Obudziłam się jak zwykle, koło szóstej. Miałam straszliwą ochotę na spacer lub poranne bieganie. Niestety nie mogłam tak po prostu sobie wyjść i zostawić Hailie z wkurzonym Martinem i Angelą. Nie po jej historiach o brutalnych porwaniach. Trochę z niechęcią wstałam z łóżka i poszłam w stronę kuchni, aby zrobić śniadanie. W czasie kiedy gotowałam wodę na kawę, poszłam się przebrać.
Hailie wstała około ósmej. Ogarnęła się, a potem zjadłyśmy śniadanie. Moja pacjentka pochwaliła owsiankę z musli i malinami. Kilka minut przed przyjechaniem czarnego jeepa Vincenta, stałyśmy już pod blokiem. Razem z Hailie wdałyśmy się w krótką pogawędkę o Lei.
Przykro mi było słuchać o całej jej traumie, o tym jak umarł Sonny, czy nawet o matce Lei, Cali. Kiedy w końcu Vincent po nas przyjechał szybko wsiadłyśmy na tylne siedzenia jeepa.
Od początku jazdy samochodem, czułam że styl jazdy brata Hailie jest... dziwny. Szybki i ostry, raz prawie nie wyhamował na czerwonym świetle. W końcu nie mogłam tak dłużej wytrzymać i poprosiłam Vincenta czy ja mogłabym poprowadzić. Hailie i jej brat wydawali się zdziwieni, ale w końcu najstarszy z monetów, odpowiedział mi mruknięciem i zatrzymał się na najbliższym postoju, jakim była stacja benzynowa.
Wysiadłam i usiadłam za kółkiem, a Vincent obok mnie na drugim siedzeniu z przodu. Spokojnie spojrzałam na nawigację. Mój styl jazdy był zawsze wolny i niepewny, ale na pewno mniej niebezpieczny niż ten Vincenta. Wjechałam z powrotem na drogę szybkiego ruchu i skupiłam się na nie wjechaniu w inne auta.
Po chwili kątem oka dostrzegłam twarz mojego pracodawcy. Była blada i skupiona, ale jego bladoszare tęczówki mówiły coś innego. Widać w nich było niepokój, niepewność, lęk przed nieznanym i żal, całe morze żalu.
Moja wewnętrzna psycholożka nie mogła tak po prostu siedzieć i się na to patrzeć. Musiałam się dowiedzieć o co chodzi. Niewyraźnie chrząknęłam i powiedziałam:
- Widzę, że coś się stało.
Od razu tego pożałowałam, czemu to zrobiłam?! Czemu moja bezpośredniość wzięła górę? Vincent cały zalał się rumieńcem, czego u niego nigdy nie widziałam.
- Ja... nie mam siły o tym rozmawiać.
Miałam rację. Co mogło go tak dręczyć? Problemy z pracą? Z rodziną? Wtedy dołączyła się Hailie:
- Vincent, nie wiedziałam, możesz mi powiedzieć, wiesz o tym.
Zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Powinieneś o tym komuś powiedzieć, jeśli bardzo cię to dręczy - dorzuciłam.
Mój pracodawca wziął głęboki oddech, po czym, wyrzucił to z siebie, prosto z mostu:
- Mam dziecko, znaczy ktoś jest w ciąży z moim dzieckiem.
Jakbym piła coś w tym momencie to najpewniej bym się zakrztusiła, ale było trochę gorzej, bo prowadziłam auto. Oszołomiona nie dojrzałam wyprzedzającego mnie samochodu i nagle zahamowałam. Auto jadące za nami prawie nie wjechało w czarnego Jeepa, Vincenta.
- A to ty dawałaś do zrozumienia, że jadę niebezpiecznie - odezwał się brat Hailie.
- Przynajmniej umiesz żartować w poważnych momentach - powiedziałam, chociaż wiedziałam, że skłamałam.
- To tak wspaniale - zdołała wydusić Hailie.
Teraz kiedy spojrzałam, że w bocznym lusterku moja pacjentka uroiła kilka łez musiałam się o to spytać.
- Jak, znaczy wiem jak, ale...
- Sam nie wiem, możemy się zatrzymać?
Wiedziałam, że jeśli to zrobimy nie zdążymy na spotkanie z Leą, ale i tak zjechałam przy najbliższym McDonaldzie.
Zatrzymaliśmy się i milczeliśmy.
- Wiem, że to dla ciebie uciążliwy temat, ale...
- Nie chcę...
- Ale musisz.
Zapadła niezręczna cisza, jedna z tych okropnych i gęstych.
- To świetnie - powtarza Hailie - dlaczego nikt się nie cieszy?
- Bo to nie zawsze świetnie, szczególnie kiedy jest niezaplanowane.
- Rozumiem nie jest to wymarzona sytuacja Vincent, ale życie jest spontaniczne i dziwaczne, i musimy się z tym pogodzić, a nawet znajdować tego plusy jak na przykład, że zatrzymaliśmy się koło maka - powiedziałam.
To rozluźniło atmosferę. Zaśmialiśmy się pod nosem i wyszliśmy z auta. Weszliśmy do fastfooda. Ja osobiście nienawidziłam niezdrowego jedzenia, ale na poprawę nastroju dla Vincenta, mogę to zrobić. Usiedliśmy przy stoliku. Siedzieliśmy tak z dwie minuty, aż wreszcie powiedziałam:
- Ktoś tu w ogóle lubi McDonalda?
Nikt nie odpowiedział.
- Proponuję powrót do mojego mieszkania.
Ochoczo wyszliśmy z fastfooda i udaliśmy się do Jeepa, Vincenta. Znowu prowadziłam. Tym razem Vincent usiadł z tyłu, z Hailie i po cichu z nią rozmawiał. Odetchnęłam z ulgą, tak powinno być. Rodzina przecież trzyma się razem, nawet ta strasznie trudna i chłodna, nawet rodzina Monet.
Notka
Cześć, oczywiście nie mogło się obejść bez dramatów i ważnych spraw dotyczących Vincenta. Postaram się wrzucić następny rozdział jutro. Mam nadzieję, że wam się spodobał. Pozdrowienia! (znowu w Polsce) :D
CZYTASZ
Zakazany owoc - Vincent Monet
Teen FictionIsabel West jest zwyczajną psychoterapeutką, pracującą w zwyczajnym szpitalu, aż pewnego dnia wpada na młodą Monet. Dziewczynie udaje się jakoś opanować atak histerii Hailie. Zaintrygowany Vincent zatrudnia Isabel jako terapeutkę swojej siostry. Sa...