ROZDZIAŁ VI

10 1 55
                                    

Uczucia Bible były słodko-gorzkie gdy obserwował mile wrzącej lawy i gęste kłęby szaroburego dymu unoszące się w powietrze by następnie rozbić się o przezroczystą, chroniącą ulicę ścianę.

A więc ściana musi być naprawdę wysoka, o ile w ogóle ma jakieś zakończenie, pomyślał, stukając kciukiem o brodę.
Cokolwiek sprawiło że ściana się tam pojawiła, na pewno nie było sprawką człowieka, ani nawet ogromnej ich grupy. Jak możliwe byłoby wybudowanie lub co jeszcze mniej prawdopodobne, przeniesienie tak monstrualnego obiektu bez obudzenia któregokolwiek z mieszkańców (Bible nawet nie spał, przez większość tamtejszej nocy siedząc w rogu szerokiego parapetu i obserwując martwe, słabo oświetlone ulice osiedla)?

Zmarszczył brwi i zwrócił się do stojącej obok niego Margarity, która uprzejmie i z największą możliwą ostrożnością rozmawiała ze starszą kobietą o włosach białych i szalonych.
Podszedł do nich.

—Czy jest pani pewna że w ciągu ostatnich kilku dni nie poczuła pani żadnych wstrząsów? - zapytała po raz kolejny już dziewczyna, z cierpliwością godną anioła.
Kiedy staruszka ponownie pokręciła głową na nie, wyglądają na smutną i żałującą tego, że nie potrafi pomóc nastolatkom.

Bible pozwolił włosom upaść na czoło ignorując trwające już od dłuższego czasu poczucie bycia śledzonym.
Margarita położyła dłoń na ramieniu emerytki, szeptając kilka pociesznych słów, które natychmiast postawiły ją nogi z dołka w który mimowolnie wpadła.
—Może zadam prostsze pytanie, madam. - powiedziała z niepewnym uśmiechem wypisanym na ciemnoczerwonych ustach.
—Kiedy ostatni raz wyszła Pani na miasto?

Wzrok kobiety pociemniał tak szybko i niespodziewanie, sprawiając że Bible wyciągnął rękę by złapać tę Margarity, zmuszając ją do cofnięcia się o krok czy dwa. Starsza kobieta wbijała pusty wzrok wprost w oczy Margarity, wyglądając jakby straciła wszelkie umiejętności potrzebne do życia poza oddychaniem.
Cisza przedłużała się przez kilka kolejnych sekund, zanim oczy emerytki nie wróciły do normalności a ona sama uśmiechnęła się szeroko i na pierwszy rzut oka, szczery uśmiech głaszczący jej starą i pomarszczoną twarz.

—Przyjdźcie kiedyś na obiad, kochane dzieci! - zaproponowała na gust Bible zbyt energicznie starsza pani i przechyliła głowę w lewo, wyglądając jakby o czymś rozmyślała.
—Odkąd moje wnuki wyjechały do Europy na studia, nie gotuje dla nikogo oprócz siebie i kota, z chęcią przyjęłabym gości!

Bible kiwnął głową, nie wyglądając na przekonanego czy ufnego.
—Myślę że będziemy musieli spasow-

—Z wielką chęcią! - przerwała mu Margarita, ruchem tęczówek oczu rozkazując mu przerwanie tamtejszej rozmowy i zdanie się na umiejętności i jej wyrobione przez lata mieszkania na ulicy doświadczenie.
―Bylibyśmy zaszczyceni, mogąc odwiedzić Pani dom! - dodała, a Bible powstrzymał chęć do przewrócenia oczami, słysząc jak nienaturalnie te słowa jak i maniera ich wypowiedzenia brzmiały w ustach dziewczyny tak konkretnej i hardej jak ona.
―Czy myśli Pani że jest szansa, byśmy mogli zaprosić grupkę naszych znajomych?

Kobieta bez wahania zgodziła się, z wielkim uśmiechem życząc im miłego dnia i ruszyła przed siebie w głąb ulicy. Bible oderwał wzrok od miejsca z którego zniknęła dopiero kilka sekund po fakcie. Mrugnął kilka razy z ogromną intensywnością, by pozbyć się dekoncentracji.

―To było dziwne. - stwierdziła blondynka, zakładając ramiona na piersi.

Bible spojrzał na nią niespójnie i przechylił głowę w prawo.
―Dlaczego przyjęłaś zaproszenie? Przecież mamy jedzenia aż za nadto!

Dziewczyna uniosła brwi i posłała mu zdezorientowane spojrzenie, na które opuścił wzrok i poruszył leniwie ramionami.

—Może pozwoli nam skorzystać ze swojej łazienki? Nie pamiętam kiedy ostatni raz się kąpałam i patrząc po stanie twoich włosów - ty też.

UlicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz