Nº8

39 6 0
                                    

Wjechaliśmy na ścieżkę prowadzącą do La Puerta de Riqueza. Krople zacinały coraz głośniej zwiastując niemałą ulewę. Przez strugi deszczu widziałem mieszkańców, którzy szybko kierują taczki z kiśćmi fioletowych i zielonych winogron w stronę spichlerzu. Podjechaliśmy do dwóch wartowników stojących przy wjeździe do miasteczka. Oby dwoje wyciągnęli swoje miecze z rękojeścią ozdobioną na wzór winorośli, w których błyszczały się szlachetne kamienie.

-Proszę się zatrzymać- przekrzyknął naturalną akustykę wyższy strażnik. Krople skapywały mu z włosów na twarz i musiał co chwila je ścierać.- Przedstawcie się.

-Jesteśmy oficjalnym orszakiem Króla Miguela, władcy Sobremar od morza Luminoso, po Góry Empinados. Syna Jose Wielkiego i Izabeli Sprawiedliwej. Wszechmocnego, sprawiedliwego, inteligentnego etc etc. Macie zaszczyt ugościć nas przed dalszą podróżą. Pokażcie, gdzie możemy się zatrzymać, por favor.
  
Strażnicy skłonili się i szybko przedstawili naszym woźnicom kierunek jazdy. Trzasnął bicz i ruszyliśmy. Pierwsze chałupki były prostymi konstrukcjami o białych ścianach przykryte brązowymi dachami. W małych oknach widziałem twarz osób przyglądające się naszemu wjazdowi. Nie wyglądali na zadowolonych.

-Z tego, co wiem- powiedział Julian, przyglądając się jak ja miasteczku- tutejsi mieszkańcy nie lubią osób z zewnątrz. Nawet jeśli jest to oficjalny przejazd jak nasz, nie ufają obcym, bojąc się, że wykradną ich sposoby wyrobu wina. Poza tym ucierpieli bardzo przez liczne najazdy. Nie dziwię się, że są tak zamknięci.

Główna droga była pusta. Wszyscy schowali się do domów przed ulewą i burzą, bo odgłos grzmotów zaczął przecinać powietrze. Konie lekko szarpnęły przestraszone, ale szybko zostały uspokojone przez woźnicę. Wjechaliśmy na główny plac w kształcie okręgu, na którego środku stał pomnik. Była to najstarsza część miasta nosząca ślady najazdów, o których wspominał Julian. Naprzeciw stała świątynia z czerwonej cegły, której wschodnia ściana była czarna od sadzy. Jeden z witraży był zbity, a wieża przekrzywiona. Wyglądała jakby niewiele jej brakowało do zawalenia się, ale była przytrzymywana przez drewniane pale. Po licznych rusztowaniach było wiadome, że prace renowacyjne trwają.

-Czy ta sadza...- zacząłem.

-To robota Poderosos?- dokończył Julian- Tak. To społeczeństwo nie przepada za nami. Widzisz dla kogo, jest ta świątynia?
  
Spojrzałem się na drugi witraż, który nierozbity wyróżniał się w zrujnowanym budynku. Kolorowe kafelki przedstawiały postać kobiecą w czerwonej pelerynie z kapturem. W jednej ręce trzymałą ostrą kosę, a w drugiej wagę. Do sznura, który oplatał jej talię, miała przywiązaną klepsydrę. U stóp siedziała sowa. Jej twarz, była czaszką z pustymi oczodołami, pozbawiona nosa.

-Santa Muerte- powiedziałem, podziwiając kunszt wykonania witrażu.

-Dokładnie. Jako, że jest to ich patronka, uważają nas za wypaczenie, za coś nienaturalnego. Dlatego, żaden Poderoso nie jest tu mile widziany.

-To co my tu robimy?- szepnęła Julia, jakby ktoś miał nas usłyszeć.

-Nie będziemy po prostu używali naszych mocy. Was nie znają, możecie się nie wychylać. Jeśli chodzi o mnie... miejmy nadzieję, że do mieszkańców nie dotarły informacje, że syn królewski jest Fuegosem.
   
Coraz bardziej zmieniałem zdanie co do chęci pobytu w La Puerta de Riqueza.
  
Przez plac zaczęli przechodzić ludzie z pola. Mieli zmęczone pracą twarze i pobrudzone ubrania. Nie przeszkadzało im nawet to, że deszcz zacinał w nich mocno. Spoglądali na powozy podnosząc brew, widząc oficjalny herb króla na drzwiach i flagi wywieszone po obu stronach. Minęliśmy ich i gdy byliśmy bliżej, mogłem w końcu zobaczyć monument na środku placu.
  
Posąg był wykonany z brązu. Przedstawiał kobietę w warkoczach z kwiatami wplecionymi we włosy ubraną w suknię do kostek oraz mężczyznę w koszuli i kamizelce we wzory w winorośl. Oboje śmiali się do siebie, trzymając kieliszki od wina, a u stóp siedział pies. Jeśli posąg miał pokazywać, jacy są tutejsi mieszkańcy, to ja byłem la bailarina.
  
Wyjechaliśmy z placu, skręcając w prawo na wąską uliczkę, która według tablicy nazywała się La Calle Hermosa. Stwierdziłem, że pasuje do swojej nazwy. Miejsce takie jak to nadawało się jako tło do obrazów lub samo ich centrum. Zabudowa była o wiele lepiej zadbana niż na peryferiach. Przy każdym oknie wisiały donice z różnorodnymi kwiatami o intensywnych kolorach. Jazda wozem zmieniła się, gdy koła wjechały na kostkę brukową.         Na końcu uliczki znajdowała się duża posiadłość o białych ścianach jak reszta budynków. Posiadała rozległy ogród zawierający nawet niewielki staw. Zatrzymaliśmy się przed nią, a na złotym płocie dostrzegłem tabliczkę z napisem „la Alcaldina".
  
Z budynku wyszła w tradycyjnym stroju, który widzieliśmy na monumencie kobieta. Miała blond włosy upięte w wysoki kok. Jastrzębie oczy mrużyły się w deszczu. Miała ostre rysy i wąskie usta. Nie wyglądała jak osoba, którą łatwo oszukać. Zza niej wybiegły psy wyglądające jak małe niedźwiedzie. Miały długie brązowe włosy oblegające umięśnione cielsko. Skoczyły na płot, ujadając.

Syn ZiemiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz