Mrok zapadł na dobre, klinika Skansgard powoli pustoszała: wychodzili lekarze i pielęgniarki, technicy laboratoryjni, sprzątaczki i serwisanci, pacjenci pakietu premium, a po nich ostatni czekający w kolejce na wizytę, ci mniej uprzywilejowani. Na sam koniec wychodzili doktorzy i profesorowie, którzy od miesięcy pracowali po godzinach w laboratorium; wracali do swoich prac w każdy wtorek, czwartek i piątek. Teraz, gdy weekend zbliżał się bardzo mozolnie, nawet oni skończyli pracę i prawie wszyscy opuścili już budynek.
Haellie wychyliła się zza swojego biurka, udając, że poprawia łącze monitora i spojrzała przez szklane drzwi, wzdłuż długiego, sterylnego korytarza kliniki. Wydawało się, że nie został już nikt, podobnie, jak nikogo nie obeszło, że ich koleżanka z biura najpewniej nie wyrobiła się ze swoimi tygodniowymi zadaniami i będzie je kończyć kosztem weekendu. Haellie zaś nie obchodziło, że się o nią nie troszczą – tak naprawdę nigdy nikt się tu o nikogo nie troszczył. Zaśmiała się do siebie z kpiną. Był czas przywyknąć do żmij i hien, pomyślała. A teraz jest czas, by ich wreszcie pożegnać.
Wzięła więc kubek na kawę, w którym poprzedni napój już dawno wystygł i zaschnął na brzegach, wyjęła z zamykanej szuflady przedpotopowy, plastikowy identyfikator i ruszyła przed siebie, do pomieszczenia socjalnego. W klinice panowała cisza, przerywały ją tylko zgiełk z ulicy, szum mroźnego wiatru i brzęczenie lamp na nieskazitelnym, lśniąco białym korytarzu. Weszła do kuchni i włączyła ekspres, nie zwracając uwagi na guzik, który wybrała, a korzystając z hałasu wyjrzała raz jeszcze na korytarz. Raczej nie było już nikogo. Kątem oka zlokalizowała monitoring, jej skaner NW-Kiroshi namierzył natychmiast złącze elektryczne – następnie bardzo krótką, szybką komendą zamroziła obraz kamer na całym piętrze – a zdawało się, że zrobiła to ledwie mrugnięciem oka.
Używając plastikowego identyfikatora weszła do dyrektorskiego biura. Zatrzymała się raz jeszcze, słuchając bardzo uważnie. Wokół rzeczywiście nie było nikogo: ani w środku, ani na zewnątrz. Żaden głos ani krok nie niósł się pogłosem, żaden interfejs nie migotał na przeskanowanym horyzoncie. Podeszła więc cicho do biurka i podłączyła do stojącego tam komputera swoją drzazgę, która od kilku dni przygotowywana była do tego włamania; po tym rozsiadła się wygodnie na obrotowym krześle.
W tym samym momencie na prywatną skrzynkę dostała też maila od Transcontinental Airlines: "Rezerwacja lotu została potwierdzona, prosimy pamiętać o odprawie. Możliwość wybrania miejsc nie jest już niestety możliwa. Wybierz załącznik w mailu, aby zaakceptować losowo przydzielone miejsce. Pamiętaj o wytycznych bezpieczeństwa na lotnisku docelowym: Night City Metropolitan Airport. Procedury nie są wdrażane przez linie lotniczne Transcontinental, lecz mogą być egzekwowane na polecenie władz lotniska docelowego". Haellie wzięła głęboki oddech i spojrzała na korytarz z dziwnym uczuciem przypominającym tęsknotę, lecz to nie mogło być to. Miała niepokojące i nieprzyjemne wrażenie, że właśnie paliła ze sobą bardzo ważny most... ale czy warto obracać się za siebie, gdy do przodu rzucasz się biegiem?
Wyłączyła maila i oparła się ciężko o oparcie fotela.
Teraz interesowały ją przede wszystkim karty pacjentów premium z ostatnich trzech dni, szczególnie ci, którzy leczyli w tej klinice cukrzycę, miażdżycę, a jeśli znajdzie się inna przewlekła choroba, na którą stać wyłącznie najbogatszych, najlepiej ustawionych Szwedów – tym lepiej. W szumie bladotrupich, biurowych lamp przeglądała nazwiska, historię badań i zabiegów, przypisane rehabilitacje, skierowania do specjalistów, z których niemal wszyscy nosili japońskie nazwiska, wykupione wszczepy... a przede wszystkim całe listy leków i suplementów, które brzmiały jak skład nawozu sztucznego czy detergentu do odkażania ich klinicznego prosektorium. Co najważniejsze jednak, recepty na te leki i refundacje przysługujące z tytułu pakietu wystawiane były w tej klinice. Tym samym, mogły być w niej zmieniane. Gdy tylko wróci do domu tego wieczora, w pierwszej kolejności zajmie się pakowaniem, zdąży jednak dostarczyć zduplikowane recepty kilku osobom, które od tygodni na nie czekają, a od miesięcy próbują podjąć jakiekolwiek leczenie. Tak w każdym razie planowała.
CZYTASZ
Bieg po cienkim LODzie [CYBERPUNK 2077]
Hayran KurguCzy dotrzymam kroku światu, który pędzi na złamanie karku? Czy wejdę się na sam szczyt, jeżeli schody pną się w nieskończoność? Czy uda mi się patrzeć w otchłań, by ona nie spojrzała na mnie? Jeżeli walczymy i zabijamy się o pieniądze, a pieniądze...