32: Szachownica

119 24 5
                                    

San czuł coś bardzo złego.

To prawda, że od kiedy pamiętał Wooyoung zajmował specjalne miejsce w jego życiu. Specjalne, ale nigdy nie główne. Jedynie mrugał gdzieś delikatnie, jak dawno zapomniana na niebie gwiazda, którą ktoś co kilka lat dostrzega, przygląda się jej i puszcza ją w niepamięć.

Na codzień o nim nie myślał. Kiedy był jeszcze w dystrykcie, Wooyoung nie był jego głównym zmartwieniem, a przyjaźnił się przecież z jego bratem, nie z nim. Więc młodszy Jung pojawiał się w jego życiu, czasem nawet bardzo burzliwie bo już wtedy wiedział, że nigdy nie mógłby traktować go jak Roan. Był zbyt tajemniczy i intrygujący. Napięcie między nimi pojawiające się znikąd sprawiało, że nawet gdy wymienili kilka słów, nie była to swobodna rozmowa, a stresujący kontakt.

To był dobry stres.

San właściwie sam nie wiedział dlaczego zdecydował się w tak oczywisty sposób, poprzez poświęcenie uratować tego chłopaka. To znaczy, nie wiedział tego wtedy. Maskował to obietnicą złożoną jego bratu i najlepszemu przyjacielowi, czy bawet faktem, że Wooyoung zwyczajnie miał przez sobą więcej przyszłości niż on sam, ale to nie była do końca prawda.
Tak naprawdę San był bardzo, o ironio, samolubny. Chciał by Wooyoung przeżył też ze względu na samego siebie, bo zwyczajnie widział w nim od zawsze kogoś więcej niż tylko brata Roan.

Nie łatwe było przyznanie się do tego, nie łatwa też była akceptacja własnego uczucia, ale nie mógł tego nazwać inaczej niż wielką sympatią. Dlaczego? Wooyoung w zasadzie zawsze był dla niego nieprzyjemny, a nawet arognacki. Nawet w obliczu obietnicy oddania za niego życia on... uciekł od niego. Potem też to zaatakował.

Starał się o tym za wiele nie myśleć, nie było już sensu tracić na to siły, bo owszem, ich relacja była skomplikowana i nigdy nie mogłaby funkcjonować bez wyjaśnienia jej sobie, ale czy było to potrzebne? Czy w ogóle mądrym było martwienie się tym, kiedy zaraz miał umrzeć, a ich więź po prostu zniknąć?

Ciężko mu było ocenić teraz, czy Wooyoung trzyma się go z własnej woli i chęci, czy może jednak widzi w nim tylko przepustkę do wygranej. Możliwe, że to drugie, ale nie przejmował się tym. Udawał, że tak nie jest i było to dla niego wystarczające. Pozwalało mu cieszyć się czymś, co mogło w rzeczywistości nawet nie istnieć.

Więc tak, San czuł coś bardzo złego, ale jednocześnie pięknego. Wyrosło w naprawdę okrutnym miejscu, najgorszym do tego czasie, wystawione na masę prób i skazane na niepowodzenie, ale jednak miało w sobie coś z bycia pięknym.
San nigdy nie czuł się szczęśliwszy.
Może trochę przesadził, dalej w końcu był w beznadziejnej sytuacji, ale umierał chociaż z myślą, że Wooyoung jakkolwiek wyraził wdzięczność za jego poświęcenie, to wystarczyło by bez wahania znów mógł przyznać, że odda za niego życie.
Wiedział, że takie poświęcenie nie jest dla każdego, a obietnic tego typu nie rzuca się byle komu. Mimo to czuł, że Wooyoung to odpowiednia osoba.

Gdy patrzył jak z wielką starannością i uczuciem kładzie jaskrawe kwiaty na wodzie, wiedział już, że nigdy na świecie nie byłoby bardziej odpowiedniej osoby. To zawsze był on. Od kiedy pamiętał był w jego życiu, pojawiał się i zostawiał za sobą ślady, które teraz ujawniały się wprost przed jego oczami.

Wooyoung poczekał, aż woda pełna kwiatów zagotuje się na ogniu, a potem ochłodził lekko napar przelewając go między dwoma kubeczkami. W końcu zamoczył w przebarwionej wodzie jeden ze skrawków materiału dodatkowej koszulki jaką mieli w zapasie.

- Mogę?- Spojrzał na wciąż opuchniętą dłoń, a San wyciągnął ją do niego bez oporów.

Wooyoung więc delikatnie owinął ranę mokrym i ciepłym paskiem materiału, potem kolejnym i tak przeczyszczał ranę z resztek ropy i piachu.
San musiał przyznać, że czuł się lepiej. Ten ucisk, wielki pulsujący ból nagle ustał. Nadal nie bardzo mógł ruszać palcami, ale nie miał już ochoty ich sobie odciąć.

Song of the Hollow [1] ¤ WOOSANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz