Rozdział 13 Isabel

770 41 21
                                    

Dni mijały, tygodnie zresztą też. Chodziłam na terapię z Hailie, pracowałam w małej poradni psychologicznej, uczęszczałam na treningi szermiercze i czytałam książki. Moja sytuacja powoli się uspokoiła. Nie było żadnych szalonych wypraw do szpitala w Pensylwanii, czy odwiedzin Hailie. 

Pewnego popołudnia, zmęczona uciążliwą sesją w poradni, odbieram telefon.

- Isabel! - słyszę w słuchawce przerażony głos Martina.

 - Co się stało, jesteś z Angel?

 - Nie pojechała na tańce z koleżanką, stoję obok tego...

 - Która ulica - pytam od razu.

-  Ta przy...

Jezu on nawet nie zna okolicy.

 - Punkty orientacyjne - krzyczę zirytowana.

 - Dunkin donuts i park dla psów - mówi.

 - Gdzie ty chodzisz- pytam z przekąsem.

 - Isabel, boże wsiadaj w samochód i jedź!

 - Już idę, co się stało?

 - Znalazłem rannego psa, bardzo krwawi.

 - Mogłeś tak od razu to szybciej bym przyjechała!

 - Zadzwoń do weterynarza, a ja ogarnę Anelę! - mówię wzburzona po czym się rozłączam.

Od razu wybiegam z mieszkania i udaję się w stronę parkingu, który znajduje się pod blokiem. Otwieram auto kluczykami z torby i wsiadam do środka. Uruchamiam mojego srebrnego Renaulta, którego dawno temu odsprzedał mi brat za połowę ceny.

Wybieram numer dziewczyny Martina i dzwonię.

 - Cześć Angi - mówię.

 - Co jest, jadę z Miną na tańce - odpowiada Angela zirytowana. Strasznie nie lubi kiedy ktoś zapomina o jej planach lub postanowieniach i się do nich nie stosuje. Dlatego czasami ciężko się z nią mieszka.

Ruszam i szukam wzrokiem Dankin donuts przy parku.

 - Wiesz może gdzie jest najbliższe Dankin donuts koło parku?

 - Co ty gadasz?

 - Martin znalazł rannego psa, ale nie wie gdzie ten się znajduje.

 - O  mój boże. Poszukam w internecie. Napiszę kiedy znajdę - mówi po czym się rozłącza.

Skupiam się na jeździe, ale ciągle wyobrażam sobie biednego rannego piesełka. Zawsze chciałam mieć psa, powinnam jak najszybciej odwiedzić schronisko i jakiegoś przygarnąć - myślę zasmucona.

Nagle dostrzegam wielki szyld z napisem "Dankin donuts", obok którego znajduje się mały lokalny park dla psów, mam to!

Dzwonię do Angeli i zawiadamiam ją gdzie jestem, po czym parkuje auto przed pączkarnią i szukam wzrokiem Martina.

Znajduje go przycupniętego nad ławką z średniej wielkości pieskiem, który krwawi mu na kolanach.

 - Martin!- wołam i macham mu.

Od razu podbiegam do ławki i głaszczę pieska. Biało-brązowy kundelek, ma okropną ranę na nodze.

 - Zadzwoniłeś już do lekarza?

 - Weterynarza - poprawia mnie automatycznie - za cztery minuty będzie.

 - Biedactwo - mruczę i tarmoszę pieskowi sierść na pyszczku.

 - Leżał pod ławką, nie mogłem go tak zostawić.

 - Rozumiem, jak ma na imię?

 - Jest niczyj, więc pewnie nikt go nie nazwał inaczej niż kundel czy pchlarz.

Czekamy chwilę w milczeniu, więc mówię:

 - Dziewczynka.

 - Musli - mówię po chwili.

 - Dlaczego masz słabość, do dziwacznych imion? - pyta rozbawiony Martin.

 - Hej, te jest ładne.

Nadal głaszczemy psa, aż weterynarz przyjeżdża.

                                  . . . 

Minęły dwa dni odkąd odebraliśmy, Musli od weta, a trzy od kiedy Martin znalazł ją w parku. Suczka zadomowiła się u nas na dobre. Kupiliśmy jej szare posłanko, dwie miski, tony karmy i zabawek.

Martin musi być w szpitalu, a Angela jest księgową, więc też pracuje w poza domem. Dlatego ja wzięłam wolne i opiekowałam się Musli. Chodziłyśmy na długie spacery i oglądałyśmy razem telewizję. Jest jeden problem, dzisiaj za godzinę mam pociąg, do Pensylwanii. Nie mogę zostawić Musli samej sobie. Kupiliśmy, razem z Martinem transporter, dla suczki, ale boje się, że nie mogę z nią pojechać, do Monetów.

Dzwonię, więc do mojego pracodawcy Vincenta. 

 - Halo - mówię niepewnie.

 - Dzień dobry, z kim rozmawiam?

 - Isabel West.

 - Jakiś problem, nie może pani przyjechać? - pyta mnie najstarszy z Monetów.

Mam straszną ochotę, powiedzieć, że nie mogę pojechać bo jestem chora, ale decyduję się nie kłamać.

 - W środę, Martin znalazł ranną suczkę w parku. Zadzwoniliśmy po weterynarza i od czwartku Musli u nas mieszka - boję się, że Vincent źle mnie zrozumie, więc tłumaczę dokładniej - Jest u nas od zaledwie dwóch dni, a nigdy nie miała stałego miejsca zamieszkania i trzeba się nią opiekować. Czy mogę ją zabrać ze sobą?

Straszliwie lękam się odpowiedzi brata Hailie. Sama nie wiem dlaczego.

 - Wie pani - w głowie wyobrażam sobie, jego pokerową twarz, kiedy w zamyśleniu przygotowywuje dialog - To..., właściwie to czemu nie, tylko proszę, żeby pani o nią dbała.

 - Dziękuję - mówię - Nie zapomnę panu tego.

 - Vincent - mówi mój pracodawca, po czym się rozłącza.

Nie myślę nawet nad tą rozmową, tylko zaczynam zbierać rzeczy Musli do łaciatej torby z naszywką owcy. Kiedy pieseł jest już spakowany, przypinam ją do smyczy i wychodzę z mieszkania. Po chwili wracam po swoją walizkę, i dopiero wtedy wsiadam do samochodu i ze spokojem jadę na najbliższy dworzec. 

                                                            . . .

Kiedy wychodzę z pociągu razem z Musli, nie widzę żadnej limuzyny, czy choćby szofera z kartką, czekającego na mnie. Wzdycham i zamawiam taksówkę. Dojeżdżam do rezydencji około szesnastej. Wchodzę, a w progu witam się z Eugenie. Gosposia Monetów, głaszcze moją suczkę i bierze jej miski i karmę, aby zanieść je do kuchni. 

Sama idę z Musli do mojego pokoju. Rozkładam walizkę i posłanko, psa. Wychodzę, sama nie wiem gdzie, chyba żeby przywitać się z Hailie. Wtedy słyszę głosy dochodzące z kuchni. Aż zastygam z przerażenia.

 - Will, powiedziałem Hailie na czym polega Organizacja - usłyszałam głos Vincenta.

 - Użyłeś sformułowania, mamy władzę nad internetem, i że jeśli powiemy w sieci, byle co to nas posłuchają ?-  pyta William Monet.

Wtedy czuję czyjąś dłoń na moim ramieniu. W pierwszym odruchu chcę skarcić Martina za skradanie się do mnie, ale wtedy zdaję sobie sprawę, że to nie może być on. Odwracam się i widzę Dylana Moneta.


                                                     Notka

Cześć, sorki że nie było tak długo rozdziału. Nadrabiam to jednym z dłuższych. Pozdrawiam:D


Zakazany owoc -  Vincent MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz