Rozdział 9 Isabel

945 40 3
                                    

Hailie się polepszyło. Wróciła do domu w Pensylwanii, a ja spokojnie pojechałam do Nowego Jorku. Wróciłam do Martina i Angeli, wspólnego mieszkania i regularnych treningów szermierczych. Jedyne co straciłam to praca w poradni psychologicznej. No cóż, życie. 

Sesje z siostrą Vincenta Moneta odbywały się tak jak wcześniej, łączyłyśmy się dwa razy na Skypie, o 11 w poniedziałki i środy, a w sobotę jechałam pociągiem do Pensylwanii i wracałam w niedzielę. 

Teraz siedziałam w pociągu. Za dwie minuty mieliśmy dojechać. To miała być nasza pierwsza sesja po powrocie Hailie ze szpitala. Sama dziwiłam się dlaczego tak mnie cieszy  spotkanie z Monetami. 

Kiedy dojechaliśmy wysiadłam jako jedna z ostatnich osób z pociągu. Stałam przed dworcem i szukałam najtańszej taksówki, kiedy widzę wypasioną limuzynę stojącą na parkingu. Siedział w niej prywatny szofer, wystawiał rękę przez okno, i trzymał tabliczkę z napisem "Isabel West". Zdziwiona podchodzę. Wtedy szofer mówi:

-  Czy pani pracodawca to Vincent Monet?

Kiwam tylko głową. Mężczyzna wychodzi z auta i otwiera przede mną drzwi, gestem ręki nakazuje abym wsiadła. Wykonuję polecenie. Wnętrze limuzyny jest utrzymane w klasycznych barwach czerni i bieli. W samochodzie jest czysto i ładnie. Siedzenia z wygodnej skóry są czarne, pomiędzy dwoma z nich znajduje się malutki stolik idealny na laptopa lub książkę. Szofer zamyka drzwi, wkłada moją walizkę do bagażnika i siada za kierownicą.

Dziwnie mi się jedzie takim eleganckim i luksusowym autem. Samochód porusza się idealnie gładko. Po chwili siedzenia strasznie zdziwiona, zapinam pas i wyciągam z torebki moją książkę. Nie mogę się jednak skupić na lekturze, ciągle myślę o tym drogim aucie i prywatnym szoferze. Naprawdę nie wiem dlaczego. Przez resztę drogi po prostu gapię się przez okno, chłonąc lasy stanu Pensylwania.

Kiedy wreszcie dojechaliśmy, wychodzę i szybkim krokiem zmierzam do domu Hailie. Rezydencja Monetów jest ogromna. Piękna i wyniosła. Bardzo elegancka i luksusowa. Wchodzę i szybko odnajduje pokój gościnny, który jest przeznaczony dla mnie. Zostawiam tam walizkę i idę do pokoju, w którym mam sesję z Hailie, bo nie chcę się spóźnić. Dziewczyna przychodzi pięć minut później. 

Rozmawiamy o lasach w Pensylwanii, szkole Hailie, o jakich myśli studiach. Kiedy dziewczyna opowiada o tym, że chciałaby się kiedyś wybrać do Włoch, mówię:

- Sama na pewno nie pojedziesz, bo jak bez braci, to musi jechać Sonny. 

Dziewczyna się wzdryga. Powiedziałam coś nie tak myślę, tylko co? 

- No bo Sonny nie żyje - mówi Hailie. Wygląda na bardzo smutną.

- Jak zginął? - pytam, wiem doskonale, że nie to powinnam powiedzieć. Mogłam rzec, tak mi przykro albo to musi być dla ciebie bardzo smutne, jednak ciekawość wzięła górę - W twojej obronie czy...

 - Na przyjęciu zaręczynowym Vincenta, snajper...

- O mój boże tak mi przykro - mówię.

- Mi też, on miał rodziną wiesz? Miał trzy letnią córeczkę Leę. Ona była taka urocza dzięki mnie naprawił z nią kontakt.

 - Jak naprawiłaś ich kontakt? - pytam.

- Zainicjowałam ich pierwsze spotkanie, a potem kolejne i tak dalej.

 - Jak się trzyma dziewczynka?

- Sama nie wiem, nie odwiedziłam jej. Bracia powiedzieli, że zapłacą za dobrą szkołę, liceum i studia dla niej, ale czuję, że chcę ją zobaczyć - ciągnie Hailie.

- Może po prostu ją odwiedź - mówię - jak chcesz mogę pojechać z tobą.

Sama nie wiem dlaczego to zaproponowałam. Chciałam aby Hailie poczuła, że ktoś się o nią troszczy. 

- Nie wiem czy bracia mi pozwolą, ja... dziękuję  za propozycję, ale...

- Przekonam ich, ustalę szczegóły i, jeśli się zgodzą możemy pojechać ją odwiedzić w przyszłym tygodniu.

- To naprawdę miłe z twojej strony, ale co z pracą - pyta.

- Nie mam, poza sesjami z tobą. Miałam pracować w poradni psychologicznej, ale w ogóle nie przyszłam, bo czekałam, aż się wybudzisz ze śpiączki farmakologicznej.

- Dziękuje - mówi Hailie, po czym wstaje i mnie przytula.

Odwzajemniam uścisk.

Przez resztę sesji gadamy o głupotach, jak ulubiony serial i popcorn karmelowy.

                                                           . . .

Po sesji udaje się do gabinetu Vincenta. Szybko pukam i nie myślę o konsekwencjach tego czynu.

- Zapraszam - mówi mój pracodawca.

Wchodzę do jego gabinetu. Podziwiam wnętrze. Jest bardzo stylowe i eleganckie. Widzę Vincenta siedzącego przed komputerem i piszącego coś na nim.

- Dzień dobry.- dawaj Isabel im dłużej będziesz czekała tym bardziej się zniechęcisz, a obiecałaś to Hailie - Chciałam spytać czy...

- Dzień dobry Isabel, o co chodzi - pyta Vincent, wyraźnie zdziwiony moim przyjściem.

- Chciałam spytać czy mogę w przyszłym tygodniu pojechać z Hailie odwiedzić córkę Sonny'ego.

Brawo Isabel, od razu z grubej rury.

- Emmm, tak, ale musi pani pojechać z którymś z braci.

Szczerze nie spodziewałam się, że Vincent się zgodzi. Nie miałam pojęcia co powiedzieć.

- Hailie potem może zostać u mnie w mieszkaniu na noc - proponuję.

- Mogę pojechać z wami, ale będę spać w hotelu. Wyruszymy w poniedziałek, a wrócimy w środę - ustalił mój pracodawca.

- W takim razie dobrze, powiem Hailie - mówię i wychodzę z gabinetu.



                                                Notka

Dziękuje wam za trochę ponad 900 wyświetleń i ponad 100 głosów. Mam nadzieję, że podobał się wam rozdział. Pozdrowienia z Gruzji! :D

Zakazany owoc -  Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz