XI

204 19 0
                                    

Pov. Alicja Jastrzębska
...................................
Od ostatnich (dziwnych) wydarzeń minął już tydzień.

Włożyłam klucz do zamka i po chwili znalazłam się w moim gabinecie. Takim, o którym zawsze marzyłam. Było to jedyne miejsce tylko dla mnie. Nawet usługi pani sprzątającej nie obejmowały zajmowania się tym pomieszczeniem.

Włączyłam lampkę, odłożyłam teczkę i torbę z laptopem na ich stałe miejsce i usiadłam na skórzanym fotelu. Przez moment tylko wpatrywałam się w regał z książkami. Nadal nie docierał do mnie surrealizm całej sytuacji. Było mi szkoda i Mai i mojej studentki. Notabene Magda przez cały tydzień nie uśmiechnęła się ani razu.

Nadpobudliwy chłopak, gdyż do mężczyzny mu bardzo daleko, słusznie przyjął propozycję zrezygnowania ze studiów po cichu. 

Usiadłam przy dużym, mahoniowym biurku i włączyłam komputer. Czekało mnie sprawdzenie kolokwiów (cóż za marnowanie czasu) i naniesienie poprawek do publikacji.

- Nie sądzisz, że czas się już położyć? - usłyszałam głos blondynki. Spojrzałam na zegarek i istotnie było już po 1:00. Przeniosłam wzrok na kobietę stojącą w drzwiach. Opierała się o futrynę. Miała na sobie... niewiele, w formie koronkowej.

Uśmiechnęła się, bo osiągnęła swój cel. Mianowicie skuteczne oderwanie mnie od pracy. A to nie jest łatwe zadanie.

Powoli podeszła i stanęła przede mną. Fotel nie miał podłokietników, więc bez problemu usiadła na moich kolanach w rozkroku i zaczęła całować moją szyję. Połowa kolokwiów znalazła się na panelach, ale szczerze mówiąc, nie dbałam o to.

...................................

Budzik wyrwał nas ze snu. Bardzo błogiego snu. Był to ostatni dzień przed wyjazdem na seminarium. Po wczoraj byłam w naprawdę dobrym humorze. Ubrałam się w ołówkową, czarną spódnicę, białą dopasowaną koszulę i garsonkę. Nie zjadłam śniadania, nigdy nlgo nie jadłam. Pozbierałam nieszczęsne kolokwia (całe szczęście, nie pogniotły się) i włożyłam je do teczki. Przynajmniej większość tym razem zdała.

Po chwili zakładałam już na siebie czarny płaszcz i szpilki, a w korytarzu dołączyła do mnie Maja.

- Pani profesor, pięknie dziś pani wygląda. - zaczęła. - Może przyjdę na konsultacje? - puściła mi oczko.

Przypomniały mi się początki. Naprawdę niewinne początki, które i tak należało wtedy trzymać w tajemnicy. Jej grupa była beznadziejna, a ja musiałam odbyć cykl zajęć ze studentami na etapie doktoratu. Po trzech miesiącach od poznania jej, skończyłyśmy za zamkniętymi na klucz drzwiami sali wykładowej. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś tak szalonego.

Miałyśmy ustalony algorytm. Podwoziłam ją na parking zlokalizowany nieopodal uczelni, aby nie generować niepotrzebnych pytań i nie pojawiać się wspólnie pod budynkiem.

Wzięłam z portierni klucze do pokoju i sali i życzyłam pani Marii dobrego dnia. Po chwili byłam już przy pokoju 407. Czekała na mnie Magdalena.





Pani ProfesorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz