Rozdział 1

271 14 2
                                    

Wiedz, że kiedyś się spotkamy...

Wtedy już nic nas nie rozłączy...

28 Luty

Po wielu miesiącach cierpień i łez nadszedł dzień pogrzebu James'a. Nad miastem wisiały ciemne chmury siejące niepokój, wiatr kołysał gałęziami pobliskich drzew a zimne krople deszczu lekko stukały w parapety domów. Tego dnia obudziłam się ze łzami w oczach, nigdy chyba nie zrozumiem świata. Dobrzy ludzie zawsze kończą najgorzej, on nie był niczemu winny, on powinien żyć. Od wielu miesięcy zadręczam się pytaniami na temat jego śmierci. Wciąż nie potrafię uwierzyć, że już nigdy nie usłyszę jego głosu, nie poczuję zapachu jego perfum. Tak bardzo mi go brakuje. W sumie to nie miałam tutaj nikogo. Rodzice zawsze byli zapatrzeni w siebie, niepotrzebny był im taki ciężar jak ja. Nigdy nie miałam przyjaciółki ani rodzeństwa a nawet zwierzątka, tylko James był mi tak bliski, tylko on mnie rozumiał. Nigdy o nim nie zapomnę, tylko on potrafił poprawić mi humor głupim uśmiechem. Jednak trzeba iść dalej, przecież życie się nie kończy na śmierci jednej osoby, nawet jeśli była najważniejszą osobą jaką w życiu miałam. Ocieram spływającą łzę po moim policzku i odwracam się na drugi bok. Patrzę na zegarek, jest 6:15 do jego pogrzebu zostały jakieś 6 godzin. Naciągam różową pościel w serduszka na głowę i znowu próbuję uciec od rzeczywistości. Jednak myśli o nim nie dają mi spokoju. Na podłodze leży kilkanaście naszych wspólnych fotografii, sięgam po jedną z nich. Oczy znów zalewają mi się łzami, gdy widzę jego uroczy uśmiech i przypominam sobie jacy byliśmy wtedy szczęśliwi. Odwracam fotografię i widzę na niej dedykację. Nigdy wcześniej nie zauważyłam by pisał coś na naszych zdjęciach. Jednak tym mnie zaskoczył.

„ Kochana Sophie!

Gdy kiedyś nas coś rozłączy pamiętaj, że zawsze będę przy Tobie.

Na zawsze Twój James! „

Po tych słowach czuję się jakbym dostała w twarz. Ogromny ból ściska moje serce. Tak strasznie mi go brak. Moje oczy znów zalewają się słonymi łzami. Zaczynam cicho szlochać, nigdy nie pogodzę się z jego stratą. Mimo ogromnego bólu próbuję zasnąć, bo tylko tam mogę znów go ujrzeć i poczuć jego bliskość.

Powieki stają się coraz cięższe, powoli się zamykają aż w końcu zasypiam. Obraz przed oczami mi się rozmazuje i nastaje ciemność. Przenoszę się gdzieś daleko, słyszę cichą grę na pianinie, to jego ulubiona piosenka. Nagle z ciemności wyłania się James. Jego jasne brąz włosy lekko falują na wietrze a ciemne zielone oczy wpatrują się prosto w moje. Ku mojemu ździwieniu nie próbuje do mnie podejść. Stoi kilka metrów dalej. Kiedy próbuję zrobić krok w przód moje nogi odmawiają posłuszeństwa a James powoli spuszcza wzrok. Widzę w jego oczach smutek i żal. Widzę, że próbuje mi coś powiedzieć, słyszę go ale nie rozumiem co mówi. Wargi jego ust poruszają się wolno ale gwałtownie. W powietrzu wisi napięcie. Tak bardzo za nim tęsknię, jest tak blisko a jednocześnie tak daleko. Kiedy po raz kolejny próbuję się do niego zbliżyć nogi pode mną się załamują i zaczynam spadać. Po raz ostatni patrzę w górę, gdzie widzę Jamesa, po jego policzku spływa słona łza. I znów nastaje jasność. Moje sny opierają się na zasadzie pokazaniu dziecku lizaka po to by łudziło się, że kiedyś go dostanie. To nie fair.

Moje powieki powoli się otwierają. Patrzę na zegarek, jest godzina 9:36. Do jego pogrzebu zostały zaledwie 3 godziny. Chyba trzeba wstać. Po raz ostatni zerkam na nasze wspólne zdjęcie, po czym odkładam je i powoli wstaję. Moje ciało jest dzisiaj wyjątkowo ciężkie i odmawia mi posłuszeństwa. Pierwsze co robię po przebudzeniu to patrzę w lustro. Ku mojemu ździwieniu włosy są w miarę dobrym stanie, lecz oczy zaczerwienione i napuchnięte od płaczu, obawiam się, że znowu mama zawali mnie wykładem na temat śmierci, że jest to część życia i że nie powinnam się nim zamartwiać tylko iść dalej. Że był on tylko jedną z setek osób jakie spotkam na swojej drodze. Rodzice widocznie nie mają uczuć. Oni nic nie rozumieją. On był wszystkim a bez niego to wszystko stało się niczym.

Po porannej toalecie i oczyszczeniu twarzy powoli  otwieram szafę. Przez ostatnie kilka dni zamiast zastanawiać się co na siebie włożę i co powiem wolałam płakać. To chyba normalne. Za oknem pada deszcz a ludzie chodzą w ciepłych kurtkach z kolorowymi parasolami, temperatura też nie jest zbyt wysoka jak to w zimie. Po długim zastanowieniu decyduję się na białą koszulę i czarne rurki. Włosy upinam lekko z boku czarną wsuwką a usta maluję na blady róż.

Po raz ostatni patrzę w lustro usiłując wydusić z siebie chociaż najmniejszy uśmiech. Nie udało się. Od kilku tygodni ani razu się nie uśmiechnęłam. Odsuwam tą myśl i pośpiesznie pakuję wcześniej napisany list i czarną zapalniczkę do torebki, po czym udaję się w stronę drzwi. Schodząc po schodach czułam dziwny niepokój. W domu panowała niezręczna cisza, rodzice nigdy nie interesowali się moimi uczuciami lecz tym razem coś się zmieniło. Wchodząc do kuchni zobaczyłam mamę pijącą kawę, ojczym jak zwykle siedział zawalony papierami. Odkąd pamiętam nigdy nie miał dla nas czasu.

- Dzień dobry kochanie! Jak się czujesz? – powiedziała mama z lekkim zmartwieniem w głosie, gdy zobaczyła moje napuchnięte od łez oczy.

- A jak się mogę czuć... - odpowiedziałam cichym, załamującym się głosem

- Nie mów tak do matki Rose! A ty dalej o tych głupotach... Zapomnij o tym kretynie, zajmij się lepiej nauką! – jak zwykle nieczuły ojczym potrafił dopić mnie jeszcze bardziej

Normalnie to dowaliłabym mu jakimś chamskim tekstem ale tym razem postanowiłam sobie odpuścić. Zawsze, ale nie dzisiaj.

- Nie jest tego wart. – pomyślałam, po czym chwyciłam czarną, skurzaną kurtkę i wyszłam trzaskając drzwiami.

Deszcz na dworze przestał padać już kilkanaście minut temu, mimo to ciemne chmury wciąż krążyły nad zatłoczonym miastem siejąc niepokój. Przed domem czekał na mnie w czarnym citroenie Alex, brat Jamesa. Na mój widok na jego bladej twarzy choć na chwilę zagościł nieśmiały uśmiech. Patrząc na niego zawsze przypominał mi się James, byli do siebie tak podobni. Jego oczy dzisiaj były smutne i pełne łez i strachu, bał się tak samo jak ja. Dziś był ubrany w czarną, skurzaną kurtkę motocyklisty, białą koszulę, czarne spodnie i ciemne eleganckie buty. Wiedziałam, że nie był to jego styl. Kiedy pośpiesznie wsiadłam do auta powitał mnie ciepłym, lecz smutnym uśmiechem. Po śmierci Jamesa pozostał mi tylko on. Dobrze wiedział jak mi ciężko więc nie nalegał na rozmowę. Kiedy w radiu zabrzmiała piosenka Eda Sheerana – Give me love w moich oczach pojawiły się słone łzy. Była to ulubiona piosenka Jamesa. Niepewnie odwróciłam głowę w stronę Alexa, on również wiedział o co chodzi. Na jego twarzy gościł smutek i zalane łzami oczy. Nagle Alex sięgnął dłonią do radia by przełączyć muzykę a ja lekko chwyciłam za jego dłoń by go powstrzymać.

- Proszę, nie. – powiedziałam załamującym się głosem.

- Rozumiem. – jego głos był cichy i delikatny, słychać w nim było smutek i troskę. – Sophie...wiem, że ci ciężko, ale chciałbym żebyś wiedziała, że nie jesteś w tym sama. James był dla mnie ważniejszy niż ci się wydaje. – mówiąc to po jego twarzy spłynęła łza, a za nią kolejna i następna.

- Wiem Alex. Po prostu... - na chwilę załamał mi się głos – nie mogę się z tym pogodzić. Tak bardzo za nim tęsknię...

- Przepraszam. Nie powinienem rozdrapywać starych ran. – jego głos był taki zagubiony

- Ta rana nigdy się nie zagoi. – mówiąc to delikatnie złapałam go za dłoń by dodać mu otuchy. Nie musiał nic mówić, wiedziałam doskonale co czuł.

Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu trzymając się za ręce. Kiedy 15 minut później dojechaliśmy na miejsce, nie było nikogo. Fakt, byliśmy godzinę przed czasem. Bałam się wyjść z samochodu. Alex po raz ostatni uścisnął moją dłoń i lekko się uśmiechnął przez łzy, po czym wyszedł z auta by otworzyć mi drzwi. Głośno połknęłam ślinę i wyszłam z samochodu lekko zataczając się na boki, na szczęście Alex w porę mnie złapał. W ciszy szliśmy przed siebie wciąż trzymając się za ręce. Przed nami znajdowała się wielka, czarna brama cmentarza. Wiatr nagle zaczął gwałtownie wiać kołysząc przy tym gałęziami pobliskich drzew.

- Myślisz, że to już koniec? – zapytałam z lekką niepewnością w głosie zatrzymując się  tuż przed bramą cmentarza.

- Myślę, że to dopiero początek.  – odpowiedział bardziej pewnie niż się spodziewałam. Po tych słowach śmiało przekroczyliśmy wielką bramę cmentarną.







Prywatne piekłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz