Rozdział 4

100 3 0
                                    

Minął tydzień od tragicznych wydarzeń, które doprowadziły do pełnego niepewności finału. Chyłka wybudziła się na dobre ze śpiączki, w którą wprowadzili ją lekarze; jej stan poprawiał się, ale dochodzenie do siebie było o wiele cięższe niż wtedy po wypadku ze Szlezyngierową, i o wiele bardziej bolesne. Nie poznawała własnego ciała, które jakoś złośliwie i przekornie zawodziło ją w tym momencie – kiedy tak bardzo chciałaby się znaleźć w innym pokoju. Kordian i Kormak, którzy nieustannie przy niej trwali na zmiany, dzielnie znosili jej wzmożoną upierdliwość; wiedziała, że nikt z nich nie jest winny tej sytuacji, ale byli jedynymi osobami, na które mogła wylać wszystkie swoje żale, złość i irytację. Choć, co odnotowywała z lekkim zaskoczeniem, nawet ich cierpliwość miała swoje granice – ostatnio coraz częściej śmiało odpowiadali na jej ciągłe przytyki.
Oczywiście, przyznawała to tylko przed sobą, ale Kordian totalnie ją zaskoczył swoim zachowaniem. Musiała się niesamowicie pilnować, by nie dać nic po sobie znać; Oryński w jej oczach wydoroślał i... zmężniał? Jeszcze gdy nie do końca odzyskała przytomność, gdy wydawało jej się, że słyszy jego głos, lekko się uspokajała – wiedziała, że Kordian zajmie się... no... tym wszystkim, czym ona w tamtym momencie po prostu nie mogła. Ale gdy wreszcie wybudziła się, mentalnie przygotowana na przejęcie sterów, Kordian z niebywałym spokojem udaremnił jej plany.
- Wiem doskonale, że tylko odliczasz czas na wypisanie się na żądanie – przerwał jej, gdy tylko poczuła się na siłach na forsowanie pierwszych pomysłów. – Ale nic z tego, Chyłka. Niemal się wykrwawiłaś na stole operacyjnym. Masz przy sobie najlepszych lekarzy. Będziesz tu dochodziła do siebie w spokoju, niezależnie ile czasu to zajmie. A wiesz dlaczego? Bo kilkanaście sal dalej, leży ktoś, kto potrzebuje cię całej i silnej, a nie samej wymagającej noszenia.
- Nie waż się mnie pouczać... - syknęła, wykorzystując moment kiedy łapał oddech.
- Nie pouczam cię – wszedł jej momentalnie w słowo. – Tylko wypowiadam na głos twoje myśli. Sama dobrze wiesz, czego potrzebujesz, i czego potrzebuje ona. Tylko boisz się przyznać do tego, jak słaba jesteś w tym momencie. A głośno wypowiedziane lęki stają się o wiele łatwiejsze do zaakceptowania i pokonania.
Milczała, próbując ostudzić budzącą się w niej złość.
- Nikt cię nie goni – ściszył głos i przysunął się bliżej niej. – Wszystko na ciebie poczeka. Tylko daj sobie czas, żeby potem nie marnować go na lizanie niewyleczonych ran. Potrzebujemy ciebie, a nie twoich zwłok.
Chyłka miała wrażenie, że Oryński nieco się zagalopował; był teraz tak blisko, że niemal stykali się głowami. Niezależnie ile kosztowało go to samokontroli, trwał w tej odległości i nie przekraczał jej, jakby czekał na ruch z jej strony.
- Podałeś się za mojego męża, parszywy obłudniku – prychnęła cicho, próbując nieco rozładować napięcie między nimi. – Nie licz jednak na rentę po mnie, jeśli wcześniej odwalę kitę.
Kordian zaśmiał się cicho, a ona poczuła na szyi jego ciepły oddech.
- Nie zrobisz tego – mruknął. – Masz córkę do wychowania.
Dobry boże, co też on z nią robił...
Jednocześnie w duchu przyznała, że jak na wypowiadanie tego, co do tej pory stanowiło mamihlapinatapai, szło mu wyjątkowo dobrze.
- Myślałam, że razem ją wychowamy – szepnęła wreszcie, nie odrywając od niego wzroku.
Kąciki ust Kordiana delikatnie się uniosły.
- Jeśli tego chcesz. Ale pogódź się z faktem, że zamierzam być dla niej ojcem przez całe jej życie, nieważne co się wydarzy.
Zaoszczędzone na kłótni siły, Joanna postanowiła spożytkować w inny sposób. Wyciągnęła rękę i dotknęła twarzy Kordiana.
- Przygotujemy aneks do umowy depozytu – oznajmiła. Kordian ostrożnie wtulił się policzkiem w jej dłoń, a potem delikatnie pocałował jej nadgarstek. Joanna poczuła, jak traci kontrolę nad swoim oddechem. Jej ciało zareagowało szybciej niż umysł – spięła się lekko, zanim dotarło do niej, że najchętniej rzuciłaby się na niego i wpiła w jego usta. Kordian jednak ponownie ją zaskoczył; zamiast skorzystać z okazji, co do tej pory wielokrotnie i bezwstydnie czynił, odsunął się od niej, po czym wstał i przeciągnął się.
- A... - zająknęła się, starając ukryć lekkie rozczarowanie i ogromne zaskoczenie. – Zordon, co z tobą? Od kiedy to przepuszczasz okazję i nie wykorzystujesz mojej chwilowej słabości, żeby się na mnie rzucić?
Kordian zaśmiał się pod nosem.
- Poczekam cierpliwie, aż będziesz gotowa. I sama to zrobisz – oznajmił ze spokojem.

Chyłka - inaczejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz