Szukanie Hobbitów

23 1 1
                                    

Chodziliśmy przez pustkowia całe trzy dni bez odpoczynku, jedzenia czy picia. Byłam już konkretnie zmęczona tym wszystkim. Nie przyzwyczajona do tak długiej i surowej wędrówki.

– Legolasie, proszę. Muszę się czegoś napić – poprosiłam, czując jak mi słabo. Głód, pragnienie i senność - to mi dokuczało.

– Aragornie idź wytropić z Gimlim, ja dam jej coś do picia i zaraz do was dołączymy – Legolas zatrzymał się na jednej ze skał. Doczołgałam się do niego, a wtedy on z paska wyjął butelkę w brązowej oprawie. Usadził mnie na skałę, po czym podał napój. Spojrzałam się po nim, czekając na odpowiedź, co to jest. Płyn był przeźroczysty niczym woda, z pływającymi w środku płatkami, wyglądającymi jak róża – To na wzmocnienie i ugaszenie pragnienia. Jeden łyk wystarczy, byś przestała odczuwać zmęczenie i pragnienia.

Pokiwałam głową, bez zastanowienia biorąc łyk. Nie przewidziawszy, że takie napoje bywają niezbyt smaczne w prostocie swojego wykonania, o mało nie zwymiotowałam. Po mnie łyk wziął książę. Nie skrzywił się nawet. Potem podał mi lembasa, którego wcześniej lekko nadgryzł. Zrobiłam jeden gryz i poczułam jak na nowo jestem najedzona i nie odczuwam suchości w gardle. Gdzieś pomiędzy tym zniknęło też uczucie zmęczenia. Byłam rześka i gotowa na dalszą wędrówkę.

Chłopak podał mi rękę, by pomóc wstać, a gdy to zrobił podniosłam się natychmiast. Biegliśmy jakimiś wyżynami, a pod nami rozciągała się dolina z rzeką. Gimli był na końcu, choć wcale Mu się nie dziwiłam. Biegliśmy już tego dnia kilka godzin, aż w końcu Aragorn przystanął. Schyliwszy się po coś, nie mogłam dostrzec dokładnie co chwycił w rękę, lecz mogłam śmiało stwierdzić, że było to coś małego.

– Liście z Lothlorien nie spadają na próżno – podniósł głowę, podając mi w rękę liść i zamykając go w moich dłoniach.

– Może jeszcze żyją – wtrącił Legolas.

– Są niespełna dzień drogi od nas – Aragorn wznowił bieg w kierunku na wprost od nas.

– Gimli pośpiesz się! – krzyczał Legolas.

– Męczą mnie biegi przełajowe. Krasnoludy to urodzeni sprinterzy, zabójczy na krótkich dystansach – marudził krasnolud, nie doganiając nas.

Wybiegliśmy na wyższe skały. Na przeciwko od nas na wyżynach wśród kompletnej pustki dookoła, rozciągał się Rohan. Ojczyzna jeźdźców.

– Coś dziwnego się tu święci – rzekł z niesmakiem Aragorn – Zła moc doddaje im chyżości. Jej zła wola działa przeciw nam – sprawnie zbiegliśmy po skałach na dół.

– Legolasie! – zawołałam – Co widzą oczy elfa?! – dodałam. W końcu jako pół-elf mam oddane tylko poszczególne elfie cechy, nie wszystkie.

– Skręcają na południowy-wschód. Wiodą Hobbitów do Isengardu – dodał, pochylając się, by lepiej coś ujrzeć. Złapałam go za szatę, by nic Mu się nie stało, bo pochylał się zdecydowanie za mocno.

Kierowaliśmy się właśnie w stronę niewielkiego królestwa Rohanu. Słońce okrutnie mnie paliło. Myślałam już o tym jaka będę poparzona za parę godzin.

– Przelano już krew. Słońce zachodzi czerwonym odcieniem – powiedział elf, patrząc na zachód.

Wtedy usłyszeliśmy stukot kopyt gdzieś za nami. Legolas złapał mnie za rękę i pociągnął za skały. Pobiegłam, próbując dorównać Mu tempa. Gdy wojsko przejechało w dół zbocza obok nas Aragorn wyszedł z kryjówki. Za nim Legolas, ja i Gimli, który korzystał z faktu, że nie biegamy, by unormować oddech.

– Jeźdźcy Rohanu! – zawołał Aragorn.

Ci sami jeźdźcy już po kilku chwilach nas okrążyli. Legolas machinalnie wyjął luk. Ludzie Rohanu przystawiły do nas włócznie.

– Co sprowadza człowieka, elfa, elfkę i krasnoluda do Rohanu? – zapytał ich dowódca, wyjeżdżając na przód – Gadać prędko.

– Podaj mi swoje imię, a poznasz i moje – stanowczo przedstawiłam sprawę.

– Uciąłbym Ci tę piękną głowę, elfko – rzekł, schodząc z konia.

Legolas przyłożył strzałę do jego szyi.

– Nie zdążyłbyś zadać ciosu – warknął książę.

Zbliżyłam się do niego, opuszczając dłonią powoli jego napięty łuk. Uspokoiłam jego nerwy.

– Jestem Aragorn syn Arathorna, to jest Gimli syn Gloina, a ta parka to Legolas i... – zmieszany spojrzał na mnie.

– Narril.

– Legolas i Narril z Leśnego królestwa – prychnęłam pod nosem, lecz już po chwili zorientowałam się, że więcej czasu spędzałam w Leśnym Królestwie niż we własnym, z ojcem i Aglaninion. Oblałam się ledwo widocznym rumieńcem. Zapadała noc, robiło się chłodno – Sojusznicy Rohanu i króla Théodena.

Wszyscy nagle opuścili broń.

– Théoden nie rozróżnia sojusznika od wroga – objaśnił rycerz – Nawet w rodzinie – dodał, ściągając hełm – Saruman zatruł Mu umysł i zawładnął krajem. Mój oddział pozostał wierny Rohanowi. I za to nas wygnano. Biały czarodziej jest przebiegły. Zjawia się tu i tam pod postacią starca w kapturze. Jego szpiedzy drwią sobie z naszych sideł.

– Nie jesteśmy szpiegami – wtrąciłam – Jedziemy za niewielką armią orków. Pojmali dwóch naszych druhów.

– Wyrżnęliśmy ich w nocy – rzekł rycerz.

– Byli z nimi dwaj hobbici? – zapytałam entuzjastycznie, bardzo pragnąc, by powiedzieli, że są bezpieczni – Nie duzi. Wydaliby się wam dziećmi – dodałam, starając się opisać ich, lecz jakby wszystkie słowa gdzieś się rozmyły.

– Nikogo nie oszczędziliśmy – ze smutkiem odpowiedział – Spaliliśmy truchła na stosie – wskazał ręką na dym z oddali – Żałuję – skrucha widoczna na jego twarzy była tak prawdziwa, tak... szczera. Nagle zagwizdał, a spomiędzy żołnierzy wyszły dwa konie. Puste – Oby spotkał was lepszy los niż ich poprzednich właścicieli – tajemniczo powiedział, dając Legolasowi i Aragornowi dwie lonże – Żegnajcie – zakończył, wsiadając na konia i odjeżdżając w dal.

Legolas dosiadł białego ogiera i wyciągnąwszy ku mnie dłoń, zaprosił mnie, bym usiadła z nim. Przyjęłam jego propozycję i już po chwili siedzieliśmy razem. Wtuliłam się w jego plecy na wszelki wypadek, by nie spaść. Pojechaliśmy na ten stos, by zobaczyć... czy oni jednak...

– To ich pasek – rzekł Gimli, pokazując nam metalową rzecz. Do oczu napłynęły mi łzy. Najpierw Gandalf, potem Boromir, a teraz Merry i Pipin.

Aragorn zdenerwowany kopnął jednym z hełmów, upadając na kolana. Wydał z siebie mrożący krew w żyłach krzyk.

– Zawiedliśmy – spostrzegawczo zauważył Gimli. Ten fakt sprawiał, ze byłam wściekła na siebie samą. Nie mogłam sobie wybacz, że tyle niewinnych istot zginęło przez naszą - w tym i moją - nieuwagę.

Aragorn urkwil spojrzenie w ziemi, jakby nagle coś dostrzegł, ponieważ jego spojrzenie rozbłysnęło jakimś rodzajem nadziei. Zaczął przesuwać ręką po spalonej trawie.

– Tu leżeli Hobbici – na czworakach szedł ich śladami – Pełzli. Mieli skrępowane ręce. Więzy przecięto.  – chwycił w dłonie sznur, widocznie odzyskawszy nadzieję na przeżycie towarzyszy – Szli tędy. Uciekli z miejsca bitwy – pokazał na wydrążoną ścieszkę do lasu. Z tego co czytałam mieszkali tutaj Entowie.

– Jakiż obłęd ich tam zagnał – rzekł Gimli poważnie.

– Musimy to sprawdzić, prawda Legolasie? – spytałam się elfa. Oczywiście przytaknął – No to na co czekamy?! Za mną do lasu! – wesoło zakrzyknęłam, wbiegając w gąszcz.

Wciąż tliła się we mnie nadzieja, że hobbici żyją.

Płonąca RóżaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz