29: Czerwony Atrament

104 20 5
                                    

Wooyoung czuł gdzieś w głębi swojego dziecięcego serca, że część jego umarła wraz z pięknym chłopcem lata temu na jednej z aren. Był wtedy młody, ale tamtego dnia pewna część jego radości po prostu zniknęła.
Gdy widział jak życie uchodzi z ciała Keira poczuł jakby jego serce roztrzaskało się po raz drugi. Historia się powtórzyła, zatoczyła koło, znów musiał przeżywać to samo. Znowu odebrano mu ten mały skarb.

Myślał, że Keir pojawił się w jego życiu by dać mu znowu szansę na pokazanie światu, że jest w stanie kogoś uratować. Mały blondynek był oczkiem w jego głowie, najdelikatniejszym płatkiem śniegu, nie umiał wyobrazić sobie dalszej walki bez niego. Wrócił przecież tylko dlatego, że usłyszał jego imię. Potrafił być dla niego inny, potrafił tylko dla niego chcieć być dobry.

Nie zabił Sana tylko dlatego, że ten o nim wspomniał.

San.

Ocknął się i uniósł nieco wzrok by trafić na pogrążoną w żałobie twarz swojego towarzysza. Ściskał go mocno i nie puszczał, wydawało się, że mógłby zabić bez wahania by tylko go ocalić, tak jak zrobił to zaledwie kilka minut temu.
Chciał przełknąć gorzkie łzy i się odsunąć, nakrzyczeć na niego i może nawet uciec, ale pierwszy raz nie miał na to siły. Spojrzał mglistym wzrokiem na lisie oczy Sana i znów bezwładnie wpadł w jego ramiona. San pogładził go po plecach i zatopił nos w jego czarnych lokach.

- Musimy stąd iść Wooyoung- mówił szorstko, ale w jego głosie dało się słyszeć wahanie. Zupełnie jakby walczył sam ze sobą.- Musimy uciekać- powtórzył.

Wtedy też Wooyoung w końcu był w stanie postawić samodzielnie krok. San trzymając go za rękę, ściskając mocno jego kościste palce prowadził go do jaskini.
Dopiero wtedy dostrzegł na swojej lewej dłoni mocne rozcięcie, z którego wciąż sączyła się krew, ale nie czas był teraz na opatrywanie ran. Zawinął szybko dłoń w kawałek rękawa i szedł dalej bez słowa. Wooyoung wciąż w wielkim szoku nawet tego nie zauważył, choć skrawek jego koszulki zdążył pobrudzić się już ciemną cieczą z ręki Sana.

- Już blisko- uspokoił go.

Po kilku minutach faktycznie dotarli do ich schronienia, ale nie mogli zostać tam długo. Camelio żył i wiedział już, gdzie ich szukać. Z pewnością tu wróci, a są
teraz zbyt słabi by dać mu radę.
San zbierał szybko wszystko co zdołają ze sobą unieść, pakował maniakalnie rzeczy do plecaka roztrzęsionymi dłońmi, co jakiś czas nawet coś upuszczał, by potem z jeszcze większymi nerwami zaczynać od nowa.

- San- mruknął cicho opierając się plecami o zimny kamień. Wbijał błędny wzrok w piasek pod ich nogami.- San- powtórzył szeptem gdy nie usłyszał reakcji.

Choi w końcu usłyszał jego wołanie i zatrzymał się na moment. Popatrzył na Wooyounga z wielkim żalem.

- Co teraz z nami będzie?- Ledwo ruszał ustami, a ich kąciki były tak spękane, że wyglądało to jakby zaraz miały zalać się krwią.

San chciał powiedzieć coś mądrego i rozwiać jego wątpliwości, ale właściwie...Nie wiedział.
Spojrzał tylko raz jeszcze na własne rzeczy, potem znowu na chłopca i westchnął smutno.

- Jesteś ranny- zauważył w końcu jak San chowa dłoń między rzeczami, tym samym brudząc je krwią.

- To nic- wcisnął ją głębiej do plecaka jak na zawołanie.

Wooyoung jednak ku jego zdziwieniu wstał i podszedł bliżej, a potem uklęknął przy Sanie i powoli sięgnął do jego dłoni ukrytej w rzeczach. Podniósł ją, tak by nie wyrządzić więcej krzywdy i spojrzał na rozcięcie wzdłuż ścięgien i kości przez cały wierzch dłoni.

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz