Rozdział 19

57 1 0
                                    

19
Maurycy Betelski, nieoficjalnie uznawany za zaginionego, został znaleziony martwy w wynajmowanym przez siebie apartamencie na Malediwach, gdzie przez ostatnie miesiące oddawał się niekończącym się rozrywkom i wszelkim atrakcjom, jakie tylko mógł zaoferować mu hotel. Towarzyszący mu w rozrywkach przyjaciel musiał wyjechać w interesach jakiś czas temu, i zaniepokojony brakiem odpowiedzi od Maurycego, złożył doniesienie lokalnej policji. Dyżurujący patrol był przygotowany na odstawienie pijanego młodzieńca do izby wytrzeźwień, nie zaś na inscenizację miejsca zbrodni rodem z najkrwawszego horroru, jaki mogli sobie wyobrazić.
Chyłka i Zordon zaciągnęli u Paderborna ogromny dług wdzięczności, wypraszając u niego kontakt z jego znajomymi z Interpolu i zdobycie jak największej ilości szczegółów ohydnej zbrodni. Langer był w to zamieszany bez dwóch zdań – to on towarzyszył Maurycemu przez ostatnie tygodnie, to on zgłosił sprawę na policję – niestety, z tego co udało się ustalić malediwskiej policji, miał niezaprzeczalne alibi na czas morderstwa. Nie dość, że kilkadziesiąt ludzi mogło zaświadczyć o jego obecności w tym czasie w innym miejscu, to żadna z kilkudziesięciu hotelowych kamer mie uchwyciła go w czasie, kiedy Maurycy ginął.
Pogrążona w żałobie rodzina Betelskich chciała jak najszybciej sprowadzić i pochować ciało niedoszłego spadkobiercy – który przed śmiercią zdążył wydać niemałą sumę na swoje nagłe wakacje. Gdy tylko wszystkie procedury zostały zachowane, zorganizowano cichą uroczystość pogrzebową, i Józef Betelski miał zacząć reorganizację całej firmy, obieranie nowego kierunku i przede wszystkim – nowej strategii na całe dziesiątki zbliżających się lat, natrafili na najgorszą z możliwych przeszkód – testament Maurycego.
Państwo Oryńscy, choć Joanna Chyłka-Oryńska wszędzie poza urzędem dalej tytułowała się Chyłką, robili co w ich mocy, by razem z Harrym odkręcić ten bałagan i wymyślić strategię dla Betelskich na najbliższe lata; niestety, zadanie rozwlekało się w czasie. Śledztwo w sprawie śmierci Maurycego wciąż trwało, mimo żadnych poszlak i podejrzanych. Podróże Oryńskich do Szwecji przeplatały się z wycieczkami do Poznania; mimo że Chyłka wciąż była na urlopie wychowawczym, tej jednej sprawy nie wyobrażała sobie odpuścić. Zastanawiali się wciąż z Kordianem, jakim cudem tak blisko zamieszany w całe to bagno Langer, nie pojawia się osobiście na horyzoncie. Maurycy w swoim testamencie, podpartym wszelkimi wymaganymi dokumentami, przekazał posiadane dotąd udziały w firmie nikomu innemu, jak Langerowi właśnie. Na szczęście nie była to większość która czyniłaby z Piotra właściciela całej firmy, ale to, co do tej pory Józef i pozostali członkowie rodziny oddali Maurycemu, czyniło z niego już posiadającego istotną część udziałów i umacniało jego pozycję w firmie – teraz to samo posiadał Langer.
Dlaczego więc się nie pojawiał? Dlaczego triumfalnie nie powrócił do kraju, by napawać się kolejnym spektakularnym zwycięstwem nad prawem?
Chyłka czuła zbliżającą się migrenę za każdym razem, gdy zadawała sobie to pytanie, na które do tej pory nie znaleźli odpowiedzi. Nie rzucała już każdej swojej teorii Kordianowi, gdyż ten pochłonięty pracą, Betelskimi, swoją aplikacją i zbliżającym się egzaminem adwokackim – ledwie ogarniał jeszcze życie poza tym wszystkim. Chyłka robiła wszystko co w jej mocy, albo inaczej – na ile pozwalał jej poprawiający się, ale wciąż jednak regenerujący się organizm – ulżyć mu w obowiązkach i pomagać przy sprawach.
Jej rokowania wreszcie były optymistyczne – choroba ustępowała, leczenie przynosiło rewelacyjne efekty i rak był w odwrocie. Czuła się wybitnie dobrze, a energia niemal ją roznosiła – co było w sumie bardzo pomocne przy dziecku i Zordonie, który zdecydowanie tyle siły ostatnio nie miał.
- Nie widzę nic, co mogłoby Cię niepokoić przez najbliższe tygodnie – rzekł jej lekarz prowadzący, dokładnie analizując jej ostatnie wyniki.
Chyłka próbowała się skupić na pytaniach które powtarzała sobie w głowie całą drogę, ale siedząca na jej kolanach Aleksandra wciąż się wierciła i wszystko ją interesowało, a próby utrzymania jej na miejscu rozpraszały Joannę. Od kiedy skończyła główny etap leczenia onkologicznego, jej lekarze w Szwecji oznajmili, że następnym razem chcą ją zobaczyć za rok lub w sytuacji, gdyby jej stan miał się nagle pogorszyć. Zwykłe, comiesięczne kontrole zostały przerzucone do ich podwarszawskiej prywatnej filii, której właściciele  wybitnie wzięli sobie do serca zwrot „zdrowie jest bezcenne". Chyłka kilka razy protestowała widząc rachunki za wizyty, ale Zordon upierał się, by nie zmieniała lekarzy co do których mieli pewność, że w żadnym stopniu jej nie zaszkodzą.
- A co z moim organizmem? – spytała, próbując ukryć lekki niepokój w głosie. – Co z lekami, które wciąż przyjmuję?
Lekarz podniósł wzrok znad wyników i spojrzał na nią badawczo.
- Za wcześnie na zmianę. Zostajemy przy tych samych dawkach. Sugeruję jeszcze trzy miesiące, po tym czasie możemy pomyśleć o odstawieniu i dawkach wspierających. A co cię niepokoi?
Chyłka nie odpowiedziała od razu. Po raz kolejny powstrzymała Aleksandrę przed ściągnięciem z biurka lekarza organizera na długopisy. Dziewczynka z wyrzutem w oczach spojrzała na matkę i natychmiast zainteresowała się bransoletką na jej ręce. Chyłka uśmiechnęła się smutno i pozwoliła Aleksandrze obśliniać biżuterię.
- Czy będę jeszcze mogła zajść w ciążę?
Wydawało jej się, że pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi o wiele za długo.
Nie myślała o tym nigdy wcześniej – wizja jej jako matki wydawała jej się totalnie abstrakcyjna jeszcze gdy była w ciąży z Aleksandrą. Przyjęła po prostu taktykę, że będzie co ma być, skoro to jej dziecko to będzie wiedziała co robić. Zaskoczyło ją sporo rzeczy i już dawno pogodziła się z myślą, że elementów zaskoczenia będzie tylko więcej. Nigdy nie podejrzewała, że dane jej będzie przeżywać i doświadczać tyle rzeczy związanych z macierzyństwem i rodzicielstwem – bezgraniczna, bezwarunkowa miłość do Aleksandry była czymś, czego nie dało się tak po prostu opisać, to trzeba było przeżyć. Opieka nad dzieckiem bywała wykańczająca, zwłaszcza w momencie gdy jej choroba się pogłębiała – ale teraz, gdy dziewczynka już podrosła i przesypiała całe noce, coraz lepiej łapała kontakt ze światem, gdy biegła ku niej wyciągając rączki  i z piskiem radości lądowała w jej ramionach, gdy te małe rączki obejmowały ją i nie rozluźniały uścisku, gdy ciepłe rumiane policzki przylegały do jej piersi a porażająco niebieskie oczka nie odrywały od niej wzroku – Chyłka nie była w stanie wyobrazić sobie, jak miałyby wyglądać jej dni bez Przylepy. Tęskniła za pracą i coraz częściej przejmowała kolejne sprawy z Kancelarii które nie wymagały zbyt wielkiego zaangażowania, ale tym razem pozwy, wnioski i inne pisma wysyłała nie ze swojego gabinetu na XXI piętrze Skylight, ale ze swojego małego biura na Argentyńskiej, pilnując by siedząca na jej kolanach Aleksandra nie dopisała czegoś swoimi ciekawskimi paluszkami na klawiaturze.
Myśl o drugim dziecku była po prostu... naturalna. Gdy za bardzo nad tym rozmyślała, przychodziło jej do głowy, że może pragnie już za dużo – ma piękną, zdrową córeczkę, ma męża, który ją wspiera i nie widzi świata poza nimi. Czy to nie było zbyt zuchwałe, po tym wszystkim co już przeszli? Zamiast cieszyć się tym, co mają... czy można prosić o więcej?
Niedługo po ślubie Kordian adoptował Aleksandrę. Chyłka już od jakiegoś czasu zastanawiała się, jak podejść do rozmowy – co prawda wciąż w żartach przebąkiwała kwestia drugiego dziecka, ale do tej pory nie udało im się poważnie na ten temat porozmawiać. Nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że Aleksandra powinna mieć rodzeństwo. Tak samo była pewna, że Zordon będzie wspaniałym ojcem – utwierdzał ją w tym codzienny widok Przylepy zasypiającej u boku uczącego się do egzaminu Kordiana, który czytał na głos wszystkie notatki i wyroki. Ilekroć widziała tą dwójkę razem, przywiązanie córki do Zordona i jego pełne oddanie jej mniejszej wersji, coś mocno ściskało jej serce i gardło. Trochę jej zajęło czasu by przyznać samej przed sobą, że jest zwyczajnie w świecie wzruszona – widziała bowiem na własne oczy to, czego tak bardzo pragnęła zaznać jako dziecko, to czego jej tak bardzo brakowało.
Kordian traktował Aleksandrę od momentu jej narodzin jak własną córkę – był to jego własny wybór. „Biologiczne dziecko rodzi się w brzuchu, adoptowane w sercu"... Oryński pokochał maleństwo od pierwszych chwil. Tylko Chyłka wiedziała, ile poświęcił ze swojej kariery, gdy wybrał ją, gdy powiedział jej, że zamierza być ojcem dla Aleksandry przez całe jej życie a nie jakąś jego część, gdy zajmował się nimi obiema gdy Chyłka nie była w stanie.
- Chcę ci urodzić dziecko – szepnęła, patrząc mu prosto w oczy pewnego wieczoru, kiedy już odłożyła Aleksandrę do łóżeczka, a sama zajęła miejsce na kanapie – czy raczej na śpiącym Kordianie, próbując go dobudzić.
- Co? – mruknął niewyraźnie, po czy, ocknął się po chwili i gdy dotarło do niego, kto na nim siedzi, oprzytomniał do reszty.
- Zarejestruj to w końcu, bo nie lubię się powtarzać – być może była w jej słowach zwyczajowa nutka grozy, którą jednak całkowicie przyćmił jej ciepły oddech łaskoczący jego usta, gdy zbliżała swoją twarz do jego twarzy. – Chcę ci urodzić dziecko, Bakłażanie.
Oryński rozbudził się do reszty. Chwycił jej twarz w swoje ręce, odsuwając ją nieco tak, by mógł jej spojrzeć w oczy.
- Co ty robisz? – zapytała Chyłka, zanim zdążyła się pohamować.
- Czy ty w ten sposób mówisz mi, że mnie kochasz? – spytał Kordian, nie odrywając wzorku od swojej żony. Chyłka próbowała się jeszcze bardziej odsunąć, ale Oryński zdecydowanie ją przytrzymywał. Widać, nie tak według niej miała się potoczyć ta rozmowa.
- Tak – odpowiedziała, przestając wreszcie z nim walczyć. – Między innymi.
Kordian kiwnął głową, a potem natychmiast przyciągnął ją do siebie i zatopił swoje usta w jej. Wiedział, że to uwielbiała – zwykle sama inicjowała takie pocałunki, ale wciąż udawało mu się ją zaskoczyć. To był zdecydowanie jeden z tych momentów, w którym ich oddechy łączyły się w jeden, podczas którego zapomina się o otaczającym ich świecie a jedyne na czym można się skupić, to ciepło i dotyk warg na swoim ciele.
Chyłka już sięgała do paska jego spodni, gdy Kordian zorientował się co chciała zrobić, i złapał ją za rękę, próbując powstrzymać. Joanna drgnęła zaskoczona.
- Czy ty chcesz od razu... - mruknął, próbując nie przerywać ich pocałunku.
- Nie, ale... - zaczęła Joanna, ale Kordian ostatecznie przerwał pocałunek i znów spojrzeli sobie prosto w oczy.
- Ja też ciebie kocham, Trucizno – rzekł, odgarniając jej za ucho kosmyk włosów i przytrzymując dłoń na jej policzku. -  Jeśli tego chcesz, będziemy mieli dziecko.
Coś w jego głosie, może sposób w jaki to wypowiedział, spowodowało, że lekko drgnęła, jakby wbił jej w serce drzazgę niepewności. Kordian zorientował się, że musiała to wyłapać.
- Chodzi mi o to, że chcę mieć z tobą dziecko, ale nie kosztem twojego zdrowia i życia... - Chyłka znieruchomiała, ale Kordian dalej ciągnął. – Skończysz leczenie, twój organizm się zregeneruje i wtedy zaczniemy się starać, ok? Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś zaszła w ciążę zanim nie będziesz całkowicie zdrowa i wystarczająco silna.
Chyłka nie odezwała się, więc kontynuował dalej.
- A jeśli by się okazało, że coś pójdzie nie tak, że się nie uda, albo nie będziemy w stanie... sami spłodzić dziecka – celowo położył nacisk na słowo „sami" – wypróbujemy każdą możliwą metodę. Albo adoptujemy.
Przypominała sobie tą rozmowę za każdym razem, gdy brała leki. Wiedziała, że zabijają raka który bezlitośnie próbował ją zniszczyć od środka; jak bardzo wyniszczony był jej organizm tą walką?
Lekarz odłożył wyniki na blat, zdjął okulary i przetarł oczy.
- Chyłka, nie jestem ginekologiem. Mogę ci powiedzieć, że przeszłaś poważną, śmiertelną chorobę. Twój organizm był wykończony, jeszcze ta felerna podtrutka. Trzymasz się naprawdę dobrze. Twoje rokowania wyglądają świetnie. Daj sobie czas, skończ pełną terapię zgodnie z planem. Wtedy z mojej strony możesz się spodziewać wszelkiego wsparcia, żeby przywrócić twój organizm do normy. Jeżeli będziesz chciała, umówię cię z moim znajomym ginekologiem, który zajmował się podobnymi przypadkami jak twój, to znaczy ciążami po leczeniu onkologicznym. Facet jest naprawdę rewelacyjny, Ale nie wypuszczę cię do kolejnego gabinetu, dopóki u mnie nie odzyskasz formy w 100%.
Chyłka westchnęła, i odwróciła wzrok w stronę okna, głęboko się zamyślając.
- Hej. Nie powiedziałem nie – żachnął się lekarz, pochylając się lekko w jej stronę. – Tylko żebyś jeszcze chwilę wytrzymała. Przy lekach które obecnie przyjmujesz, i tak nie ma szansy na zapłodnienie czy utrzymanie ciąży.
Aleksandra wreszcie znudziła się bransoletką i odwróciła się z pytającym wzrokiem do lekarza. Ten posłał jej szeroki uśmiech, na co Przylepa zareagowała radosnym śmiechem.
- Jeśli nic się nie pogorszy, widzimy się za trzy miesiące – Chyłka ocknęła się z zamyślenia i zorientowała, że to koniec dzisiejszej wizyty. Podziękowała lekarzowi, pozbierała torebkę, płaszcz i z Aleksandrą na ręku wyszła powoli z gabinetu.

Chyłka - inaczejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz