Hailie się polepszyło. Wróciła do domu w Pensylwanii, a ja spokojnie pojechałam do Nowego Jorku. Wróciłam do Martina i Angeli, wspólnego mieszkania i regularnych treningów szermierczych. Jedyne co straciłam to praca w poradni psychologicznej. No cóż, życie.
Sesje z siostrą Vincenta Moneta odbywały się tak jak wcześniej, łączyłyśmy się dwa razy na Skypie, o 11 w poniedziałki i środy, a w sobotę jechałam pociągiem do Pensylwanii i wracałam w niedzielę.
Teraz siedziałam w pociągu. Za dwie minuty mieliśmy dojechać. To miała być nasza pierwsza sesja po powrocie Hailie ze szpitala. Sama dziwiłam się dlaczego tak mnie cieszy spotkanie z Monetami.
Kiedy dojechaliśmy wysiadłam jako jedna z ostatnich osób z pociągu. Stałam przed dworcem i szukałam najtańszej taksówki, kiedy widzę wypasioną limuzynę stojącą na parkingu. Siedział w niej prywatny szofer, wystawiał rękę przez okno, i trzymał tabliczkę z napisem "Isabel West". Zdziwiona podchodzę. Wtedy szofer mówi:
- Czy pani pracodawca to Vincent Monet?
Kiwam tylko głową. Mężczyzna wychodzi z auta i otwiera przede mną drzwi, gestem ręki nakazuje abym wsiadła. Wykonuję polecenie. Wnętrze limuzyny jest utrzymane w klasycznych barwach czerni i bieli. W samochodzie jest czysto i ładnie. Siedzenia z wygodnej skóry są czarne, pomiędzy dwoma z nich znajduje się malutki stolik idealny na laptopa lub książkę. Szofer zamyka drzwi, wkłada moją walizkę do bagażnika i siada za kierownicą.
Dziwnie mi się jedzie takim eleganckim i luksusowym autem. Samochód porusza się idealnie gładko. Po chwili siedzenia strasznie zdziwiona, zapinam pas i wyciągam z torebki moją książkę. Nie mogę się jednak skupić na lekturze, ciągle myślę o tym drogim aucie i prywatnym szoferze. Naprawdę nie wiem dlaczego. Przez resztę drogi po prostu gapię się przez okno, chłonąc lasy stanu Pensylwania.
Kiedy wreszcie dojechaliśmy, wychodzę i szybkim krokiem zmierzam do domu Hailie. Rezydencja Monetów jest ogromna. Piękna i wyniosła. Bardzo elegancka i luksusowa. Wchodzę i szybko odnajduje pokój gościnny, który jest przeznaczony dla mnie. Zostawiam tam walizkę i idę do pokoju, w którym mam sesję z Hailie, bo nie chcę się spóźnić. Dziewczyna przychodzi pięć minut później.
Rozmawiamy o lasach w Pensylwanii, szkole Hailie, o jakich myśli studiach. Kiedy dziewczyna opowiada o tym, że chciałaby się kiedyś wybrać do Włoch, mówię:
- Sama na pewno nie pojedziesz, bo jak bez braci, to musi jechać Sonny.
Dziewczyna się wzdryga. Powiedziałam coś nie tak myślę, tylko co?
- No bo Sonny nie żyje - mówi Hailie. Wygląda na bardzo smutną.
- Jak zginął? - pytam, wiem doskonale, że nie to powinnam powiedzieć. Mogłam rzec, tak mi przykro albo to musi być dla ciebie bardzo smutne, jednak ciekawość wzięła górę - W twojej obronie czy...
- Na przyjęciu zaręczynowym Vincenta, snajper...
- O mój boże tak mi przykro - mówię.
- Mi też, on miał rodziną wiesz? Miał trzy letnią córeczkę Leę. Ona była taka urocza dzięki mnie naprawił z nią kontakt.
- Jak naprawiłaś ich kontakt? - pytam.
- Zainicjowałam ich pierwsze spotkanie, a potem kolejne i tak dalej.
- Jak się trzyma dziewczynka?
- Sama nie wiem, nie odwiedziłam jej. Bracia powiedzieli, że zapłacą za dobrą szkołę, liceum i studia dla niej, ale czuję, że chcę ją zobaczyć - ciągnie Hailie.
- Może po prostu ją odwiedź - mówię - jak chcesz mogę pojechać z tobą.
Sama nie wiem dlaczego to zaproponowałam. Chciałam aby Hailie poczuła, że ktoś się o nią troszczy.
- Nie wiem czy bracia mi pozwolą, ja... dziękuję za propozycję, ale...
- Przekonam ich, ustalę szczegóły i, jeśli się zgodzą możemy pojechać ją odwiedzić w przyszłym tygodniu.
- To naprawdę miłe z twojej strony, ale co z pracą - pyta.
- Nie mam, poza sesjami z tobą. Miałam pracować w poradni psychologicznej, ale w ogóle nie przyszłam, bo czekałam, aż się wybudzisz ze śpiączki farmakologicznej.
- Dziękuje - mówi Hailie, po czym wstaje i mnie przytula.
Odwzajemniam uścisk.
Przez resztę sesji gadamy o głupotach, jak ulubiony serial i popcorn karmelowy.
. . .
Po sesji udaje się do gabinetu Vincenta. Szybko pukam i nie myślę o konsekwencjach tego czynu.
- Zapraszam - mówi mój pracodawca.
Wchodzę do jego gabinetu. Podziwiam wnętrze. Jest bardzo stylowe i eleganckie. Widzę Vincenta siedzącego przed komputerem i piszącego coś na nim.
- Dzień dobry.- dawaj Isabel im dłużej będziesz czekała tym bardziej się zniechęcisz, a obiecałaś to Hailie - Chciałam spytać czy...
- Dzień dobry Isabel, o co chodzi - pyta Vincent, wyraźnie zdziwiony moim przyjściem.
- Chciałam spytać czy mogę w przyszłym tygodniu pojechać z Hailie odwiedzić córkę Sonny'ego.
Brawo Isabel, od razu z grubej rury.
- Emmm, tak, ale musi pani pojechać z którymś z braci.
Szczerze nie spodziewałam się, że Vincent się zgodzi. Nie miałam pojęcia co powiedzieć.
- Hailie potem może zostać u mnie w mieszkaniu na noc - proponuję.
- Mogę pojechać z wami, ale będę spać w hotelu. Wyruszymy w poniedziałek, a wrócimy w środę - ustalił mój pracodawca.
- W takim razie dobrze, powiem Hailie - mówię i wychodzę z gabinetu.
Notka
Dziękuje wam za trochę ponad 900 wyświetleń i ponad 100 głosów. Mam nadzieję, że podobał się wam rozdział. Pozdrowienia z Gruzji! :D
CZYTASZ
Zakazany owoc - Vincent Monet
Teen FictionIsabel West jest zwyczajną psychoterapeutką, pracującą w zwyczajnym szpitalu, aż pewnego dnia wpada na młodą Monet. Dziewczynie udaje się jakoś opanować atak histerii Hailie. Zaintrygowany Vincent zatrudnia Isabel jako terapeutkę swojej siostry. Sa...