Rozdział 11.

44 1 0
                                    

— Naprawdę nie musisz lecieć, jeśli boisz się o własne życie.

— Harry może mnie zabić, ale nie przegapię okazji na zwiedzenie Barcelony.

Przewróciłam oczami wchodząc do windy wraz z rodzeństwem Wilson. Dziś lecimy do Hiszpanii na spotkanie z moją matką. Cały czas starałam się przekonać Kimberly, że jeśli nie chce, to nie musi z nami lecieć. W końcu jakby tak na to patrzeć to rzeczywiście dziewczyna zaszła za skórę Harremu.

Wyszliśmy z windy a Omar podszedł do recepcji by nas wymeldować. Te trzy dni w Paryżu były dość intensywne emocjonalnie ale mimo wszystko cieszę się, że znów mogłam pobyć w tym mieście. Marzy mi się tu zamieszkać, choć to dość odległa wizja.

Wyszliśmy z hotelu, po czym weszliśmy do taksówki. Choć miałam wątpliwości czy to rzeczywiście zwykła taksówka, a może ktoś kto pracuje dla Wilsonów.

— Dzwoniłaś na ten numer z tyłu listu? — zapytała Kim siedząca obok mnie z tyłu.

Skinęłam głową.

— Tak, a raczej Omar to zrobił bo się bałam, że w słuchawce usłyszę Valentine — odpowiedziałam, zerkając na lusterko, gdzie w odbiciu był chłopak skupiający się na telefonie. — Ale na szczęście odebrała jakaś Pani, która jedynie przekazała nam szczegóły dojazdu.

Muszę przyznać, że rzeczywiście bałam się zadzwonić na ten numer ze względu na swoją matkę. Nadal jestem przerażona samym spotkaniem z nią, dlatego powierzyłam to zadanie Omarowi, który bez problemu dogadał się z jej asystentką po hiszpańsku, mimo że kobieta również mówiła po angielsku. Wciąż byłam pod wielkim wrażeniem jego wiedzy języków.

Po dwudziestu minutach w końcu dotarliśmy na lotnisko. Nie do końca miałam ochotę kolejne godziny spędzić w samolocie, biorąc pod uwagę, że znów się nie wyspałam. Właśnie rozglądałam się za odprawą do naszego samolotu, lecz nigdzie tego nie widziałam.

— Nigdzie tu nie ma napisane o locie do Barcelony — zmarszczyłam brwi, przenosząc wzrok na Kimberly skupionej na poszukiwaniu czegoś w torebce. — Na pewno dobrze zabukowałaś nam bilety?

— Stwierdziłam, że nie mam cierpliwości by znów siedzieć w samolocie z innymi ludźmi i krzyczącymi dziećmi.

— Siedzieliśmy w pierwszej klasie.

— Wciąż nie wystarczające.

— To co zrobiłaś?

W tej samej chwili Omar chwycił mnie za nadgarstek i poprowadził w przeciwną stronę. Szliśmy wszyscy i tylko ja byłam zdezorientowana. Po chwili dotarliśmy na zewnątrz.

— Chyba nie...

— Tak, mamy prywatny samolot — powiedziała Kim, podając swoją walizkę. Zrobiłam to samo.

— Więc dlaczego ostatnio lecieliśmy normalnym samolotem?

— Bo Ethan się uparł abyśmy aż tak się nie pokazywali z tą kasą — wzruszyła barkiem, wchodząc po schodkach do samolotu. — Wiesz, dla zachowania pozorów.

— Przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że jesteście kurewsko bogaci.

Spojrzałam za siebie na Ethana.

— Ale wiem, że nie cierpisz tego za co zarabiamy te pieniądze, więc pomyślałem, że lepiej byśmy lecieli normalnie.

— Ale jak już mówiłam, nie zniosę więcej ludzi, dlatego teraz lecimy już naszym prywatnym samolotem — powiedziała Kim, gdy już wszyscy byliśmy w środku. — Czuj się jak u siebie. Tylko nie za bardzo.

Bitter LiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz