Adoptowana

125 10 8
                                    

Highway - Suzi Wu

--------------------------------------------------------------

Jak się okazało wplątanie się w wojnę było jakoś strasznie spokojne i pozbawione wielkich przygód czy emocji.

Aż trochę się bałam. Cisza przed burzą.

Byłam pewna, że jak mówili o tym niebezpieczeństwie, które mi grozi to mieli na myśli całodobowe zagrożenie mojego życia, wybuchy, połamane kończyny...

I tym podobne.

Czy oni oszukiwali mnie całe życie?

Dlatego w pierwszych dniach byłam przygotowana w każdej chwili na ucieczkę i powiedzmy sobie szczerze, trochę schizowałam. Jack przekonał się o tym na własnej skórze gdy zaszedł mnie od tyłu kiedy spokojnie jadłam sobie kanapkę. Jako, że kompletnie go nie słyszałam kiedy powiedział do mnie "Hej" moje instynkty zadziałały samoistnie i zdzieliłam go kanapką po czym uciekłam.

Nie muszę dodawać, że kanapka była z super dużą ilością ketchupu.

Musiałam później w ramach moich (wcale nieszczerych) przeprosin, odkupić mu koszulkę. Powiedzmy sobie szczerze gdyby się do mnie nie zakradał nie wyglądałby jakby wpadł pod kosiarkę.

No, ale bywa.

W końcu się jednak uspokoiłam kiedy po kolejnych dwóch tygodniach nic się nie działo. Jedyne co mi zagrażało to Ratchet, który bardzo usilnie próbował mnie zdeptać, chyba niezbyt zadowolony kolejnym człowiekiem w bazie, i żeby sprowadzić ilość ludzi do poprzedniego stanu stosował zamachy. Z tego też powodu postanowiłam się zemścić. Czekałam na odpowiednią okazję, a gdy się nadarzyła wlazłam mu prosto pod buciora przed samym dowódcą, którego altruistyczne poglądy nie pozwalały przejść koło tego obojętnie, więc opierdzielił medyka, a ja tylko stałam z boku udając przestraszoną. Medyk nie kupił mojego strachu, bo do końca dnia patrzył się na mnie wzrokiem zabójcy, który zapowiada zemstę.

Może i Decepticony mnie nie zabiją, ale pewien lekarz już tak.

A niby powinien ratować życia.

Dodatkowo dostałam też niespełnioną matkę od czasu do czasu pod moim oknem. Tak jak Bulkhead po prostu istniał i zachowywał się jak super ziomek, nawet czasem razem z Miko zabierał nas  na jazdy po wydmach mimo tego, że później miał wszędzie pełno piasku. To Optimus... Jezus. Niby Kanzen zastępował mi przez całe życie rodziców, ale dopiero przez Optimusa doświadczyłam zachowania które uznałam za zachowanie prawdziwej matki. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że ten wielki mech może być taki... matkowaty.

Dobra może to trochę moja wina, po incydencie z Ratchetem dopieściłam trochę sytuację i dopiero odpalił się na maxa po tym jak w jego kabinie ryczałam nad złą oceną z matmy. Było to bardzo uzasadnione, ponieważ ten ramol zrobił niezapowiedzianą kartkówkę i tak się zestresowałam, że nic nie napisałam.

Także albo poruszył go płacz dziecka lub przestraszył się mojego ryku.

Jestem mistrzynią dramatu... zawsze mi to mówiono.

Kan jeszcze dodawał, że to idealny sposób na manipulację, przy okazji gdy to mówił zacierał diabelsko ręce.

I tak od tamtej pory przed moim domem najczęściej widuje Optimusa, u którego nici z jazdy po wydmach, bo to zbyt niebezpieczne...

No i niezbyt wygodne dla niego zważając na konstrukcję jego ciężarówki. Po cichu wyobrażałam sobie jak to śmiesznie by wyglądało jakby zawisł na jednej z górek.

Zachichotałam na tę myśl popijając swoją zimną colę w przerwie od wgapiania się w stojącego przed garażem Primea.

Swoją drogą jestem ciekawa co sądzą sąsiedzi o nowym pojeździe.

Nurse - Transformers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz