Rozdział 8

80 2 0
                                    

W rozdziale wykorzystano fragmenty z książki R. Mroza „Wyrok" i „Ekstradycja".
Spotkanie z Betelskim poszło sprawnie i, tak jak oboje podejrzewali, było czystą formalnością, wymagającą jednak dopełnienia jej w tym konkretnym terminie. Józef Betelski doskonale pamiętał Chyłkę; Joanna z kolei, mimo swojego średniego samopoczucia, miała wrażenie jakby unosiła się w powietrzu z radości. Musiała naprawdę mocno kontrolować się, żeby nie zacząć podśpiewywać – owszem, kochała Przylepę, ale spędzanie całego dnia z tak małym dzieckiem wyzwalało w niej ogromną tęsknotę za pracą i dawnym życiem w Kancelarii.
Betelski zgodził się na spotkanie w restauracji hotelu, w którym się zatrzymali; dzięki czemu Kordian został z dzieckiem w pokoju, a Chyłka doprowadziła sprawę do końca w ciagu kilkudziesięciu minut. Kiedy skończyli, Joanna ze zdziwieniem przyznała przed sobą, że tak dobrze nie czuła się od bardzo dawna.
Postanowili z Kordianem zostać w Poznaniu na jedną noc i wracać następnego dnia; była to pierwsza i od razu tak daleka podróż Aleksandry. Dziewczynka dobrze zniosła drogę i prowadzenie auta przez Chyłkę – choć, ku niezadowoleniu Joanny, na jednym podstoju zmieniła się z Kordianem i usiadła z tyłu przy córce – ale wiedzieli, że tak małe dziecko nie powinno spędzać tyle czasu w foteliku. Joanna ponadto psychicznie była przygotowana na to, że dzień podróży i załatwienia służbowej sprawy odbije się na jej samopoczuciu i będzie potrzebowała więcej odpoczynku niż zwykle – tu jednak organizm wreszcie pozytywnie ją zaskoczył, bo czuła się wyjątkowo dobrze. Na tyle, by po małej drzemce dać się namówić Kordianowi na obiad na mieście i jakieś niezobowiązujące zwiedzenie miasta.
Tym sposobem, kiedy Poznań powoli zaczynał zalegać w korkach w typowo popołudniowym rytmie, Kordian i Joanna, prowadząc przed sobą – tym razem wybrany przez niego, ale w pełni zaakceptowany przez obie kobiety jego życia – czarny wózek Mutsy, z głębi którego zerkała ciekawie  na nieznane jej nowe miejsca Aleksandra – ruszyli spod Andersii na placu Andersa w stronę Wildy. Joanna upierała się, by to w tej dzielnicy zjeść obiad.
- Przecież na Półwiejskiej jest pełno lokali, a do Starego Rynku mamy rzut beretem – dziwił się Kordian, kiedy powoli zagłębiali się w historyczną dzielnicę.
- Jest szczyt dnia – przerwała mu natychmiast Chyłka – a to oznacza rozwrzeszczane tłumy turystów i tubylców, którzy zdenerwują mi dziecko. Po drugie, wnioskuję iż nie wiesz, że płyta poznańskiego Starego Rynku wyłożona jest znienawidzonymi przeze mnie kocimi łbami. Normalnie można się tam zabić w tenisówkach. A co dopiero, wędrując z wózkiem. Mutsy to nie Silver Cross, ale nie chcę zniszczyć mu amortyzatorów po jednej wyprawie.
- Wydaje mi się, że ten model miał sobie doskonale radzić z takimi problemami – mruknął Zordon – dokładnie to sprawdzałem.
- I dobrze sprawdziłeś – weszła mu w słowo. – To, że doskonale sobie radzi, nie znaczy, że mam bez sensu pchać się w te dziury. Iks piątka też sobie dobrze radzi z dziurami i krawężnikami, a jakoś specjalnie nie katuję jej takimi atrakcjami na co dzień. Trzeba szanować pojazdy, Zordon, każdy ma duszę i chce być kochany i uwielbiany.
Kordianowi zabrakło argumentów, a biorąc pod uwagę, że miał na dzisiaj jeszcze jeden plan do zrealizowania – i musiał nieco przechytrzyć Chyłkę, by go zrealizować – nie oponował.
- Rozchmurz się – mruknęła pod nosem, dając mu lekkiego kuksańca w bok. –  Jesteśmy we właściwym miejscu, w końcu na Wildzie mieszka szatan.
- Co?
- Pidżama Porno. Nic ci to nie mówi?
- To jakiś lokalny sex shop?
Chyłka jęknęła, jakby ktoś zadał jej fizyczny ból.
- Z kim ja się w ogóle zadaję? – szepnęła pod nosem. – To klasyk polskiego punka.
- Aha.
Wspinali się w milczeniu po Różanej i Spadzistej, kierując się następnie w św. Czesława. Im głębiej wchodzili w mniejsze ulice, tym mniejszy był ruch.
- „Chcesz ze mnie kpić? Nie poczułem nic, daj bis..." – wyrecytował wreszcie półszeptem Kordian, sapiąc lekko.
- Co?
- „Nie powiedziałeś tego w ryj, to nie powiedziałeś nic..."
Chyłka przystanęła, uniosła brwi i dała mu chwilę, by wytłumaczył, co się właśnie wydarzyło. Przez moment się wahał.
- Pięć Dwa Dębiec – wyjaśnił. – Konfrontacje.
- Zaraz się skonfrontujesz z moją pięścią.
- To porządny rap z Poznania, trochę przykurzony, ale...
- Co będzie dalej? Peja?
- SLU to szacunek.
- Dosyć tego – ucięła, zatrzymując się na rogu św. Czesława i Poplińskich, przy wejściu do Suszonych Pomidorów. – Wchodzimy.
Chyłka wzięła Aleksandrę na ręce i niemal natychmiast wyszła drugim wyjściem na wewnętrzny ogródek, szukając najlepszego – czyli, w tym przypadku – najspokojniejszego miejsca. Na szczęście, w środku tygodnia miejsce nie było jeszcze tak oblegane przez klientów, mimo obiadowej pory – widać, w Poznaniu kwitła moda na dania na wynos. Znalazła wolny kąt w zacisznym rogu otoczonym nieznaną jej roślinnością i od razu go zajęła. Aleksandra z lekkim zaciekawieniem rozglądała się po nowym miejscu, co chwilę jednak chowając główkę w ramieniu matki. Był to jej znak, że zbliża się pora obiadowa.
Kordian pojawił się po chwili, niosąc wózek; zaraz za nim szedł kelner, który wyglądał jakby jeszcze nie ukończył liceum. Widać, raperski charakter Wildy ucierpiał przez ostatnie dziesięciolecia i był wypierany przez modnych w tej chwili hipsterów.
Kelner zostawił im karty, choć Chyłka po swoją nawet nie sięgała.
- Największy kawał mięsa, jaki jest w kuchni – powiedziała bez wahania – plus jakaś deska wędlin, tatar czy co tam innego mięsnego macie w przystawkach, podwójnie.
Hipsterski nastolatek szybko zanotował zamówienie, po czym zerknął na Kordiana.
- Zwolennik Glonów jeszcze chwilę pomyśli, to proszę w międzyczasie podgrzać mi ten płyn dla dziecka – Chyłka wyciągnęła z torby spod wózka butelkę i podała chłopakowi.
Zostali w knajpce prawie półtorej godziny; Joanna była wyjątkowo ukontentowana serwowanymi porcjami mięsa, których ostatecznie pochłonęła dwie porcje; Kordian wybrał makaron z krewetkami. Dali się jeszcze namówić na pizzę z dziczyzną którą przeoczyli w menu, czym poleceniem młody hipster wyjątkowo zyskał w oczach Chyłki.  Aleksandra nie dawała się odłożyć do wózka, leżąc spokojnie to w ramionach Chyłki, to Oryńskiego; mimo nieco lepiących się oczek, bacznie obserwowała otoczenie.
Zaczęli się zbierać, gdy ruch w ogródku zaczynał się zwiększać, a Aleksandra dała się wreszcie położyć w wózku. Chyłka chętnie wróciłaby do hotelu i skorzystała z wanny w apartamencie który wynajmowali, ale Oryński upierał się na – rzekomo – krótki spacer w bliskie miejsce. Ostatecznie, jako iż wyjątkowo im się nie spieszyło, powoli ruszyli Wierzbięcicami w stronę ul. Matyi, by potem skręcić w lewo, w stronę MTP. Ciepły letni wieczór otulał ich, lepkie powietrze zwiastujące deszcz ciążyło dookoła, ale czuć było lekką świeżość, przebijającą się spod wyciszającego się miejskiego zgiełku.
Słońce już zaszło, ale kolorowe promienie wciąż rozświetlały niebo nad nimi, gdy dotarli wreszcie na ulicę Głogowską. Kordian poprowadził Chyłkę między stary, szklany biurowiec Targów a Bramę 9, zatrzymując się pośrodku chodnika z nieukrywanym zadowoleniem na twarzy. Chyłka rozglądała się dookoła, próbując odgadnąć, czemu zatrzymali się akurat w tym miejscu.
- Brawo, Zordon – klasnęła w dłonie, obracając się teatralnie dookoła. – Jesteśmy. Pośrodku potoku betonu, pustej działki, kakofonii ogłuszających dźwięków, szklanego akwarium i ogółem... średnio imponującej zabudowy w tym groteskowym połączeniu – rzekła z przekąsem. Odwróciła się wreszcie w stronę Kordiana, chcąc dalej kontynuować monolog, ale jego widok zbił ją z pantałyku – Oryński wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na ziemi.
- Czego się tak szczerzysz? – zapytała, ściągając okulary przeciwsłoneczne z nosa i odgarniając sobie nimi włosy.
- Nie poznajesz tego miejsca, co nie? – Oryński dalej szczerzył się niepoprawnie.
Joanna była już bardziej zaintrygowana niż zniecierpliwiona. Pokręciła głową.
- Zapamiętaj dobrze tą chwilę, bo to jedna z nielicznych kiedy przyznaję się do niewiedzy – bąknęła pod nosem. – Jeśli to miejsce ma jakąkolwiek inną funkcję poza wystawienniczą MTP, zamieniam się w słuch.
Kordian spojrzał w prawo, na pustą działkę między dwoma starymi budynkami.
- Do 2009 roku na tej działce mieściła się taka stara, prl-owska restauracja Adria – zaczął opowiadać. – Zbudowano ją chyba jeszcze w latach 50-tych. Wiesz, taka knajpa owiana miejskimi legendami, najpierw dancingi, kabarety i występy artystyczne, bardzo znana i elitarna restauracja, później studniówki, wesela i takie... - urwał, widząc lekkie ponaglenie w oczach Chyłki. – Jak zapewne wiesz, w czcigodnym 1984 roku do Polski przyjechali Ironsi. W Poznaniu grali koncert 11 sierpnia w Arenie, to jest kilka kilometrów dalej, tam w stronę Łazarza – Kordian wskazał ręką za siebie.
Chyłka, mimo tego że mniej więcej kojarzyła kontekst historii, słuchała Kordiana z coraz większym zainteresowaniem.
- To były też urodziny Rossa Halfina, ich fotografa. – kontynuował Oryński. – Chłopaki dostali kwaterę w Merkurym, tam za Targami – tu znów wskazał ręką za Chyłkę – ale chcieli wyjść w miasto i zabawić się trochę. Ich tłumacz, dziennikarz muzyczny, zaproponował im Adrię – nie byle jaki, światowy na tamte czasy lokal. Co prawda, okazało się, że w restauracji odbywa się wesele, ale ostatecznie wpuszczono zespół do baru i poczęstowano chłopaków.
Joanna uśmiechnęła się pod nosem.
- Oczywiście, na piciu się nie skończyło, bo Ironsi dostali się na scenę i zagrali kilka, o dziwo nie swoich, numerów – po czym wyszli z lokalu jak gdyby nigdy nic. Przez lata wielu nie chciało uwierzyć, że heavy metalowy zespół wszedł sobie ot tak do przypadkowej restauracji i zagrał do kotleta... ale tak było, a te fragmenty na pewno widziałaś na video z trasy.
- No, Zordon... - Chyłka zbliżyła się nieco, już machinalnie, lekko prowadząc wózek z Aleksandrą w przód i w tył. – Zaimponowałeś mi. Egzamin z wiedzy o Maidenach zaliczony na 6, możesz zostawać sam z Aleksandrą – mruknęła z przekąsem, próbując nie dać znać po sobie zaskoczenia i radości, jakie ją właśnie ogarniały.
- Adrię zburzono po Sylwestrze 2008 roku, niestety została tylko na widokówkach – Kordian również się zbliżył, patrząc Joannie głęboko w oczy.
- Walory edukacyjne dla dziecka podczas tej wycieczki zaliczone. Matka dziecka jest równie usatysfakcjonowana, czując w powietrzu powiew historii i obecność jej idoli, teraz już także twoich – odrzekła. Jednak coś w spojrzeniu Oryńskiego mówiło jej, że to nie koniec na dzisiaj.
- Tak... miejsce, choć wygląda na porzucone, niewątpliwie powinno być otoczone swego rodzaju kultem i wzbudzać szacunek wsród potomnych. – Kordian włożył nerwowo rękę do kieszeni marynarki. – Czy miałabyś coś przeciwko, żeby uczcić pamięć tamtego wydarzenia, a jednocześnie zapisać zupełnie nowe?
- Uczcić – oczywiście. Ale jak chcesz zapisać to nowe wydarzenie?
Kordian niemal nie patrząc na ekran telefonu wybrał coś na wyświetlaczu, i po chwili usłyszeli into z Wasting Love.
- Wiem, że umowa była taka, żebym nie klękał, ale...
Zanim zorientowała się, co się dzieje, zgiął przed nią kolano. Z kieszeni wyciągnął niewielkie czarne pudełko z logo Iron Maiden, a potem obrócił je do Chyłki.
- Zordon, co ty od...
- Niełatwo było znaleźć to dziadostwo.
Joanna odskoczyła do tyłu, prawie potykając się o wózek i przykuwając tym uwagę kierowców stojących na czerwonym.
- Co ty odpierdalasz? – rzuciła.
- To, co powinienem był odpierdolić już dawno temu.
Otworzył puzderko, a ona z niedowierzaniem spojrzała na srebrny sygnet z podobizną Eddiego. Zamrugała nerwowo, jakby mogła dzięki temu wyostrzyć spojrzenie. Z jakiegoś powodu stało się zamglone.
- Chyłka...
Joanna wzięła haust powietrza, niemal się nim dławiąc.
- Zawrzesz ze mną umowę przedwstępną na to, żeby do końca życia pozostawać w stosunku zależności, w którym zachodzi ekwiwalentność świadczeń? – spytał Zordon, podnosząc lekko sygnet.
Przygotowana na wszystko i nigdy nie dająca się zaskoczyć Chyłka, tym razem stała jak wryta.
- Mogę... może... - wyjąkała w końcu, próbując poskładać myśli. – Nie wiem, co mi jest, Zordon. I nie wiem co przyniesie jutro.
Oryński zaśmiał się pod nosem.
- Nikt tego nie wie. Ale ja wiem, że chcę spędzić każde jutro, jakie by nie było, z Aleksandrą i z tobą, Joanno.

Chyłka - inaczejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz