Rozdział 26

372 52 1
                                    

Jax

Lubiłem, gdy się uśmiechała. Chociaż za każdym razem miałem wrażenie, że ten uśmiech nie sięgał oczu. Jakby był wymuszony, wyprany z wszelkich uczuć. Jakby wyrażał swego rodzaju ból, cierpienie, nostalgię. A jednak nigdy go nie komentowałem, a najzwyczajniej w świecie udawałem, że nic nie widzę. Bo Reese była... ciężka. Często nie dało się do niej dotrzeć od razu, a zwykle należało krążyć wokół niej na palcach. Miała wiele wad jak każdy człowiek, lecz posiadała również zalety, które z reguły starała się chować przed wszelkimi wścibskimi spojrzeniami. Ja już dawno odkryłem to, co w niej siedziało. I lubiłem z nią przebywać, ponieważ nie myślałem o przykrych chwilach, jakie mnie spotkały. Nie myślałem o złamanym sercu, o złu, które wydarzyło się tak niedawno. Przynajmniej na ułamki sekund mogłem zapomnieć. Ta piękna, nieszablonowa oraz skomplikowana dziewczyna mi to umożliwiała. I wtedy jeszcze – patrząc na nią z lekkim, w pełni szczerym uśmiechem – nie miałem pojęcia, że ona również kiedyś odejdzie, bo pragnienie śmierci zwycięży z tym, co słuszne. Bo nawet jeśli ja sam często miałem dość, chciałem spokoju i odpoczynku, to nigdy przez myśl mi nie przyszło by pozbawić się życia.

- Co dzisiaj?

Spojrzałem na nią. Leżała na kocu w kratę, podpierała się na łokciach, a jej wzrok wbity był w leśną polanę, która roztaczała się przed nami. Leżałem obok zachowując między nami odpowiedni dystans. Nawet jeśli ze sobą sypialiśmy, to doskonale wiedziałem, że poza takim kontaktem Reese bardzo ceniła sobie swoją osobistą przestrzeń. A ja nie chciałem być nachalny, dostosowywałem się.

- O co konkretnie pytasz?

- Jak ci minął dzień. – Wzruszyła ramionami. – Co tam w domu, szkole, może w pracy... nie wiem. Opowiedz.

Nigdy o to nie pytała. Rzadko kiedy interesowały ją tego typu przyziemne sprawy. Wolała milczeć, bądź rozmawiać o dziwnych rzeczach, których często nie rozumiałem. Dlatego w tym momencie, pierwszy raz odkąd zaczęliśmy się widywać, zaskoczyła mnie. I w pierwszym odruchu nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

- Było w porządku. – Skłamałem. – Szkoła jak to szkoła. Sprawdzian, który poszedł dobrze, może nawet bardzo dobrze, no i masa pracy domowej, ale większość już odrobiłem zanim tutaj przyszedłem. A przed szkołą rzeczywiście byłem na dwie godziny w pracy, więc trochę padam ze zmęczenia, ale potrzebowałem wyrwać się z domu. Mam trzech braci, sama rozumiesz. Często jest tam za głośno, a ja potrzebuję wyciszenia. Dlatego dobrze, że tutaj jestem, mogę odsapnąć. A jak u ciebie?

- Bywało gorzej. – Westchnęła. – Zresztą zawsze może być gorzej, więc staram się specjalnie nie narzekać. Moi rodzice jak zwykle siedzą w domu, nie udzielają się, są wycofani i...

- No tak. – Wtrąciłem. – Zastanawiałem się dlaczego tak jest. W Barrington Hills wszyscy się znają, a jednak o twojej rodzinie nikt nic nie wie. Może twoją mamę czasami widuje się w sklepie, ale to tyle.

- To odludki, cóż mogę powiedzieć. Ojciec pracuje za miastem, więc dość często go nie ma, ale mama to taka typowa Pani domu. Tylko ja tak naprawdę opuszczam dom żeby się przewietrzyć, pogadać z kimś, chociaż rzadko ciągnie mnie do rozmów. No i nie ukrywajmy, rozmawiam wyłącznie z tobą, o czym nawet nikt nie ma pojęcia. – Uśmiechnęła się krzywo.

- Zawsze mnie też zastanawiało, chociaż nigdy o to nie spytałem, ale... co ze szkołą? W miasteczku jest jedno liceum i tam na pewno nie chodzisz. Jak to wygląda?

- Mamy nauczanie domowe. Ja i mój młodszy brat.

- Aha. – Zmarszczyłem brwi. – Nawet nie miałem pojęcia, że masz brata. Nigdy go nie widziałem.

Algorytm na miłość. The Thomas Family#3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz