N°4

67 6 1
                                    

Monotonny stukot kół rozbrzmiewał cicho, gdy jechaliśmy pobocznymi uliczkami, przejeżdżając między domami, z których dorośli wychodzili, by ponownie otworzyć swoje sklepy na rynku. Mężczyźni wychodząc z błogim uśmiechem na twarzy, żegnali żony lekkim buziakiem w policzek, wypoczęci z werwą na kolejne godziny pracy. Kobiety zamykały domy i machały na pożegnanie dzieciom, instruując starsze do opieki nad rodzeństwem. Ulice ponownie zapełniały się i gdy wyjechaliśmy na Calle Mayor, dźwięk dorożki utonął w wieczornym rozgardiaszu miasta.
  
Wyglądając przez okno, widziałem licznych mieszkańców, zasiadających w restauracjach i kafejkach, którzy popijali musujące wina w podłużnych kieliszkach, połyskujących w zniżającym się powoli słońcu. Jego promienie zalewały ulicę złotym blaskiem i co po niektórzy odwracali w ich stronę swoje twarze, rozkoszując się ciepłem. Liczni straganiarze wykrzykiwali hasła zachęcające do zakupu ich produktów w konkurencyjnych cenach. Co jakiś czas grupki Fuegos przygotowywały się na nocne pokazy sztuczek z ogniem. Wszyscy byli ubrani na czarno z namalowanymi na policzkach płomykami. Przed powozem przebiegały dzieci ganiające się, gdy ich rodzice zajęci byli obsługą klientów. Dorożkarz musiał być szczególnie ostrożny, ale Tormenta reagowała błyskawicznie, więc o wypadku nie było mowy.
  
Droga powoli zaczęła się piąć w górę. Zamek wznosił się nad miastem, jak przycupnięty smok na szczycie, z którego bacznie obserwował rozciągniętą pod nim dolinę. Jego wieże z jasnego kamienia w blasku zachodzącego słońca przybierały złoty kolor. Powóz stracił na prędkości, gdy Tormenta przerzuciła pracę na tylne nogi, ale mimo to jechaliśmy w miarę szybko. Jej smukłe uda napinały się przy każdym kroku.
  
W miarę jak zbliżaliśmy się do bram, nastrój oczekiwania wzrastał. Rozmawialiśmy o tym, jaką nowinę ma dla nas król. Mama twierdziła, że dotyczy jakiś nowych praw odnośnie Poderosos. My z Julią obstawaliśmy przy jakimś odkryciu lub wynalazku, nad którymi pracowali nadworni uczeni pod okiem brata Noe. Był to zakonnik i główny doradca króla Miguela oraz jeden z nauczycieli jego synów. Często można go było dostrzec w okolicy władcy spowitego w pergaminowe szaty z naciągniętym kapturem ukrywającym jego pozbawioną włosów głowę. Charakterystycznym elementem jego poznaczonej drobnymi zmarszczkami twarzy z niebieskimi oczami była blizna na prawym oku, którą jak powiedział nam Julian, któremu brat Noe opowiedział tę historię, otrzymał podczas jednego z egzorcyzmów, gdy był jeszcze młodym wikarym. Właśnie te praktyki nadały mu przydomek Noe Muerto.
  
Julia była właśnie w trakcie tłumaczenia nam bardzo skomplikowanej teorii, w której król Miguel chciał pokazać nam gotującego golema domowego, który potrafiłby stworzyć każde danie, jakie byś zechciał, gdy powóz zatrzymał się. Staliśmy na płaskim trzonie góry. Przed nami ziała głęboka na kilka metrów fosa, najeżona ostro przyciętymi skałami na dnie, a za nią wznosił się bogato zdobiony pałac poprzedzony rozległym placem.    Tormenta prychała cicho i stąpała w miejscu, czekając, aż z drugiej strony dotrze do nas wysuwany drewniany most, który miał nas przeprowadzić na drugą stronę. Gdy ten z hukiem połączył ziemie nad urwiskiem, do powozu zbliżył się potężnie umięśniony strażnik, który zamienił kilka słów z naszym przewoźnikiem. Po chwili skinął głową, stuknął dwa razy w powóz, a my wjechaliśmy na platformę. Przejeżdżając przez nią, wychyliłem się z okna dorożki z zaciekawieniem. W fosie wydawało mi się, że dostrzegałem samotne koła i porozrzucane deski, których wcześniej tam nie było. Zastanawiałem się, kto był na tyle głupi, by próbować dostać się nieproszony do pałacu.
  
Powóz wtoczył się na Plaza de Paz. Prostokątny plac był jak gdyby holem dla ogromnego gmachu znajdującego się wokół niego. Pośrodku stała bogato zdobiona, złota fontanna. Plusk wody głucho ginął w jego rozległym terenie. W tamtym momencie plac przepełniony był licznymi urzędnikami wracającymi do domów i wydających rozkazy swoim asystentom, którzy podążali za nimi z uwielbieniem. Lekkim truchcikiem biegli za swoimi przełożonymi zapisując każde wypowiedziane przez nich słowo.
  
Po lewej stronie znajdowały się biura sędziów, prokuratorów i ławników. Tamtejszymi korytarzami można było też dojść do wielkiej Sali Sądowej, w której odbywały się wszystkie ważniejsze procesy. To tam właśnie pracowali rodzice Julii.
W prawym skrzydle natomiast znajdowały się urzędy administracyjne. Właśnie w nim swoje obowiązki wypełniali podatnicy, straż czy archiwiści.
  
Na wprost znajdowała się siedziba króla, przed którą właśnie zatrzymywał się nasz powóz. Gmach z jasnego kamienia z dwoma wielkimi, prostokątnymi wieżami robił jeszcze większe wrażenie z bliska. W licznych witrażach przedstawiających poprzednich władców odbijało się zniżające się słońce. W narożnikach dostrzec można było gargulce przedstawiające głowy różnorodnych zwierząt, które służył jako rynny podczas rzadkich opadów. Przed ogromnymi drzwiami z ciemnego drewna, oświetlonych nocą blaskiem pochodni po obu stronach, stało dwóch strażników trzymających w rękach włócznie zakończone złotym trójzębem. Za pasem każdy z nich miał także krótki miecz z rękojeścią, którą każdy z nich sobie wytapiał podczas zaprzysiężenia. Niektórzy decydowali się na proste, dobrze leżące w ręku. U wielu jednak można było dostrzec wykończenia jak na przykład trzonek zakończony czaszką Santa Muerte czy wybite słońce. Dwaj strażnicy- bliźniacy o wygolonych głowach przed nami- na swoich mieczach stworzyli emblematy z liści. Po krótkiej wymianie zdań z naszym woźnicą zapukali charakterystycznie w drzwi, które sekundę później otworzyły się powoli do środka.
  
Gwardzista pożegnał się z nami skinieniem głowy, a my udaliśmy się za dwójką strażników w głąb korytarza. Wysokie sklepienie ginęło w mroku. Nawet wpadające przez witraże światło nie mogło rozproszyć cienia. Na ścianach wisiały liczne obrazy przedstawiające ważne wydarzenia, w których uczestniczyło Santa Luz. Migały mi twarze ludzi dawno już niestąpających po ziemi. Pod każdym płótnem w złotej ramie mała plakietka oznajmiała autora i tytuł dzieła. „Zbudowanie cytadeli" S. R. Gomez, „Lawendowa Bitwa" A. García, „Koronowanie Filipa VII" C. Lopeza przewijały mi się przed oczami, gdy podążaliśmy wraz z Julią i mamą korytarzem kończącym się ogromnymi dębowymi drzwiami. Gdy strażnik przed nimi nacisnął klamkę, zalało nas światło.
  
Weszliśmy do wielkiego kolistego pomieszczenia wspartego na marmurowych kolumnach z wolutami przyozdobionymi wzorem z kwiatów. Na suficie umieszczono ogromny świetlik, przez który wpadały ostatnie promienie słońca. Po zmroku pomieszczenie było wspaniałym miejscem do obserwacji astronomicznych. Wiele razy rozkładaliśmy się wraz z Julianem na miękkim, czerwonym dywanie biegnącym przez całą salę, by oglądać razem gwiazdy i czasem wypatrzeć kometę przelatującą przez nocne niebo.
  
Kamienne ściany całkowicie przysłonięte były intensywnie zielonym bluszczem, który wymagał specjalnej troski pałacowych Tierrosów, by przez cały rok cieszyły oko zarówno króla jak i przybywających na audiencję. Naprzeciw nas, na samym końcu pomieszczenia znajdował się podest, na którym stały trzy trony obite złotą tkaniną. Na środkowym z nich siedział właśnie mężczyzna na oko pięćdziesięcioletni z szarymi włosami zaczesanymi do tyłu rozmawiającego przez ramię z postacią, której twarz ukryta była pod pergaminowym kapturem sięgającego podłogi powłóczystej szaty. Na mniej wykwintnym tronie obok przysłuchiwał się tej rozmowie dobrze zbudowany blondyn, którego niebieskie oczy biegały od jednego do drugiego. Na pokaz wyprostowane plecy drgnęły lekko, gdy usłyszał zamykające się za nami drzwi. Wszystkie twarze zwróciły się w naszą stronę.

Syn ZiemiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz