Życie na walizkach, tak Armen opisałby swoje życie przez ostatnie dziesięć lat.
Odkąd tylko pamiętał to byli zawsze oni, we dwójkę toczący niesprawiedliwą walkę przeciwko rzeczom o wiele większym od nich.To najpierw byli ich rodzice, piękni, młodzi i cholernie nieodpowiedzialni.
Sahak zwykł nazywać ich „pogubionymi", jednak mimo swojego młodego wieku, Armen zawsze wiedział.Byli ludźmi odwróconymi od Boga, podłymi i nieczystymi a on sam nigdy nie mógłby w słowach wyrazić jak bardzo był wdzięczny bratu za zaplanowanie ucieczki z rodzinnego domu, która wreszcie pozwoliła im poczuć się naprawdę żywymi.
To na początku byli tylko oni, Armen i Sahak, jednak po dotarciu do swojej pierwszej stacji, stolicy rodzimemu kraju, Erywania ich skromna grupa powiększyła się, przyjmując w swoje progi piekielnie wysokiego i wychudzonego chłopca z nieokrzesanymi włosami imieniem Hakob i niewiele niższą, piękną dziewczynę o farbowanych platynowo blond włosach która przedstawiła się im jako Narine.
Armen lubił ich towarzystwo, nawet pomimo faktu że oboje byli wiekiem bliżej do Sahaka oraz tego że nie dzielili z nim żadnego z jego zainteresowań.
Chyba że głębokie oddanie wierze uznaliby za zainteresowanie.Lata mijały, stolica biedniała a ich zapotrzebowanie na podstawowe racje życiowe wzrastało gdy jego brat wrócił do ich nielegalnie wynajmowanego mieszkania w centrum miasta i oznajmił „pojutrze lecimy do Kanady".
Pakowanie się poszło niesamowicie sprawnie, zważywszy na to że cała grupa miała doświadczeniu w uciekaniu i zanim Armen zdążył zadać choćby połowę nurtujących go pytań, siedział w starym i ogromnym samolocie dostawczym, lecąc nad szerokim oceanem spokojnym w towarzystwie setek innych imigrantów liczących na szansę do lepszego życia w kraju abstrakcyjnie odległym od wszystkiego co wcześniej znali.Powietrze było mroźne, a śnieg okazał się mniej puchaty i biały niż pokazywano w telewizji, ale było dobrze. Lepiej niż gdziekolwiek indziej przedtem.
A Armen miał już dwanaście lat, nie jest już małym chłopcem, według słów Sahaka.Pierwsze miesiące w Kanadzie były ciężkie, choć perspektywiczne. Powoli budowali sobie dobrą opinie a Armen coraz bardziej poznawał nieznany mu świat i zróżnicowanie kulturowe, czerpiąc z nowej szansy garściami.
Mieszkali w małym, położonym nad oceanem Spokojnym miasteczku o mieszkańcach nieufnych ale uśmiechniętym i Armen naprawdę myślał że wyszli na prostą dopóki pewnej listopadowej nocy Hakob wpadł do wynajmowanego mieszkania, prawie wywalając drzwi z zawiasów i spojrzał na oglądającą durny program w telewizji Narine i uczącego się angielskiego Armena ze strachem w oczach i drżącą szczęką niszcząc swoimi słowami ich pozornie spokojne życie.„Sahak może nie przeżyć nocy."
Następne kilka godzin pamiętał jak przez mgłę. Słyszał swój płacz, modlitwy Narine i krzyki Hakoba gdy przesłuchiwał przerażonego tajskiego chłopca który po angielsku mówił nie lepiej od nich.
Pamiętał ciężar broni w swojej małej dłoni i rękę starszego przyjaciela na swoim ramieniu który wyraźnie tłumaczył mu coś, czego Armen nawet nie próbował usłyszeć.Najlepiej jednak pamiętał przerażony wyraz na skatowanej twarzy swojego brata, gdy ostry jak brzytwa nóż oparł się o jego szyje a szerokie, nieznane ramiona owinęły się wokół jego postaci, nie pozwalając mu na ucieczkę.
Armen myślał że to koniec, gdy nóż głębiej wbił się w jego krtań przecinając skórę gdy głośny wystrzał z broni sprawił że podskoczył. Obce, powstrzymujące go ciało osunęło się bez życia na szary beton, plamiąc go krwią porywacza gdy podniósł wzrok tylko by zobaczyć roztrzęsione ciało azjatyckiego chłopca którego wcześniej zmusili do współpracy i Hakoba, trzymającego omdlałego z wycieńczenia i licznych ran Sahaka.
CZYTASZ
Ulica
Science FictionGdzie on zaczyna żyć, dopiero gdy wszyscy inni umierają. Historia nieśmiałego Bible, który przeżywa globalną apokalipsę za sprawą (nie)szczęśliwego wypadku. O dziwo - fakt ten nie przeszkadza mu aż tak bardzo, jak mógłby się tego spodziewać. @RONNIE...