Rozdział 12

43 2 0
                                    

12B
Maurycy Betelski z dnia na dzień stał się bohaterem wszystkich dzienników telewizyjnych, talk-show oraz kilku programów radiowych, a zdjęcie przedstawiające przeciętnego, acz bardzo zadbanego i nieco znudzonego studenta na drugi dzień rozpoznawało z pewnością pół Polski. Pikanterii całej sytuacji dodawał fakt, że chłopak wywodził się z tej konkretnej rodziny, a w przyszłości był oczywiście brany pod uwagę jako spadkobierca rodzinnego interesu, jako najstarszy wnuk. Przecieki co do morderstwa, którego miał się dopuścić, przybierały coraz to nieprawdopodobne szczegóły – telewizja twierdziła, że bestialskie morderstwo było skopiowane na wzór tego popełnionego kilka lat temu przez Sadystę z Mokotowa, gazety z kolei podawały, że tym razem Morderca może i mógł się inspirować tą zbrodnią sprzed lat, ale w tym przypadku, powołując się oczywiście na najbardziej wiarygodne doniesienia zza policyjnej taśmy, nie mogłoby być mowy o kopii jeden do jednego, ale o dalekim przekroczeniu kolejnej granicy bestialstwa.
Wszystkich tych rewelacji Oryński starał się do siebie nie dopuszczać, zarówno przed jak i po wizycie w areszcie. Niestety, sama postawa osadzonego tymczasowo Betelskiego nie wróżyła dobrze sprawie – Maurycy tylko na zdjęciu wyglądał na bogu ducha winnego. W rzeczywistości był arogancki, przekonany o swej wyższości nad innymi, a do Kordiana odzywał się tak samo pogardliwie jak do strażników. Już na wstępie poinformował Oryńskiego, że do niczego się nie przyznaje, że Langer zapewnił go o tym, że pobyt na Białołęce będzie maksymalnie dwudniowym epizodem, że dzięki jego kontaktom może tu robić co tylko chce, oraz że nie zamierza się stosować do obowiązujących przepisów bardziej niż powinien. Z rozmowy z nim Kordian wyszedł nie tylko zmęczony, ale też maksymalnie zirytowany. Nie pomogło tłumaczenie, w jakim świetle jest przedstawiany opinii publicznej oraz jak dla wszystkich, śledczych czy zwykłych obywateli, przedstawia się jego położenie. W sprawie Langera nie było świadków morderstwa; tu śledczy nie kryli faktu, że Maurycy był widziany podczas kłótni z byłą dziewczyną, kiedy szarpali się na klatce schodowej w bloku w którym mieszkała, oraz że to właśnie niepokojące, pełne grozy krzyki i inne odgłosy zaniepokoiły sąsiadów na tyle, by wezwać policję. Ci co prawda nie spieszyli się, ale gdy w końcu zjawili się na miejscu, minęli się w korytarzu z Betelskim, który śmiał się do siebie. Schwytano go kwadrans później, gdy nonszalancko kręcił się pod najbliższą Żabką i żłopał prosto z półlitrowej butelki Johnny Walker'a, opowiadając grupce klientów, że właśnie był świadkiem morderstwa.
Mimo późnej pory, zaraz po wizycie w areszcie Oryński zdecydował pojawić się jeszcze na chwilę w Skylight. W swoim – małym, ale zawsze własnym – gabinecie wyciągnął na biurko wszystkie dokumenty dotyczące Maurycego i poukładał je chronologicznie. Następnie posegregował zdjęcia z miejsca zbrodni i inne materiały, które prędko otrzymał od prokuratury. Gdy wszystko było ułożone, starannie zamknął teczkę i schował ją do szuflady zamykanej na kluczyk, a potem podszedł do okna i wyjrzał przez nie na stolicę.
Starali się z Chyłką nie przemycać do mieszkania więcej dokumentów niż to było potrzebne; a już na pewno nie zamierzał zabierać ze sobą zdjęć z miejsca zbrodni. Nie, kiedy w domu czekała na niego ta słodka kruszynka.
Kordian potarł dłonią czoło. Próbował uporządkować myśli zanim wróci na Argentyńską – wiedział, że będzie potrzebował na wieczór siły za ich dwoje. Niestety, obrazy w jego głowie zmieniały się jak w kalejdoskopie, mieszając się bezlitośnie – Chyłka z Aleksandrą przy boku, obie roześmiane, z bezgranicznym szczęściem bijącym z ich oczu; ofiary Langera; uśmiech Aleksandry i wyciągnięte w jego stronę pulchne, różowe rączki; Maurycy Betelski w areszcie z kajdankami na nadgarstkach; Chyłka w jego koszuli, jej ciepła dłoń z sygnetem z Eddiem na jego sercu, jej nierówny oddech łaskoczący jego szyję...
Kucnął i oparł czoło o szybę.
Nie może tego spierdolić. Nie może stracić tego życia. Nie dopuści do tego, by Joanna straciła szansę na wyleczenie.
Telefon pozostawiony na biurku zaczął nerwowo wibrować. Na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Langera.
Kilka godzin później
- Zejdź mi z oczu – padło dobitne stwierdzenie, wypowiedziane zaledwie szeptem. – Po prostu się wynoś.
Kordian stał jak wryty. Do tej chwili był pewien, że widział już Chyłkę we wszystkich możliwych stanach, ale się przeliczył. Pełne wkurwienie okraszone zdaniami wypowiadanymi ledwie szeptem, bez przekleństw było nowością. Niestety, nowością z tego rodzaju, której wolałby nigdy nie poznać.
Podświadomie wydawało mu się, że już się zaczął odwracać, że w myślach już szukał kluczy do Daichatsu. W tym samym momencie jednak zza drzwi rozległ się cichy płacz Aleksandry. Oryński poczuł dreszcz, a potem pokręcił głową i zbliżył się do mającej w oczach chęć mordu Chyłki.
- Możesz mnie wyganiać i przeklinać ile chcesz – odpowiedział jej, wyciągając rękę i chwytając jej dłoń. Starał się być delikatny, ale stanowczy, w razie gdyby próbowała się wyrywać. – I rób to, dopóki ci nie ulży. Ale ja stąd nigdzie nie wyjdę. Nie wygonisz mnie, rozumiesz? Oświadczyłem ci się, a ty mnie przyjęłaś, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. – podniósł jej dłoń ku górze i odwrócił tak, by spojrzała na swój zaręczynowy sygnet. - A tam za drzwiami jest nasza córka. Wybrałaś mnie na jej ojca, ale to nie znaczy, że ją zostawię jak sobie tego zażyczysz.
Chyłka zacisnęła mocniej pięści. Wewnątrz gotowała się w środku, ale była tak osłabiona, że musiała wybrać – wybuchnąć i zemdleć, czy stać i znosić te rewelacje w milczeniu. Próbowała odwrócić wzrok od sygnetu z Eddiem, ale tak strasznie zakręciło jej się w głowie, że zrezygnowała. Eddie w tej swojej upiornej postaci pieczętował wszystko, co przed chwilą usłyszała od Kordiana; oświadczając jej się na środku chodnika na ulicy Głogowskiej w Poznaniu, przy zionącej pustką działce gdzie kiedyś występował jej ukochany zespół, złożył jej dokładnie przysięgę małżeńską, jakby stali już przed ołtarzem. Ciężar jego słów zdawał się wchłonąć w Eddiego, a ten posyłał jej upiorny uśmiech, który przypominał, że zgodziła się na to wszystko świadomie i z własnej woli.
Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Kordian wreszcie opuścił jej dłoń, następnie poczuła, jak spierzchniętymi ustami dotknął jej spoconego czoła. Walczyła ze sobą, bo wiedziała, że jego ramiona pozwolą jej zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło; jednocześnie miała ochotę rzucić się na niego z pięściami. Kordian nie dał jej możliwości rozwiązania tego sporu, odsuwając się od niej i wchodząc do pokoju zniecierpliwionej już Aleksandry.
Chyłka westchnęła i zrobiła krok w tył, opierając się plecami o ścianę, a potem powoli zsuwając się na podłogę.
Za osiem godzin Piotr Langer miał się zjawić po drugiej stronie ulicy by zabrać ją do kliniki, gdzie nagle zwolniło się miejsce na priorytetową formę leczenia. Kordian zgodził się na wszystkie stawiane przez niego warunki, byleby tylko pomógł Joannie wejść do czerwonego Mustanga i przewiózł ją jak najszybciej do Niemiec.
Nie była na to gotowa; nie chciała wsiadać do auta Sadysty z Mokotowa, nie chciała zostawiać córki, nie chciała by Kordian został z nią sam, mając na głowie obronę człowieka, który daleko przewyższał Langera w bestialstwie.
Zza ściany słyszała, jak Aleksandra mruczy cicho ale radośnie, a Kordian – co wywnioskowała ze skrzypienia starego parkietu – skończył już ją przewijać i chodził przy łóżeczku, starając się utulić ją z powrotem do snu.
Czy naprawdę musiała się tak na niego wkurwiać? Przecież chciał dobrze; miała po prostu wyzdrowieć, żeby kołysać Aleksandrę do snu jeszcze przez kilka lat, a potem mogła czekać z kubkiem smolistej kawy w ręku, aż jako nastolatka wróci z pierwszej imprezy; chciał ją zobaczyć przed USC w tej zapowiadanej, czarnej sukni ślubnej z najpiękniejszym uśmiechem na twarzy.
Dlaczego, do cholery, nie było innego sposobu na to szczęście, jak umizgiwanie się z pieprzonym Langerem?

Chyłka - inaczejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz