Rozdział 2

104 11 1
                                    


Odpaliła papierosa i  cicho wypowiedziała jego imię...


Szliśmy wciąż przed siebie trzymając się za ręce. Tego dnia wyjątkowo bolało mnie serce. Mijając setki grobów zastanawiałam się co poczuję gdy zobaczę James'a w trumnie. Czy załamią się pode mną nogi? Czy będę krzyczeć czy może nie będę umiała złapać oddechu a łzy będą spływały po mojej twarzy niczym lawina wspomnień. Czy to uczcie co do niego czułam kiedyś powróci? Czy kiedykolwiek kogoś pokocham tak bardzo jak jego? Znowu masa pytań i żadnej odpowiedzi.


- Może jestem po prostu zbyt wrażliwa. – pomyślałam, gdy pierwsza łza spłynęła po mojej twarzy.


Nie zatrzymywaliśmy się ani razu. Wciąż trzymając się za ręce w milczeniu przebywaliśmy kolejne metry. Jednak mój strach nie malał, wręcz przeciwnie – zwiększał się. Co powinnam czuć widząc w grobie jedyną osobę, na którą zawsze mogłam liczyć, która była przy mnie w tedy kiedy wszyscy odeszli? Strach? Ból? Przerażenie? To już nie miało znaczenia, kiedy on odszedł odeszła cząstka mnie. Myśląc o nim coraz bardziej kręciło mi się w głowie.


- Sophie, wszystko okay? Soph? – zaniepokojony głos Alexa wypełnił moją głowę, moje myśli wciąż krążyły koło James'a

- Wszystko... - powiedziałam zataczając się do przodu –okay...- wydusiłam z siebie opadając na mokrą od deszczu trawę


Nie wiedziałam ile minęło czasu odkąd upadłam. Kiedy w końcu się ocknęłam stał przy mnie zmartwiony Alex, w jego oczach znów pojawiły się łzy.


- Przepraszam. – powiedziałam opuszczając głowę

- Nic się nie stało Soph. Dobrze się czujesz? Wszystko dobrze? Zataczałaś się a potem upadłaś uderzając głową o kamień. Tak bardzo się o ciebie bałem...- ostatnie słowa wypowiedział wolno i wyraźnie drżącym głosem

- Jest okay. Która godzina? Przegapiłam coś?


Alex nic nie mówił. To było nie do zniesienia. Wiedziałam, że coś przegapiłam.


- No powiedz coś do cholery! – odpowiedziałam zniecierpliwiona

- Byłaś...nieprzytomna przez 2 godziny. Pogrzeb już się odbył. Było mało ludzi, przykro mi Rose – jego mina gdy to mówił przypominała minę zbitego psa

- Jak...jak mogłeś mi to zrobić? – w moich oczach pojawiły się słone łzy. Nie dość, że nie mogłam pomóc James'owi gdy umierał to w dodatku przegapiłam jego pogrzeb.


Nie, to nie mogło się tak skończyć. Flustracja i gniew wzięły górę. Nic nie mówiąc odepchnęłam Alexa po czym pobiegłam przed siebie bez celu. A może jednak z celem? Biegłam do James'a, do kogoś kogo nigdy więcej nie zobaczę, do chłopaka którego kochałam nad życie, do przyjaciela który był jedyną osobą jaką miałam. Nagle potknęłam się o kamień i upadłam. Wraz z upadkiem poczułam ogromny napływ gniewu.


Nienawidziłam się za to, że James umarł. Najgorsze było to, że na moich oczach. Widziałam jak umiera, jak powoli traci siły a jego oddech staje się coraz płytszy. Widziałam jak jęczy z bólu i jak jego powieki powoli się zamykają a puls w żyłach ustępuje. Widziałam jak jego klatka piersiowa opada i nigdy więcej się nie podnosi, widziałam jak z tym walczy, jednak tą walkę przegrał. Pewnie myślicie, że się poddał. Mylicie się. On walczył, walczył każdego dnia kiedy wstawał rano. Walczył dla swojego brata, dla siebie i dla mnie. Jednak jedyne co po sobie pozostawił to wyblakłe wspomnienia i stare, nic nie warte zdjęcia.


Po kilku minutowym biegu dotarłam do jego grobu. Nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze nie dawno stał tu obok mnie a teraz... Teraz leży w sosnowej skrzyni 2 metry pod ziemią. Powoli zerkam na tablicę.


- James Grow – gdy wymawiam jego imię oczy po raz kolejny zalewają mi się łzami, lecz mimo to czytam dalej – 23 luty 2025 rok - głośno przełknęłam ślinę – na zawsze w naszych sercach – po tych słowach nagle zaczyna padać. W ciągu kilku minut rozpętała się wielka burza, na czarnym niebie pojawiają się ogromne błyskawice, gałęzie drzew kołyszą się w rytm kościelnych dzwonów a deszcz lekko stuka o dachy pobliskich budynków.

Pomimo ogromnego deszczu nadal stoję w miejscu i zastanawiam się co powiedzieć. Moje jasne, kręcone blond włosy opadają mokre na skórzaną kurtkę i po kilku minutach ulewy wyglądam jak szczur. Nie potrafię się poruszyć, czuję jakbym przyrosła do ziemi. Po kilku minutach milczenia wyciągam z torebki list w czarnej kopercie i zapalniczkę. Kiedy byłam mała babcia opowiadała mi, że żeby pożegnać zmarłą osobę, której nam bardzo brak powinniśmy napisać do niej list, po czym go spalić. A wiatr przeniesie popiół wraz ze spalonymi słowami. Po chwili podpaliłam czarną kopertę i po kilku sekundach nic z niej nie zostało a silny wiat porwał wraz ze sobą słowa w niej umieszczone...



Prywatne piekłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz