Rozdział 22

41 1 0
                                    

22
Nie mogła pojąć, jak słowo składające się z zaledwie trzech liter, miało dostatecznie dobitnie wyrazić to, co czuła.
Ból był oszałamiający.
Ten fizyczny, w porównaniu z tym co już przeszła, nie robił takiego wrażenia. Problem polegał na tym, że przypominał o tym, co nie powinno nigdy mieć miejsca, a to z kolei rozrywało jej serce na drobne kawałki.
Dlaczego tak bardzo czuła? Dlaczego umysł płatał jej takie figle, dlaczego własne ciało tak bardzo z niej drwiło?
Gdy odzyskała przytomność, widok szpitalnej bieli i chemiczny zapach od razu wywołał w niej wspomnienia ze szpitala w Piasecznie. Różnica polegała na tym, że wtedy Zordon czuwał przy jej łóżku i uspokajał ją za każdym razem, gdy pytała o dziecko. Zwłaszcza, gdy budziła się po koszmarach, w których Bauman i Tesarewicz dalej się nad nią znęcali.
Teraz nie było przy jej łóżku krzesła. Leżała całkowicie sama.
Jej umysł jednocześnie podpowiadał jej co się stało, i nie potrafił tego przyjąć, zaakceptować, odrzucała to, wypierała. Może jednak ktoś przyjdzie i powie, że to tylko stres, że wszystko jest dobrze i udało im się...
Położyła drżącą dłoń na brzuchu i czekała, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Nie wyczuła nic, co towarzyszyło jej przez ostatnich kilka tygodni - żadnego ruchu, który bardziej przypominał przewracanie się wnętrzności niż ruchy dziecka. Nie było już tej małej wypukłości, której za chwilę nie byłaby w stanie ukryć przed nikim. Jej ręka mogła równie dobrze dotykać brzucha zupełnie obcej jej osoby, kogokolwiek.
Pustka.
Usłyszała stłumiony jęk i rozejrzała się po sali, szukając jego źródła. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że wydobywał się z jej własnego gardła. Zakryła usta dłonią i zaczęła szybciej mrugać, próbując powstrzymać łzy. Jej myśli gnały jak szalone, zwalając jej przed oczy największe pragnienia, najskrytsze marzenia, najpiękniejsze chwile jakie zdążyła sobie wyobrazić przez te kilkanaście tygodni, od kiedy lekarze potwierdzili jej ciążę.
Zordon obejmujący jej ogromny brzuch, z tym swoim rozbrajającym kasjerki w Biedronce uśmiechem. Małe, umaziane stworzenie kładzione na jej piersi tuż po porodzie, wydzierające się w niebogłosy. Aleksandra przytulająca się do różowego niemowlęcia.
Wszystko stracone.
Podniosła się gwałtownie, aż zakręciło jej się w głowie.
Nie, nie będzie teraz o tym myśleć, bo oszaleje. Nie może. Jutro. Nie teraz.
Ignorując ból który niemal wykrzywiał ją w poprzek i ocierając twarz z łez, opadła na wózek stojący tuż przy jej łóżku i ruszyła ku wyjściu z jednoosobowej sali którą zajmowała. Musiała się dowiedzieć, co z Kordianem. I kto się zajął Aleksandrą.
*
Oryński nie do końca pojmował, dlaczego chemiczny zapach przegryza jego nozdrza. Nigdy nie używali takiego środka do czyszczenia na Argentyńskiej. Był gdzie indziej? Gdzie w takim razie? Czy znów ktoś go porwał? Nie, przecież dotarł do domu. Zdążył nawet połknąć...
Do diabła, połknął prawie całe opakowanie. A zanim zaczęły działać, w obawie przed niepowodzeniem, za słabym działaniem, wciągnął jeszcze małą kreskę Gandalfa, którego zdobył jakiś czas temu od kolegi Jacka od podatkowego, tak na wszelki wypadek.
Czy mógł wziąć za dużo? Stracić przytomność?
Dłuższą chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że ktoś obejmuje jego rękę. Trzyma ją delikatnie, ale na tyle mocno, by nie miał wątpliwości, że to jest przypadkowy uścisk.
Zamrugał, a po chwili jego wzrok się wyostrzył.
Chyłka ściskała jego dłoń, ale wzrok miała utkwiony gdzieś za oknem, w nieistniejącej przestrzeni. Odwróciła głowę w jego stronę natychmiast, gdy poczuła jak słabo ścisnął jej rękę.
- Zordon, do kurwy nędzy - szepnęła zdławionym głosem. - Nigdy więcej.        
Choć jeszcze nie do końca się rozbudził, fala wspomnień i uczuć zalała go niczym tsunami. Zatrząsł się, ale Chyłka tylko mocniej ścisnęła jego dłoń.
- Przepraszam, że nie zareagowałam - szepnęła, nie odwracając od niego wzroku.  Nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Gdy przypominał sobie ostatnie dni i tygodnie, teraz, na trzeźwo, zaczynał odnosić niepokojące wrażenie, że wszystko to można było rozwiązać w inny sposób.
Próbował odwrócić wzrok, gdy obrazy wracały w pamięci. Nie chciał, wstydził się spojrzeć jej znów w oczy. Naprawdę do tego doszło? Nie musiał sobie nawet za wiele wyobrażać, w jakim stanie odnalazła go Joanna. Jak mógł być tak...
Dlaczego, do cholery, wydawało mu się, że prochy wszystko rozwiążą, że pomogą?
Był zbyt słaby by oponować, gdy ciepła, drżąca dłoń Chyłki przylgnęła do jego policzka i odwróciła jego głowę z powrotem na wprost jej twarzy.
„Przepraszam, że nie zareagowałam".
- Wiedziałaś...
- Czy wiedziałam, że czymś się szprycujesz? Zordon, do cholery - mruknęła, ale w jej głośnie nie wychwycił ani krzty złości czy wyrzutów. - Wiedziałam od pierwszego razu, gdy nagle wybiegłeś z Argentyńskiej. Ale wracałeś na tyle przytomny, że nie chciałam... nie w kontekście tego, co sama robiłam. Nie wiedziałam tylko, ile tak naprawdę bierzesz.
Temat mógł pozostać nienaruszony, zbyty, zamknięty raz na wieki. Mógł zrujnować wszytko, co udało im się stworzyć. A jednak jak nigdy wcześniej, brnęła w to, powoli, oblepiając się wszystkim, co mogło doprowadzić do końca ich związku.
- Wyjdziesz z tego - szepnęła, przysuwając się nieco bliżej. - Pomogę ci.
Nie mógł ignorować jej dłoni, ciepła, troski w jej oczach. Uderzyło go to, że jak zwykle, więcej przekazała mu spojrzeniem niż słowami. Tyle tylko, że ból, który odnalazł w jej spojrzeniu momentalnie go zmroził i wzmógł jego niepokój.
To nie był zawód, rozczarowanie, złość czy potępienie. To była strata, tak głęboka, że zdawała się drenować otwarte rany do ostatniej kropli krwi, do granic wytrzymałości.
- Chyłka... dlaczego jesteś na wózku?
Omal nie cofnęła ręki z twarzy Kordiana. Ten zdążył zareagować w porę i przytrzymał ją swoją ręką, nie pozwalając jej się wyrwać.
*
Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol, który chroni mnie przed nocą
Oddycham głęboko, stawiam piedestały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Stawiam świat na głowie do góry nogami
Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Mieszkam w wysokiej wieży, ona mnie obroni
Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic
Palą się na stosie moje ideały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Stawiam świat na głowie do góry nogami
Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały - „Wieża radości, wieża samotności" - Sztywny Pal Azji
*
Nie mogła pojąć, nie chciała zaakceptować tego, co się wydarzyło. Uznała, że jeśli przebrnie przez następne dni wystarczająco szybko, uda jej się ochłonąć, pogodzić z ostatnimi wydarzeniami i ruszyć dalej na przód, rzucić się w przyszłe dni i zawalić je wszystkimi możliwymi obowiązkami, jakie tylko przyjdą jej do głowy - na próżno.
Wydawało jej się, że wpadła do jakiejś otchłani bez wyjścia. Otchłani pełnej fal smutku, bólu i straty, które zalewały ją w najmniej spodziewanych momentach, za każdym razem mocniej, za każdym razem coraz natarczywiej odbierając oddech.
Starała się wyłączyć emocje, podejść do sprawy na zupełnym automacie, ale gdy tylko uporała się z pierwszymi formalnościami i drugiego dnia wypisała się na własne żądanie ze szpitala, gdy zobaczyła stęsknione spojrzenie Aleksandry i jej malutkie rączki wyciągnięte w jej stronę - emocjonalne wyłączenie wzięło w łeb. Serce niemal natychmiast pękło jej na małe kawałeczki i rozsypało się tak, jakby już nigdy nie miało być całe.
Ile brakowało, by straciła ją tak, jak to dziecko?
Nigdy nie ukrywała się ze swoimi uczuciami przy córeczce. Biorąc ją pierwszy raz na ręce, wiedziała, że zrobi dla niej wszystko. Nie powtórzy błędów swoich rodziców. I nigdy jej nie okłamie, czy to słowem czy uczuciami.
Gdy wzięła ją w ramiona, huragan w jej sercu wreszcie zatrzymał się na chwilę. Małe rączki zaplotły się na jej szyi, ciepło przylgnęło do jej piersi i Chyłce wydawało się, że ten huragan żałoby nieco przycichł. Aleksandra nie odrywała się od niej, jakby chciała natychmiast odrobić tą krótką, niespodziewaną nieobecność matki w jej życiu.
Udało jej się zorganizować pogrzeb popojutrze, zaraz po planowanym wypisaniu Kordiana ze szpitala. Nie chciała zwlekać, czekać na dodatkowe wyniki badań - nic nie było w stanie przywrócić do życia ich małego synka. Wiedziała, że nie powinna była pozwalać sobie na wyobrażanie przyszłości, która mogła ich czekać, bo ta przyszłość była właśnie taka niepewna, łatwa do stracenia - a jednak, wraz z każdym kolejnym przeżytym tygodniem projekcja ich rodziny z drugim Pasożytem była coraz wyraźniejsza, coraz bardziej realna. I piękna.
Ale strata dziecka i otarcie się o śmierć Oryńskiego, to było za mało dla wszechświata. Rzeczywistość kopnęła ją mocno po tyłku, jeszcze zanim wyszła ze szpitala. Demony przeszłości, myślała ze złością, mimowolnie pocierając ręką piętno dżihadu na swojej szyi. Pierdolone konsekwencje wszystkich podejmowanych działań, najmądrzejszych obranych dróg i najdurniejszych pomysłów. Ludzka zawiść i urzędnicza machina biurokracyjna, za nic mająca posłusznie przestrzegających ją nieszczęśników.
Wyczerpujący dzień chylił się ku końcowi, ale ostatnie ciepłe promienie słońca muskały łagodnie ich twarze, gdy Chyłka zdecydowanym krokiem, choć z lekką trudnością pchała przed sobą czarnego Silver Crossa z Aleksandrą w środku. Park powoli pustoszał, mimo że o tej porze było jeszcze ciepło i widno. Aleksandra z pewnym znudzeniem rozglądała się dookoła, co chwila jednak zerkając dla pewności w stronę Chyłki. Dwudniowa rozłąka, choć nie pierwsza w jej życiu, teraz zdecydowanie wzbudziła w niej więcej niepokoju niż wcześniej. Chyłka posyłała jej uspokajające spojrzenia i co chwilę podawała jej rękę do zabawy. Aleksandra chętnie wyciągała swoją i bawiła się palcami matki. Chyłka ze smutkiem przyznała przed sobą, że dziewczynka już całkiem wyrosła z wózka podarowanego jej przez dziadka, ale nie zmuszała Zordona do schowania go, by za pięć miesięcy nie wyciągał go z poddasza kamienicy ponownie.
Jak tylko wrócą do domu i Aleksandra zaśnie, nie będzie już żadnego powodu, by nie mogła go sama schować, na diabli wiedzą ile, pomyślała.
Stanęła w umówionym miejscu i rozejrzała się dookoła. Była chwilę przed czasem. Wyciągnęła Aleksandrę z wózka i postawiła ją na nogi, ale dziecko natychmiast zaprotestowało piskiem. Joanna wzięła ją z powrotem na ręce i usiadła na ławce. Aleksandra odetchnęła, ale nie puszczała ręki matki ze swoich dłoni.
- Zodo? - spytała po chwili, odwracając się do Chyłki. Joanna słyszała to pytanie już kilkadziesiąt razy, od kiedy wczoraj się zobaczyły po jej wyjściu ze szpitala.
- Jeszcze nie, jeszcze jest w szpitalu - odpowiedziała jej i musnęła wargami jej jasne włoski. - Jeszcze trochę.
Mocniejszy podmuch wiatru targnął nimi niespodziewanie, aż Joanna zatrzęsła się i objęła mocniej Aleksandrę. Dziewczynka wtuliła się w nią.
- Cześć Chyłka - usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła głowę i otaksowała przybysza przenikliwym spojrzeniem - Olgierd Paderborn wyglądał tak jak zawsze - reinkarnacja Kurta Cobaina w diabelskim odcieniu czerni skrojonej tak, jakby był modelem prosto z wybiegu. Ona z kolei prawdopodobnie gorzej wyglądała tylko w momencie, gdy bez opamiętania zapijała każdą godzinę z czasu, gdy broniła Bukano. Kiwnęła mu głową, odwracając się lekko - Aleksandra podążyła za jego głosem i wychyliła się nieco z ramion Chyłki, przyglądając się z zaciekawieniem nieznanemu jej mężczyźnie.
O ile ona starała się nie dać nic po sobie znać, o tyle jemu nie bardzo to się udało - nie wiedziała, ile zdążył się dowiedzieć, ale w jego oczach dostrzegła to badawcze spojrzenie, którym próbował wyczuć, jak ostrożnie będą musieli poprowadzić tą rozmowę.
Zupełnie niepotrzebnie, skwitowała w myślach - to ona prosiła o spotkanie, nie on. To ona musiała go o coś poprosić.
- Jak... - zawahał się w momencie, gdy zaczął zadawać pytanie. Usiadł obok Chyłki, nie kończąc go.
Chyłka spojrzała mu prosto w oczy, zastanawiając się, ile informacji mu przekazać - ile będzie w stanie wypowiedzieć na głos, zanim się rozsypie.
- Dostałam cynk z policji - zaczęła w końcu, wyrzucając z siebie słowa w swoim zwyczajowym tempie karabinu maszynowego - ale jej głos ją zaskoczył - wyprany z emocji, pusty, odległy. Nawet Aleksandra poruszyła się niepewnie na jej kolanach. - Ktoś zawiadomił policję o popełnieniu przestępstwa przez Zordona. Niby nic wielkiego, więc czekają za nakazem aresztowania. Który zostanie podpisany najprawdopodobniej jutro.
Olgierd słuchał w skupieniu, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że donos na Oryńskiego to tylko mała część tego, z czym dzisiaj musiała się zmierzyć. Jej zachowanie dalekie było od tego, które znał - Chyłka nie była człowiekiem, który okazywał wobec innych ludzi jakiekolwiek emocje prócz zdenerwowania, zirytowania i ewentualnie totalnego wkurwienia. A już zwłaszcza, przy swoich przeciwnikach. Tym razem miał wrażenie, że rozmawia z jej otumanioną, pogrążoną w głębokim smutku wersją, o której istnieniu nigdy wcześniej nie wiedział.
- Jeśli rzeczywiście wydadzą nakaz... - zaczął ostrożnie, a Chyłka prychnęła i wbiła wzrok przed siebie. Mimowolnie objęła mocniej Aleksandrę, która przyglądała się Olgierdowi z coraz większym zainteresowaniem.
- Wydadzą go, Pader. A potem przewiozą go od razu pod celę Gorzyma - zadrżała na samą myśl. - Jego poprzednia ugoda jest jak kijem o dupę trzasnąć. Jego stary wycofał zeznania i przyznał, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak daleko ta sprawa się rozwinie. A rozwinęła się tak niefortunnie, że chociaż Zordon poszedł, bez sensu, na ugodę i odbębnił swoje, to jak widać ten smród będzie się za nim ciągnął do usranej śmierci.
Wzięła głęboki oddech, by się nieco uspokoić.
- Nie byłoby teraz żadnego problemu, gdybym tylko wtedy była na sali sądowej. Wybroniłabym go z tego raz na zawsze... - drgnęła, gdy Aleksandra przesunęła się na jej kolanach.
Gdyby nie Bauman i Tesarewicz, dokończyłaby sprawę Zordona i spokojnie urodziła Aleksandrę, ale tak się nie stało. Nie było sensu już nad tym gdybać. Za to być może teraz przyszła pora, by zmierzyć się z przeszłością raz jeszcze, ale tym razem definitywnie...
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał Pader, opierając się plecami na ławce.
- Zordon miał problemy. Pomieszał leki. Jutro wyjdzie ze szpitala. Jeżeli naprawdę go aresztują, i tym razem spróbują upierdolić go po całości - a tak będzie na pewno, jeśli wcześniej nie załatwi go Gorzym - ta sprawa zniszczy mu życie. Moje też. A jeśli to cię nie rusza, bo uważasz nas za prawnicze ścierwo wyciągające z pierdla zwyrodnialców i psychopatów, to spójrz na moje dziecko i powiedz jej, że być może już nigdy nie zobaczy Zordona.
Olgierd skrzywił się i spojrzał najpierw na Chyłkę, a potem na Aleksandrę.
- Jeżeli moje podejrzenia się sprawdzą, oprócz męża w areszcie będę jeszcze miała na głowie kuratora - mruknęła Chyłka, nerwowo pocierając piętno dżihadu. - Proszę cię o przysługę, Pader. Podaj mi sposób, by opóźnić aresztowanie, żebym zdążyła się dowiedzieć, co tu się odpierdala. Muszę ratować moją rodzinę. Tylko tyle.
Paderborn potarł ręką czoło, głośno wzdychając. Aleksandra świdrowała go tym samym spojrzeniem, które zwykle posyłała mu Chyłka. Przeszło mu przez myśl, czy zabranie na spotkanie z nim dziecka nie było celowym zabiegiem, ale nawet jeśli - sytuacja wydawała się być naprawdę ciężka i zbyt poważna, by nie pozwolić sobie na pewną perfidność w działaniu.
- Jeżeli mi pomożesz, powiem ci, co się stało z Baumanem i Tesarewiczem - powiedziała Chyłka, znów odwracając się do niego. To była jej jedyna karta przetargowa, jaka przyszła jej na myśl. Wiedziała, że nic to w obecnej chwili nie da Olgierdowi, ale być może skusi go sama ciekawość. - Zlituj się przy okazji nad Aleksandrą i podaj jej rękę, ona nie gryzie - mruknęła z nutką zwyczajowej złośliwości w głosie. Olgierd dopiero teraz zorientował się, że dziewczynka przesunęła się na jej kolanach w jego stronę i ze zniecierpliwieniem wyciągała ku niemu ręce. Z lekkim zawahaniem wyciągnął ku niej dłoń, a Aleksandra natychmiast ją złapała i zaczęła się bawić jego palcami.
- Mogłabyś... co tak naprawdę przedawkował? Bo przedawkował, tak? Był nieprzytomny, przyjechała karetka?
Joanna poczuła mrożące krew w żyłach dreszcze, gdy przypomniała sobie te wydarzenia.
- Tak... zmieszał benzodiazepiny z Gandalfem. - niemal wyszeptała.
Olgierd westchnął. Mimo, iż ten duet nieźle mu zaszedł za skórę swojego czasu, musiał przyznać, że byli w swoim fachu naprawdę dobrzy. A poza tym, Oryński zawsze wydawał mu się dobrym człowiekiem, mimo że walczył po przeciwnej stronie - z tego zresztą, co nie raz zauważył, prawnik nie do końca był jeszcze pewien, czy nie przejdzie do prokuratury.
Aleksandra wypuściła jego dłoń, tylko po to, by za chwilę znów wyciągnąć do niego rączki. Teraz Pader machinalnie wyciągnął ku niej swoją dłoń.
- Zordon ma naprawdę niesamowicie irracjonalną zdolność pojawiania się w najmniej odpowiednim czasie i miejscu - mruknęła Chyłka, obserwując bawiącą się Aleksandrę. - W pewnym momencie Bauman i Tesarewicz uznali, że korzyścią dla świata będzie nastraszenie mnie, względnie uciszenie. A potem coś im odpierdoliło, i prawie mnie skatowali - wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Jeszcze nigdy nikomu o tym nie opowiadała. Nikt, prócz Kordiana i Piotr Langera, nie wiedział co dokładnie się wydarzyło wtedy w garażu Baumana. - Zordon, kiedy poskładał wszystko czego się dowiedział w sprawie Tesarewicza, zjawił się na miejscu z Langerem. Langer zabił Baumana i Tesarewicza na oczach Kordiana.
Paderborn starał się nie dawać nic po sobie znać, ale gdy kątem oka na niego zerkała, widziała, że nie tego się spodziewał.
- Nie wiem, co zrobił z ciałami. Nigdy nie dociekaliśmy. Omal nie zabili mojego dziecka, więc uznaliśmy, że karma do nich wróciła. - mruknęła na koniec. Wydawało jej się do tej pory, że już dawno się oswoiła z tamtymi wydarzeniami - ale gdy umysł podsunął jej wspomnienia ze szpitala w Piasecznie, Aleksandrę w krytycznym stanie i jej wielotygodniową walkę o życie - skuliła się w sobie jeszcze bardziej, czując jak tamte obrazy przygniatały ją równie mocno jak wydarzenia z ostatnich dni. - A Zordon miał przejebane, bo Langer go szantażował, że odpowie za współudział, jeśli piśnie słówko. Co w jego sytuacji w tamtym czasie oznaczało, że trafi do pierdla szybciej niż ja miałam się ocknąć.
Słońce powoli zaszło, a wiatr znów przybrał na sile. Aleksandra puściła rękę Olgierda definitywnie i powierciła się chwilę na kolanach Chyłki. Ta już doskonale wiedziała, o co jej chodzi - zsunęła dziecko z kolan i trzymając ją za rączkę, pozwoliła jej krążyć między wózkiem a nią samą.
- Uwierz mi, Pader, ja naprawdę chciałabym zobaczyć Langera za kratkami. Ale ta gnida jest nie do posadzenia. A mimo tego, czego się dopuścił, nie chcę spędzić swojego życia za gonieniem go. Jeśli tylko nadarzy się sposobność, zrobię co w mojej mocy, by wam pomóc go skazać. Ale teraz sama potrzebuję twojej pomocy.
Musiał docenić to, że używa w konwersacji słów, które normalnie pewnie nigdy w życiu nie wydobywały się z jej gardła - prośba i pomoc nie szły po prostu w parze z naturą Chyłki.
Nigdy też wcześniej nie pokazała mu się od najsłabszej strony - miał wrażenie, że w tej chwili wystarczyło dosłownie niewiele, by zwalić ją z nóg. Cokolwiek szło w parze z przedawkowaniem Zordona, musiało być jeszcze gorsze niż to.
Poza tym, miała rację - rzeczywiście, jeśli prześledzić życiowe potknięcia Oryńskiego, wyjątkowy niespodziewany pech nigdy go nie opuszczał.
Aleksandra zerkała na niego co chwila z zaciekawieniem. Była kopią swojej matki. Olgierd był w stanie bez wahania wyobrazić ją sobie na rękach Kordiana, natomiast czułość i troska z jaką traktowała ją Chyłka, były dla niego co najmniej szokiem. Chyłka zawsze walczyła do końca, nie poddawała się, nie akceptowała porażki - jeśli teraz jej jedyną bronią było szukanie pomocy po drugiej stronie barykady, musiało być naprawdę źle.
- Załatw mu skierowanie do psychiatryka - rzekł w końcu, odrywając wzrok od Aleksandry i spoglądając na Chyłkę. - Niech lekarz potwierdzi próbę samobójczą. Nikt go siłą nie wywlecze ze szpitala. W najgorszym wypadku będziesz miała tydzień na ogarnięcie tematu. A jemu oddział zamknięty może pomoże w uświadomieniu sobie, co może stracić jeśli jeszcze raz weźmie to gówno - szepnął na sam koniec. Chyłka wyprostowała się nieco.
- Tylko ogarnij to do południa maksymalnie. Z tego co wiem, Tatarek macza w tym palce.
- Mają go wypuścić ze szpitala o dwunastej, ale potem mamy coś jeszcze do załatwienia. Odstawię go do szpitala do wieczora.
- Nie, to za długo. Nie będą tyle czekać.
- Zagadaj z nimi, zrób co trzeba.
- Nie możesz go zawieźć od razu? Co jest ważniejsze od tego, by nie dopuścić do aresztowania?
Chyłka drgnęła i machinalnie przyciągnęła Aleksandrę bliżej siebie. Bitwa w jej głowie wzmagała budzący się ból głowy.
- Mamy... pogrzeb. - nie mogło jej przejść przez gardło „własnego dziecka". - Najbliższa rodzina. Odstawię Zordona do wariatkowa jak tylko wyjdziemy z cmentarza.
Olgierd westchnął i potarł twarz dłonią.
- Ok - mruknął. - Zrobię co się da. Ale tylko przez najbliższą dobę.
*
Tej nocy znów nie zmrużyła oka. Miała wrażenie, że od kiedy wróciła ze spotkania z Paderbornem, ogarnął ją taki sam marazm jak wtedy, gdy została zaatakowana przy sprawie z Fahadem. Skupiała się tylko nad tym, co dotyczyło Aleksandry - nakarmiła ją i wykąpała, a gdy położyła ją obok siebie w łóżku, dziewczynka od razu przylgnęła do jej piersi tak, jak to robiła od pierwszego razu. Chyłka jedną ręką przytrzymywała ją na pleckach, podczas gdy w drugiej trzymała swój pognieciony egzemplarz Kamienia Filozoficznego J.K. Rowling; na swoje szczęście, dziewczynka uwielbiała słuchać tego tomu tak samo jak ostatnich wyroków na Lexie. Gdy poczuła, że oddech Aleksandry stał się o wiele spokojniejszy, odłożyła książkę i zsunęła się nieco z poduszki.
Mogłaby już odłożyć Aleksandrę do łóżeczka, ale prawdopodobnie tylko ciężar małego ciałka spoczywający na niej powstrzymywał łzy cisnące się do jej oczu i pozwalał przełykać tą nieznośną gulę w gardle.
Jak wszystko mogło się tak po prostu spierdolić?
Czy naprawdę nie powinna była wcześniej zareagować na to, co działo się z Zordonem?
Czy naprawdę lekarze musieli jej ostatnio dać tyle zapewnień, że największe ryzyko związane z utratą ciąży już minęło?
Zamrugała gwałtownie i nerwowo odetchnęła.
Jej własna sypialnia, tak cicha, mimo tego że Aleksandra była do niej niemal przyklejona, wydawała jej się tragicznie pusta bez Kordiana.
Boże, jak ona bez niego wytrzyma?
Bała się nadchodzących dni, a jednocześnie była pewna, że ta najgorsza z dróg jest jedyną słuszną.
Gdy jeszcze w szpitalu dowiedziała się, że przedawkowanie leków uspokajających to tylko połowa problemu, że Zordon znów sięgnął po Gandalfa - od razu, mimowolnie, przypomniała sobie obrazki z przeszłości. Najgorszą część jej dzieciństwa. Nie była wściekła na Kordiana, nie była zawiedziona czy rozczarowana jego wyborem - jeśli już, to obarczała tym swoją pobłażliwość i niezdecydowanie w momencie, gdy mogła, a nie zareagowała.
Ale w tej samej chwili, gdy te myśli przyszły jej do głowy - wiedziała, że nie powieli błędów rodziców. Nie zostawi swojego męża, nie odwróci się od niego; a jeżeli sama nie będzie mu w stanie pomóc, zwróci się o pomoc do każdego, kto przyjdzie jej na myśl.
Dlatego, choć wizja Kordiana poddawanego odwykowi i przebywającego samotnie w szpitalu psychiatrycznym mroziła jej krew w żyłach, choć wydawało jej się, że to może być za wiele dla niego, choć obawiała się czy on zrozumie jej intencje i nie będzie jej miał tego za złe - zgodziła się na propozycję Padeborna bez wahania.
A jeśli jego pobyt w psychiatryku odroczy aresztowanie i da jej czas na rozeznanie się w jego sprawie i przygotowanie najlepszej linii obrony... jeśli następne dni, gdzie będzie mogła oddać się całkowicie pracy, tak jak dawniej, pozwolą jej zagłuszyć echo dopiero co poniesionej straty, zamazać obrazy przyszłości w której brało udział ich wspólne dziecko...
Tylko jak on to zniesie? Jak wytrzyma te dni, gdy zostaną od siebie odseparowani? Czy nie będzie jej miał za złe, że zdecydowała za niego?
*
- Załatwione – rzekła cicho, podchodząc do Oryńskiego nieco bliżej. Jej blada skóra wydawała się jeszcze bielsza na tle czarnego t-shirtu z Eddiem, a nogi o wiele szczuplejsze w czarnych, podartych jeansach. – Możemy jechać.
- Muszę tylko... - odchrząknął nerwowo, próbując pozbyć się palącego uczucia w gardle.
- Nic nie musisz. Już cię spakowałam. Magdalena jest w drodze. Idziemy – rzuciła jak karabin, starym tonem nie znoszącym sprzeciwu. Mimo tego, nie poruszyła się o milimetr, jakby czekała, aż on sam dojdzie do tego samego wniosku i nada bieg temu wydarzeniu.
Oryński uchylił drzwi i jeszcze raz zerknął przez ramię na śpiącą córkę. Znów przymknął drzwi i tym razem ruszył w stronę ich sypialni. Chyłka zostawiła jego torbę na ich łóżku. Chwycił ją, zarzucił na ramię lekką bluzę i wrócił na korytarz.
Chyłka stała w tym samym miejscu, chowając twarz w prawej dłoni. W lewej ściskała już kluczyki od iks piątki.
Przeszli w milczeniu do samochodu, gdzie zwyczajowo zajęli swoje miejsca – ona za kierownicą, on jako pasażer. W otaczającym ich mroku wypatrywali Magdalenę, która miała lada moment zjawić się z naprzeciwka.
- Wiesz, dlaczego to robię? – przerwała wreszcie krępującą ciszę, która wisiała nad nimi. Nie czekała jednak na odpowiedź. – Wiem, Zordon, przez co przeszedłeś. Mój poród, moja choroba, Langer, Betelscy, kancelaria, aplikacja... to jest dużo. Nigdy nie będę tego negować. Nigdy nie będę ci wypominać tego, że łykałeś te opioidy. Nie będę ci wypominać, że mogłeś sobie darować czy przerzucić się na tequilę. Rozumiesz? – odwróciła się lekko w jego stronę i czekała, aż kiwnie głową. – Nigdy nie usłyszysz ode mnie, że to było nic, że te wydarzenia nie mogły na ciebie wpłynąć w mniejszym stopniu niż na mnie. Przeżywaliśmy to razem. Każde z nas radziło sobie najlepiej jak mogło. – Zrobiła przerwę na głębszy oddech. – W życiu jest czas na wszystko, a wszystko jest dla ludzi. Chlanie, ćpanie, seks, zapierdalanie od świtu do nocy. Ale to wszystko się zmienia w momencie, kiedy zostajemy rodzicami.
Głos jej zadrżał i zachłysnęła się. Kordian odwrócił się w jej stronę i dostrzegł pojedynczą łzę spływającą po jej policzku. Wyciągnął lewą rękę i odszukał jej dłoń, którą nerwowo zaciskała na gałce biegów. Rozplótł jej palce i ścisnął jej dłoń.
- Jestem dzieckiem narkomana i alkoholika, i nie dopuszczę do tego, by nasza córka widziała i przeżywała to, co ja przeżyłam. – Głos jej się łamał. – Ani ona, ani ja na to nie zasłużyłyśmy. A ty nie zasłużyłeś na to, żeby byle gówno sprzątnęło mi ciebie z tego świata, kiedy tak bardzo cię potrzebuję, a ten pierdolony cyrk trzeba ogarnąć.
Odwróciła wreszcie głowę ku niemu, wierzchem lewej dłoni ocierając szybko policzek. Kordian natychmiast przysunął się bliżej i ujął jej twarz w swoje dłonie.
- Przepraszam cię, Joanno... - zaczął, ale ona od razu mu przerwała.
- To ja cię przepraszam. Zwaliło się na ciebie całe gówno tego świata, a ja nie byłam w stanie ci pomóc. Gdybym tylko...
- Gdybanie nic teraz nie pomoże – tym razem on jej przerwał, czując, że zbliżają się do tematu który wisiał między nimi nieporuszony od kilku godzin. – Zło zawsze będzie gdzieś koło nas, i nie zawsze uda nam się go uniknąć.
- Wiem to, w końcu raz po raz... - wymownie wywróciła oczami po suficie, ale nie zatrzymało to spływających łez. – Do kurwy nędzy. Nie chciałam ci mówić przed egzaminem, chciałam żebyś w spokoju go zdał, widziałam ile godzin kułeś jak szalony... chciałam tylko poczekać na odpowiedni moment.
Kordian przysunął się bliżej i przyłożył swoje czoło do jej.
- To nie jest twoja wina – powiedział cicho, pewnym, niepodważalnym tonem. – Słyszałaś lekarzy. Przy twojej dawce leków to był cud, że tak długo wytrzymał.
Unikali jak ognia słów, które wywoływały zbyt wielki ból, słów, które dobitnie potwierdzały zajście rozdzierające ich serca na drobne kawałki.
Chyłka bała się tego, co miało ją czekać. Pięć dni bez Kordiana. Pięć długich dni które będzie się starała wypełnić córeczką i wszystkim co będzie konieczne, by zapobiec aresztowaniu go. Pięć długich nocy, podczas których nie zazna ciepła i otaczających ją ramion Kordiana, pięć nocy przez które nawiedzać ją będą zbyt świeże i zbyt bolesne wspomnienia z kilku ostatnich dni.
Nieprzytomny Kordian na podłodze pełnej jego wymiocin; jej spanikowany głos, gdy wzywała karetkę i obezwładniający bezład myśli w głowie; powiększająca się plama krwi na jej spodniach, gdy chciała go ocucić, gdy nie mogła wyczuć pulsu na jego szyi; przejmujący ból w brzuchu, jakby ktoś siłą wyrywał jej trzewia; płacz Aleksandry dochodzący z jej pokoju; pobudka w szpitalu, rażąca w oczy biel, i ta sama biel na małej trumience, ginącej w mroku świeżo rozkopanego grobu.
Cichą melodię złożoną z ich oddechów przerwało im delikatne stukanie w szybę iks piątki. Zerknęli tylko przelotnie na Magdalenę, która machnęła ręką w stronę bloku i od razu skierowała się w jego stronę.
- Im szybciej tam dotrzesz, tym szybciej wyjdziesz – mruknęła cicho Chyłka, odrywając się od Oryńskiego i odpaliła auto.

Chyłka - inaczejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz