Rozdział 11 Isabel

839 39 2
                                    

Obudziłam się jak zwykle, koło szóstej. Miałam straszliwą ochotę na spacer lub poranne bieganie. Niestety nie mogłam tak po prostu sobie wyjść i zostawić Hailie z wkurzonym Martinem i Angelą. Nie po jej historiach o brutalnych porwaniach. Trochę z niechęcią wstałam z łóżka i poszłam w stronę kuchni, aby zrobić śniadanie. W czasie kiedy gotowałam wodę na kawę, poszłam się przebrać.

Hailie wstała około ósmej. Ogarnęła się, a potem zjadłyśmy śniadanie. Moja pacjentka pochwaliła owsiankę z musli i malinami. Kilka minut przed przyjechaniem czarnego jeepa Vincenta, stałyśmy już pod blokiem. Razem z Hailie wdałyśmy się w krótką pogawędkę o Lei. 

Przykro mi było słuchać o całej jej traumie, o tym jak umarł Sonny, czy nawet o matce Lei, Cali. Kiedy w końcu Vincent po nas przyjechał szybko wsiadłyśmy na tylne siedzenia jeepa. 

Od początku jazdy samochodem, czułam że styl jazdy brata Hailie jest... dziwny. Szybki i ostry, raz prawie nie wyhamował na czerwonym świetle. W końcu  nie mogłam tak dłużej wytrzymać i poprosiłam Vincenta czy ja mogłabym poprowadzić. Hailie i jej brat wydawali się zdziwieni, ale w końcu najstarszy z monetów, odpowiedział mi mruknięciem i zatrzymał się na najbliższym postoju, jakim była stacja benzynowa. 

Wysiadłam i usiadłam za kółkiem, a Vincent obok mnie na drugim siedzeniu z przodu. Spokojnie spojrzałam na nawigację. Mój styl jazdy był zawsze wolny i niepewny, ale na pewno mniej niebezpieczny niż ten Vincenta. Wjechałam z powrotem na drogę szybkiego ruchu i skupiłam się na nie wjechaniu w inne auta. 

Po chwili kątem oka dostrzegłam twarz mojego pracodawcy. Była blada i skupiona, ale jego bladoszare tęczówki mówiły coś innego. Widać w nich było niepokój, niepewność, lęk przed nieznanym i żal, całe morze żalu. 

Moja wewnętrzna psycholożka nie mogła tak po prostu siedzieć i się na to patrzeć. Musiałam się dowiedzieć o co chodzi. Niewyraźnie chrząknęłam i powiedziałam:

 - Widzę, że coś się stało. 

Od razu tego pożałowałam, czemu to zrobiłam?! Czemu moja bezpośredniość wzięła górę? Vincent cały zalał się rumieńcem, czego u niego nigdy nie widziałam. 

 - Ja... nie mam siły o tym rozmawiać. 

Miałam rację. Co mogło go tak dręczyć? Problemy z pracą? Z rodziną? Wtedy dołączyła się Hailie:

 - Vincent, nie wiedziałam, możesz mi powiedzieć, wiesz o tym.

Zrobiło mi się ciepło na sercu. 

 - Powinieneś o tym komuś powiedzieć, jeśli bardzo cię to dręczy - dorzuciłam.

Mój pracodawca wziął głęboki oddech, po czym, wyrzucił to z siebie, prosto z mostu:

- Mam dziecko, znaczy ktoś jest w ciąży z moim dzieckiem. 

Jakbym piła coś w tym momencie to najpewniej bym się zakrztusiła, ale było trochę gorzej, bo prowadziłam auto. Oszołomiona nie dojrzałam wyprzedzającego mnie samochodu i nagle zahamowałam. Auto jadące za nami prawie nie wjechało w czarnego Jeepa, Vincenta.

- A to ty dawałaś do zrozumienia, że jadę niebezpiecznie - odezwał się brat Hailie.

- Przynajmniej umiesz żartować w poważnych momentach - powiedziałam, chociaż wiedziałam, że skłamałam.

 - To tak wspaniale - zdołała wydusić Hailie.

Teraz kiedy spojrzałam, że w bocznym lusterku moja pacjentka uroiła kilka łez musiałam się o to spytać.

- Jak, znaczy wiem jak, ale...

 - Sam nie wiem, możemy się zatrzymać?

Wiedziałam, że jeśli to zrobimy nie zdążymy na spotkanie z Leą, ale i tak zjechałam przy najbliższym McDonaldzie.

Zatrzymaliśmy się i milczeliśmy. 

 - Wiem, że to dla ciebie uciążliwy temat, ale...

- Nie chcę...

- Ale musisz.

Zapadła niezręczna cisza, jedna z tych  okropnych i gęstych.

 - To świetnie - powtarza Hailie -  dlaczego nikt się nie cieszy?

- Bo to nie zawsze świetnie, szczególnie kiedy jest niezaplanowane.

 - Rozumiem nie jest to wymarzona sytuacja Vincent, ale życie jest spontaniczne i dziwaczne, i musimy się z tym pogodzić, a nawet znajdować tego plusy jak na przykład, że zatrzymaliśmy się koło maka - powiedziałam.

To rozluźniło atmosferę. Zaśmialiśmy się pod nosem i wyszliśmy z auta. Weszliśmy do fastfooda. Ja osobiście nienawidziłam niezdrowego jedzenia, ale na poprawę nastroju dla Vincenta, mogę to zrobić. Usiedliśmy przy stoliku. Siedzieliśmy tak z dwie minuty, aż wreszcie powiedziałam:

 - Ktoś tu w ogóle lubi McDonalda?

Nikt nie odpowiedział.

 - Proponuję powrót do mojego mieszkania.

Ochoczo wyszliśmy z fastfooda i udaliśmy się do Jeepa, Vincenta. Znowu prowadziłam. Tym razem Vincent usiadł z tyłu,  z Hailie i po cichu z nią rozmawiał. Odetchnęłam z ulgą, tak powinno być. Rodzina przecież trzyma się razem, nawet ta strasznie trudna i chłodna, nawet rodzina Monet.


                                                     Notka

Cześć, oczywiście nie mogło się obejść bez dramatów i ważnych spraw dotyczących Vincenta. Postaram się wrzucić następny rozdział jutro. Mam nadzieję, że wam się spodobał. Pozdrowienia! (znowu w Polsce) :D



Zakazany owoc -  Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz