i cwaniacki uśmiech jako należące do Armena Zakaryana.
Nie wiedział czy się cieszył, gdy nie poświęcając swojemu lęku wysokości ani krytycznemu myśleniu ani sekundy ruszył do zardzewiałych schodów strażackich, przywierconych do ściany bloku tuż obok skąpanemu w głębokich cieniach nocy placu zabaw.

Wziął płytki wdech zanim wszedł na pierwszy schodek i ignorując niepokojące skrzypienie konstrukcji przyspieszył ruchy, praktycznie wbiegając po schodach na szczyt.
Zadrżał niekontrolowanie na zmianę temperatury gdy tylko stanął niestabilnie na ostatnim szczeblu a wiatr zniknął, pozostawiając jedynie ciepławe prądy powietrzne i pocieszające niebiańskie światła.
Dyszał z przemęczenia gdy kaszlnięcie przywołało go do rzeczywistości. Armen stał kilka kroków przed nim, z rękoma schowanymi w kieszeniach i brodą wysoko uniesioną w górze. Przyduże, ciemne ubrania wisiały na nim, praktycznie zmuszając do zwrócenia uwagi na głęboko czerwony, niewielki kamień zawieszony za pomocą czarnego łańcuszka wokół szyi. Nie wiedząc jak mógł go wcześniej nie zauważyć, Bible zrobił krok do przodu by zejść z niepewnego stalu schodów i stanąć na stabilnym dachu budynku.
—Czy wiesz, jak niebezpiecznie jest wałęsać się samemu po nocy? - zapytał ciemnowłosy, przeciągając powoli dłonią po odbijających światło księżyca lokach. Rękaw koszulki którą miał na sobie zadarł się do góry ukazując jego oczom jasne i szorstkie pajęczyny blizn, rozciągających się od bicepsa aż po łokieć. Mimowolnie pozwolił sobie skrzywić się ze współczuciem, co nie uszło uwadze towarzysza.
—Długa i nie aż tak ciekawa historia jak mogłoby Ci się wydawać.

UlicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz