Nº21

16 5 0
                                    

   Stukot kopyt i lekki dotyk na moich włosach wybudził mnie, chociaż powieki miałem ciężkie jak z ołowiu, a sen nadal próbował mnie pochłonąć. Ciche głosy docierały do moich uszu:
-...co to znaczy, że...
-Moim zdaniem nie, tylko...
   Obrazy zaczęły powracać do mojego umysłu. Strzały przecinające powietrze. Zakrwawione ciała. Kamień trafiający Julię w głowę. Światło. Światło bijące ode mnie...
   Usiadłem gwałtownie tak, że zakręciło mi się w głowie. Leżałem na jednym z siedzeń powozu, który poruszał się drżąc lekko. Naprzeciwko mnie siedzieli Julia i Julian, rozmawiając nachyleni do siebie przyciszonymi głosami. Gdy zobaczyli mój nagły, bezsensowny ruch, oby dwoje rzucili się w moją stronę, popychając mnie z powrotem na poduszki i pukając w okienko, na co powóz zatrzymał się, a po chwili w drzwiach pojawiła się médico Díaz.
-Dzień dobry Martinie, jak się czujesz?- spytała, zaglądając mi w oczy i badając mi puls
-Cóż... zmęczony.
-Żadnych mdłości? Szumienie w uszach? Krwotok z nosa?
   Zaprzeczałem za każdym razem, kręcąc głową na poduszce, a pielęgniarka zaczęła badać moją krew używając swojej mocy. Gdy utwierdziła się w przekonaniu, że wszystko jest w porządku, opuściła pojazd, który znowu ruszył do przodu.
   Spojrzałem się na moich przyjaciół, którzy przypatrywali mi się ukradkowo zaciekawieni.
-Wiecie, nie jestem eksponatem w muzeum- uśmiechnąłem się lekko.
-Naprawdę?- zdziwiła się Julia, patrząc z wyrzutem na Juliana. Była w pełni sił, co mnie uspokoiło.- Oszukałeś mnie!
-Pamiętamy kochanie- Julian pocałował mnie w czoło, ignorując koleżankę.- Czy chcesz nam wytłumaczyć, co tam się do cholery wydarzyło?
-Ja...- zawahałem się.
   Sam nie do końca rozumiałem. Czy to wpływ Lugar de Fuente? Czy to ta nowo pozyskana moc? Nie wyglądała ona jednak na zakres Tierrosa. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.    Próbowałem przywołać to tajemnicze światło ponownie, ale czułem pustkę. Energia zniknęła w tak niewytłumaczalny sposób, w jaki się pojawiła. Wytłumaczyłem więc przyjaciołom moją nagłą wizję i przerażenie, jakie odczułem, gdy pomyślałem, że strzała może przeszyć Juliana.
- Myślę, że powinieneś porozmawiać z bratem Noem- powiedział mój chłopak.- On najlepiej rozumie takie sprawy i może ma jakieś teorie.
   Kiwnąłem głową, zerkając za okienko. Słońce dopiero wschodziło, malując niebo na jasno różowo. Blady księżyc wisiał jeszcze, witając swoją siostrę. Poruszaliśmy się powoli przez wrzosowisko, a świergot ptaków wypełniał pola radując się porankiem. Przyjaciele zmęczeni przeżyciami nocy ułożyli się do snu, jednak moje oczy nie chciały się ponownie zamknąć. Gdy otaczała mnie ciemność ciągle pod powiekami dostrzegałem wybuch złota, które oświetliło polanę i fala energii znikająca za drzewami, powalająca wrogo nastawionych agresorów. Najgorsze było to, że moc wydawała mi się znajoma. Jakbym wiedział, że od zawsze ją posiadałem. Pomyślałem o moich wcześniejszych marnych próbach używania magii ziemi. Mimo że starałem się energię we mnie wykorzystać na naturę, dawało to słabe rezultaty. Ale jednak coś w środku mnie zawsze kiełkowało...
   Takie myśli towarzyszyły mi cały czas, nawet gdy w oddali pojawiły się bramy większego miasta. Postanowiłem pójść za radą Juliana i porozmawiać o tej mocy z kapłanem, ale także pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie napisanie listu do mamy. Uważałem ją za jedną z najmądrzejszych osób, więc na pewno miałaby odpowiedzi na moje wątpliwości.
   Zbliżając się do Ciudad de Orilla, dostrzegałem wokół pola uprawne, które ciągnęły się na wiele hektarów. Kilkadziesiąt osób było właśnie w trakcie pracy i pochyleni zbierali do taczek najróżniejsze warzywa: pomidory, cebule, marchewki i selery. Dalej dostrzegałem też sady pełne owocowych drzew, w tym momencie praktycznie pozbawionych liści. Gdy przejeżdżaliśmy koło rolników, prostowali się i machali do nas. Jakaś dziewczynka biegła, obok powozów do momentu, gdy ojciec nie odwołał jej z powrotem z uśmiechem na twarzy. Dziecko podbiegło i rzuciło się rodzicu na ręce, a najprawdopodobniej matka dziewczynki podeszła całując córkę w czoło. Na ręce kobiety dostrzegłem znak Agua.
   Julia i Julian obudzili się na wiadomość o dotarciu do celu. Gdy strażnicy otworzyli bramę, otoczył mnie sielankowy krajobraz.
   Miasteczko nie było tak okazałe, jak poprzednie miejsca, które odwiedzaliśmy. Otoczyły nas drewniane małe chałupki postawione w dużych odległościach między sobą. Między nimi znajdowały się niewielkie ogródki uprawne i obory ze zwierzętami. W odróżnieniu od Pueblo Rojo najbardziej okazałe chałupy znajdowały się na obrzeżach, gdzie były połączone z rozległymi polami, które mijaliśmy. Wioskę przecinała wstążka rzeki, która wartkim błękitnym nurtem płynęła w stronę morza. Nawadniała całą uprawę, dzięki kreatywnym kanałom rozrastającym się niby gałęzie gigantycznego drzewa. Znajdowało się tam wiele mostów, dzięki którym dało się sprawnie podróżować.
   Liczba ludzi zaskoczyła mnie. Wśród skupionych w grupy, dostrzegałem rodziny składające się z kilkunastu osób, każda stojąca przy swoim domu. Zastanawiałem się, jak udawało im się pomieścić takie zbiorowiska w tak małych konstrukcjach. Podczas gdy Julian zajął się swoją rolą księcia, Julia wytłumaczyła mi, że wioska ma najwyższy przyrost demograficzny w całym królestwie, a rodziny, składające się z kilku pokoleń, mieszkają razem, wykonując tą samą pracę przekazywaną z rodziców na dzieci.
   Obraz miasteczka był raczej monotonny, ale bardzo mi się podobał ten sielankowy tryb życia.    Dostrzegałem dużo roślin i stawów, gdzie dzieci pluskały się radośnie, a gdy zauważały nasz przejazd, wybiegały szybko, by się przywitać. Były całe w błocie, ale najwyraźniej im to nie przeszkadzało. Właściwie myślę, że gdybym ja też mógł tak się bawić jak one, sam byłbym tak szczęśliwy.
   Karawana jechała najwyraźniej w kierunku wzgórza, za miasteczkiem, na którym jak w Santa Luz stał zamek. Ten jednak nie był tak okazały, jak w stolicy. Jego ściany były z ciemnego kamienia. Posiadał dwie wieże, z czego jedna była w połowie zniszczona najpewniej przez starość. Widziałem, że mech zalegał na ścianach, a pnącza owijały się wokół murów jak pajęcza sieć. Według Julii warownia miała około 400 lat i przeżyła wiele bitew, będąc twierdzą nie do zdobycia.    Tłumaczyłoby to powybijane szyby i dziury w ścianach, które zauważyłem, gdy podjechaliśmy bliżej. Koleżanka dalej opowiadała z książką na kolanach, że miasteczko było wiele razy atakowane przez piratów, którzy docierali tu z morza na małych statkach, pokonując nurt rzeki i łupili wioskę. Nigdy jednak nie udało im się obalić zamku, który był najlepszą linią obrony przeciw najeźdźcom.
   Na dziedzińcu wysiedliśmy przywitani przez starsze małżeństwo, które przedstawiło się nam jako sołtysi Ciudad de Orilla. Mieli pomarszczone przyjazne twarze, z których biła duża władza. Kobieta miała głowę owiniętą wzorzystą chustą i opierała się na lasce. Ubrana w tradycyjną kwiecistą sukienkę i czarne buty trzymała za ramię swojego męża. Musiała tam położyć dłoń, gdyż mężczyzna nie miał lewej ręki. Stał jednak prosto jak tyczka na baczność, z czego można było się domyślić, że posiadał wyszkolenie wojskowe. Moje przypuszczenia potwierdził król Miguel.
-Generał Rosales!- wykrzyknął, podając swoją pulchną dłoń, kościstemu mężczyźnie.- Jak powodzi się na emeryturze mój stary druhu?
-Znośnie, mój królu- odpowiedział sołtys, kłaniając się nisko.- Tęsknię jednak za frontem i odrobiną adrenaliny. Życie tutaj jest spokojnie i ogranicza się do rolnictwa. To już nie jest strefa obrony, jak za dawnych czasów, ale nie narzekam.
-Spokój na starość dobrze ci robi mi amor- powiedziała drżącym głosem żona.
-Ah i señora Rosales!- król ucałował rękę kobiety.- Nic się pani nie zmieniła.
-Chciałbym tak samo myśleć- zachichotała staruszka.- Chodźcie, pokażę wam wasze zakwaterowanie.
   Wprowadziła nas do zamku przez ogromne drzwi, które skrzypnęły przeraźliwie przy otwarciu, tak że włosy stanęły mi dęba. Julia, która wiedziała, że nie lubię takich miejsc, wykorzystała moment i skoczyła mi na plecy z głośnym „BUUU", na co odpowiedziałem zdzieleniem jej leżącym nieopodal patykiem, który instynktownie uniosłem mocą.
-Przepraszam!- powiedziałem, zasłaniając usta ręką, gdy koleżanka wylądowała na ziemi.    Podniosłem ją szybko, ale ta jakby nic się nie stało, naśmiewała się z mojej przerażonej miny.
   Hol był pogrążony w ciemności, na co szybko zaradził Julian, posyłając w wiszące pochodnie ogień. Sołtysowie nie zwrócili na to na szczęście uwagi, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że     Obdarzeni nie są w tej wiosce tępieni. Idąc mrocznymi korytarzami, co kilka kroków kichałem, bo kurz unosił się spod naszych stóp przy każdym kroku. Zwiedziliśmy jadalnię, kuchnię, pokój wspólny. Wszystkie pomieszczenia wyglądały tak samo przykro, a w powietrzu czuć było zgniliznę.     Król jakby tego nie zauważał, zachwycając się, ile inspiracji mógł stąd czerpać do swojej poezji.     Jedyne dzieło, jakie według mnie mogło z tego miejsca powstać to powieść grozy albo poradnik o tym, jak zadbać o opuszczone budynki.
    Wspięliśmy się na piętro po skrzypiących dziurawych schodach. Tak jak w Pueblo Rojo, to właśnie tutaj znajdowały się sypialnie, które nie zachęcały jednak swoim wyglądem. Składały się z łóżka, szafy i okna. W rogach dostrzegłem pajęczyny i byłem pewien, że gdy otworzyłem drzwi do swojej sypialni, jakaś mysz przebiegła przy mojej kostce, jednak nie chciałem się upewniać, patrząc w dół. Wszedłem więc do pomieszczenia i ostrożnie usiadłem na drewnianym łóżku, które ugięło się pod moim ciężarem, ale wytrzymało. Na szczęście pościel i materac były nowe, co mnie trochę uspokoiło.
   Wyszedłem z powrotem na korytarz, gdy zobaczyłem brata Noego, który szybko przeszedł obok moich drzwi, nie zauważając mnie. Pomyślałem, że to może być dobry pomysł porozmawiać z nim w tamtym momencie, więc podążyłem za nim.
   Kapłan zszedł po schodach i wyszedł przez otwarte na oścież drzwi, przez które do zamku wpadał zimny jesienny wiatr, zamiatając do holu opadłe liście. Zerknąłem na zewnątrz i dostrzegłem zakonnika podchodzącego do posągu, którego wcześniej nie zauważyłem znajdującego na krawędzi wzniesienia. Mężczyzna oparł się o niego, patrząc w dal. Na tle przysłoniętego chmurami wyglądał bardzo samotnie. Wyszedłem z zamku i stanąłem obok niego.
   Kapłan spojrzał się na mnie bez wyrazu zaskoczenia na twarzy.
-Słyszałem, jak za mną idziesz- powiedział tylko, przyglądając mi się uważnie. Jego oczy jak zwykle wydawały się mnie świdrować na wskroś, więc odwróciłem wzrok, zwracając go na pomnik.
Przedstawiał on młodą kobietę w rozwianych włosach, która łagodnym spojrzeniem obejmował miasteczko. Na nogach miała proste sandałki i sukienkę do kolan w liściaste wzory. Na jej ramieniu siedziała sowa, a u stóp leżała mała łasica. W lewym ręku kobieta trzymała długą laskę z prawdziwym szmaragdem na czubku, podczas gdy na prawej dłoni spoczywało jabłko. Od razu rozpoznałem, kim była.
-Dios de Tierra- szepnąłem.
   Taki wizerunek bogini zawsze można było zobaczyć w książkach czy na rysunkach przedstawiających Dioses de Elementos. Wiedziałem, że przyjmowała też postacie przedstawionych z nią zwierząt. Z kolei Bogini Ognia, była jej kompletnym przeciwieństwem. W umyśle pojawił mi się obraz, dojrzałej krótkowłosej kobiety, w których oczach czaiła się wielka mądrość. Zawsze w płomiennej sukience z emblematami- mieczem, który mógł przeciąć wszystko i ogromną tarczą, wykutą w samym jądrze planety. Bóg Wiatru był młodym przystojnym meżczyzną z kręconymi włosami, z przepaską przecinającą umięśnione ciało. Często ukazywano go ze skrzydłami, a na jego ramieniu siedział sokół. Ostatni Bóg Wody był przedstawiany jako rybak, z długą brodą i poznaczoną zmarszczki twarzą. Miał być najstarszy i najmądrzejszy ze wszystkich. Na ramię miał zazwyczaj zarzuconą siatkę z rybami.
   Jednak to wizerunek Bogini Ziemi zawsze mi się najbardziej podobał. Oprócz tego, że była moją patronką, to w książkach, które czytałem, zawsze uważano ją za najłagodniejszą i pomocną.
   Wpatrując się w posąg, jakby pilnujący miasto przyszło mi do głowy, że najpewniej to właśnie Bogini Ziemi rolniczy lud oddaje hołd. Z rozmyślań wybudził mnie głos brata Noego:
-Chciałeś o czymś ze mną porozmawiać Martinie?
-Och...- otrząsnąłem się.- Tak, co do poprzedniej nocy...
-Chodzi ci o wyzwolone przez ciebie światło?
   Umilkłem, widząc lekki triumf na jego twarzy. Wyglądał, jakby miał powiedzieć „a nie mówiłem", co byłoby dla mnie niezrozumiałe.
-Wiedział brat, że będę umieć coś takiego?
- Nie dokładnie to, co sobie wyobrażałem chłopcze, ale podejrzewałem, że kryje się w tobie coś więcej- odpowiedział z błyskiem w oku.- Dlatego chciałem byś potrafił wykorzystywać Lugar de Fuente. To ono wyzwala twoją prawdziwą moc.
-Ale co to za moc?- dopytywałem się.
-Cóż... mam pewne teorie, ale póki co, musimy zobaczyć, co się wydarzy dalej- odwrócił się z powrotem w stronę miasteczka.- Wyczuwam, że nadchodzi coś dużego.
   Pomyślałem, o uczuciu zbliżającego się niebezpieczeństwa, które nie ustępowało mnie na krok od opuszczenia Pueblo Rojo. Chciałem się nim podzielić z kapłanem, ale właśnie wtedy nadszedł Miguel Junior. Przystanął, widząc mnie i brata Noego razem mrużąc oczy. Odpowiedziałem wrogim spojrzeniem, gdyż mojego podejrzenia nadal krążyły wokół koronnego księcia. Gdy chłopak odszedł do trasy prowadzącej do wioski, pomyślałem, że muszę zdobyć za wszelką cenę obciążające go dowody.

Syn ZiemiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz