Rozdział 8

398 41 4
                                    

Jax

Your nemesis. Twój nemezis.

Całą drogę do mieszkania o tym rozmyślałem, aż w końcu dotarłem do sedna. W mojej głowie tańczyły liczby, zerkałem na cyfry widniejące na wyświetlaczu telefonu i próbowałem je dopasować z głowy. W końcu mi się udało. Starałem się jednak skupiać na drodze, lecz byłem na tyle rozemocjonowany, że co chwila musiałem mocniej szarpać za kierownice, by nie wylądować gdzieś na poboczu. Teraz ta wiadomość zyskała dla mnie większy sens. Nadal nie miałem pojęcia kto do mnie wypisywał, kto właził do moich komputerów, na moją skrzynkę mailową, jak do siebie, ale przynajmniej rozgryzłem, o co chodziło z ciągiem cyfr. Cyfr, które na początku wydały mi się całkowicie losowe, jakby ktoś naklikał na szybko, tym samym mając ze mnie ubaw. A jednak to naprawdę coś znaczyło, a mój genialny intelekt – w który nigdy nie wątpiłem, no może jedynie przez chwilę – rozgryzł sprawę.

Teraz serio trochę poważniej zacząłem do tego podchodzić. Po tej wiadomości nie pojawiła się kolejna, lecz to i tak dało mi do myślenia. Przez chwilę chciałem dowiedzieć się, kim była ta osoba oraz czego ode mnie chciała. Teraz zamierzałem to zrobić po swojemu. Za kilka dni będę miał wszystko na temat tego delikwenta naruszającego mój spokój. Nawet pieprzony numer buta i gdzie chodzi do dentysty. Wtedy do niego dotrze, że ewidentnie nie ma pojęcia, z kim zadziera. Szczególnie, że nie przypominam sobie bym miał jakieś większe grzeszki na sumieniu, no i raczej z nikim nie zadarłem na tyle, by teraz włamywał się do moich komputerów i hakował sprzęty oraz konta.

Jakim cudem to zrobił? Przecież moje zabezpieczenia... to fizycznie niemożliwe. Żaden głupi kutas, nie dałby rady ich złamać. To się nigdy nie wydarzyło. NIGDY.

Zamierzałem za jakiś czas coś poruszyć w tej sprawie. Jak tylko Shane wróci do siebie, bo skoro już pofatygował się do Nowego Jorku by mnie odwiedzić, to powinienem skupić się na nim, zamiast szukać człowieka widmo, który robił mi koło dupy i chyba chciał bym w końcu wyszedł z siebie. Mnie wiele rzeczy potrafiło wyprowadzić z równowagi. Patrząc na samą sytuację z Carą, po której ledwo nad sobą panowałem. Albo właściwie nie panowałem ani trochę. Tylko teraz nie zamierzałem szaleć. Nie chciałem dać satysfakcji jakiemuś hakerowi od siedmiu boleści, który pewnie myślał, że jest taki zajebisty, ponieważ dostał się pod zabezpieczenia Jaxa Thomasa. Tylko spokój mógł mnie uratować. Nie żebym czegokolwiek się bał. To zawsze ja rozdaję karty i tak pozostanie.

Nie przemyślałem trochę tego, że będę miał trudności z dostaniem się do mieszkania, skoro wszystkie klucze dałem bratu. Jednak na moje szczęście, główne drzwi zastałem otwarte. Jednak z windą sprawa wyglądała gorzej, ponieważ potrzebowałem tego magnetycznego klucza. Była aż nazbyt nowoczesna. Gdyby dało się nią pojechać bez klucza, życie byłoby prostsze. Także koniec końców wybrałem schody, gdyż nikt akurat nie jechał tam, gdzie potrzebowałem. Poszło mi w miarę sprawnie. Moja kondycja nie należała do najgorszych, wręcz przeciwnie, można było nazwać ją całkiem niezłą.

Po dotarciu na swoje piętro oddychałem normalnie, nie brakowało mi tchu. Przynajmniej kiedy podjeżdżałem pod budynek, to ktoś akurat wjeżdżał na podziemny parking, więc mogłem zaparkować, nie potrzebując klucza do bramy wjazdowej.

Kiedy przekroczyłem próg mieszkania, dotarł do mnie dźwięk z telewizora. Położyłem torbę z laptopem przy drzwiach, a na szafce na buty zostawiłem portfel, telefon oraz kluczyki do samochodu. Następnie udałem się w kierunku salonu, gdzie spodziewałem się zobaczyć Shane'a.

Rzeczywiście siedział na kanapie, z nogami wyłożonymi na szklany stolik i obecnie skakał po kanałach.

- Nogi. – Wymamrotałem, lecz na tyle głośno, by mnie usłyszał.

Algorytm na miłość. The Thomas Family#3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz