I

529 31 0
                                    

Pierwszy dzień nowego semestru okazał się deszczowy i chłodny. Zaparkowałam przed budynkiem uczelni i niechętnie sprawdziłam plan zajęć. Westchnęłam ciężko na myśl, że kolejne godziny spędzę na wsłuchiwaniu się w wykład z mechaniki kwantowej. Do zajęć zostało jeszcze 20 minut, tak więc postanowiłam, że posiedzę w samochodzie jeszcze przez moment i posłucham muzyki. Zamknęłam oczy, lecz ze stanu błogości wyrwało mnie pukanie w szybę. Po mojej prawej stała kobieta ubrana na czarno. Zatrzymałam odtwarzanie płyty, wyłączyłam radio i otworzyłam delikatnie drzwi, aby jej nimi nie znokautować. Odsunęła się.
- Dzień dobry. – zaczęłam. Nie wiedziała kim była moja rozmówczyni, tak więc postanowiłam grzecznie się przywitać, na wszelki wpadek. – Czy coś się stało?
- Dzień dobry. – odpowiedziała, lecz jej twarz zachowywała obojętny wyraz. – Jeśli to nie problem, prosiłabym panią o przeparkowanie. Niewielkie. Stoi pani za linią, więc niestety mój samochód nie zmieści się obok, a to ostatnie wolne miejsce.
Wyjrzałam na zewnątrz, aby przekonać się, że rzeczywiście moje umiejętności parkowania są fatalne, a jej biały i sporych rozmiarów SUV stoi nieopodal, czekając na swoje miejsce. Zrobiło mi się głupio, ale bez wahania odpowiedziałam:
- Oczywiście, bardzo przepraszam. – uruchomiłam silnik i dosyć sprawnie, ku mojemu zdziwieniu, skorygowałam swoje położenie.
W tym czasie ona także zdążyła wsiąść do auta, które po chwili znalazło się obok mojego. Wzięłam do ręki torbę z tabletem i wysiadłam, a tajemnicza kobieta w czerni podążała już w stronę głównego wejścia. Przez moment stałam w miejscu i odprowadzałam ja wzrokiem. Deszcz przestał padać, jak na zawołanie. Miała pewny krok, mimo dosyć wysokich obcasów. Jej rozpięty płaszcz delikatnie falował. W ręku trzymała czarną torbę na laptopa.
Gdy zniknęła za drzwiami, także ruszyłam do przodu. Mimo że sama sytuacja nie była czymś niezwykłym, czułam się dosyć nieswojo. W budynku czekała już część mojej grupy. Podeszłam do sali wykładowej i ze zdziwieniem zaobserwowałam, że jest dziwnie cicho.
- Zaczyna się. – powiedziała Ania, moja przyjaciółka. Razem chodziłyśmy do liceum i zdecydowałyśmy się na studiowanie tego samego kierunku, naszej ukochanej fizyki.
- O czymś nie wiem? – zaśmiałam się, choć reszcie wcale nie było do śmiechu.
- Wiesz jaki teraz mamy przedmiot? I z kim? – chciała powiedzieć więcej, lecz gdy usłyszała dźwięk szpilek stukających o posadzkę, przerwała. – Idzie wampirzyca. – dodała szeptem, a zza rogu wyłoniła się ta sama kobieta, która kilka minut wcześniej prosiła mnie o przeparkowanie.
„Nie może być tak źle” – pomyślałam. Nie wiem, czy mnie rozpoznała. Wydawało się, że zbytnio nie przejmowała się otoczeniem studentów. Pewnym ruchem otworzyła drzwi i po kolei zaczęliśmy wchodzić do środka. Zajęłam miejsce obok Ani, w czwartym rzędzie, gdzie czułam się bezpiecznie, ale mogłam jednocześnie obserwować nową prowadzącą.
Przyznaję, że nie interesowałam się wcześniej nowymi wykładowcami. Do tej pory współpraca z prowadzącymi nie była problematyczna. Widziałam po wyrazach twarzy moich znajomych, że wiedzą więcej ode mnie. Byłam na tyle pewna siebie, że ze spokojem obserwowałam jej ruchy. Wyglądała na nie więcej niż 40 lat, miała bardzo klasyczną urodę i kobiecy sposób bycia. Ułożyła na blacie laptopa, zwinnie podpięła kabel HDMI i zasilacz. Obok umieściła listę obecności i plik kartek, a także skórzane etui na przybory do pisania. Ujęło mnie to z jaką precyzją rozłożyła te przedmioty. Jak gdyby przygotowywała narzędzia przed operacją.
Po chwili projektor uruchomił się, a przed nami pojawił się pierwszy slajd prezentacji.
„Mechanika kwantowa” – odczytałam tytuł. „dr hab. Alicja Jastrzębska, prof. Uniwersytetu X”. Kobieta po raz pierwszy odezwała się do grupy chłodnym „dzień dobry szanowni państwo” i przedstawiła się.
- W tym semestrze odbędą ze mną państwo wykład i ćwiczenia z mechaniki kwantowej. Poświęcimy na to po 30 godzin, tak więc w sumie 60. Ćwiczenia obejmują trzy kolokwia, natomiast wykład zakończy się egzaminem. Dopuszczalne są dwie nieobecności.
Miałam nieodparte wrażenie, że w sali zrobiło się chłodniej. Było w niej coś bardzo magnetyzującego. Jej spokojny i przyjemny głos zupełnie nie pasował do wypowiadanych zdań. Pani profesor omówiła sylabus, a następnie sprawdziła listę obecności. Po każdym nazwisku, a było ich 23, zerkała na moment na studenta.
- Magdalena Makowska – wywołała w końcu moje nazwisko. – Jestem obecna. – powiedziałam i chyba jako jedyna miałam odwagę utrzymać z nią przez moment kontakt wzrokowy.
W końcu odłożyła wypełnioną listę.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że studenci przekazują sobie różne ciekawostki na temat prowadzących. – Zaczęła. – Zapewne ich opowiadania są zgodne z rzeczywistością. Na tych zajęciach pierwszeństwo mają studenci zdolni i sumienni. Oceniam sprawiedliwie i nie dopuszczam ściągania. Doceniam, gdy ktoś udziela się na ćwiczeniach. – przez moment obserwowała naszą reakcję. – Jeśli nie ma pytań, czas zacząć pierwszy wykład.
Uśmiechnęłam się pod nosem, co najpewniej zauważyła. Byłam naprawdę zadowolona. Nie dlatego, że uwielbiam torturować siebie nauką, ale niezwykle denerwują mnie sytuacje, gdy zarówno ja jak i ktoś nieprzygotowany wychodzi z zajęć z piątką.
Muszę także przyznać, że wykład był bardzo ciekawy. Przede wszystkim logiczny i uporządkowany. Oczywistym było, że przygotowanie takich zajęć wymagało dużo czasu i wiedzy. Zajęcia zakończyły się punktualnie.
- Na biurku znajdują się zagadnienia na pierwsze ćwiczenia. – powiedziała, gdy pakowaliśmy swoje rzeczy. – Oczekuję od państwa przygotowania.

Pani ProfesorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz