Rozdział 1

1.4K 37 5
                                    

Rok 2018. 17 maja. Waszyngton.

Jest godzina dwudziesta trzecia osiemnaście, każdy już śpi bo jest dawno po ciszy nocnej w bidulu a ja pakuję najpotrzebniejsze rzeczy i z tąd uciekam.

Chciałam to zrobić już bardzo dawno ale nie miałam aż tyle odwagi aby to zrobić.

Nienawidzę tego miejsca najbardziej na świecie, jakbym mogła to bym je spaliła razem z moją wychowawczyni.

Spakowałam sobie do torebki moje tabletki, pamiętnik i pieniądze które uzbierałam w tym roku na to aby wylecieć samolotem jak najdalej od tego kraju.

Teraz otwieram najniższe okno w pokoju w którym mieszkałam przez ostatnie cztery lata razem z pięcioma innymi dziewczynami.

Próbuje wyskoczyć z okna jak najciszej się da tak aby nikt mnie nie usłyszał bo będę miała przejebane.

Gdy wyskoczyłam zaczęłam biec w stronę lotniska.

Dobiegłam do lotniska po jakichś dwudziestu lub trzydziestu minutach, nie wiem dokładnie po ilu bo nie mam że sobą telefonu ponieważ nasza wychowawczyni zawsze zabiera nam go o godzinie dwudziestej pierwszej trzydzieści.

- dobry wieczór jest może jeszcze jakiś lot? - zapytałam pani która sprzedawała bilety.

- A gdzie chciałabyś lecieć dziewczynko? - pyta.

- Nie wiem, zależy mi poprostu na jakimś najwcześniejszym locie. - odpowiedziałam.

- dobrze, najbliższy lot jest do Californii do miasta Malibu. - odpowiada z uśmiechem.

Gdy kupiłam już lot do Californii pani życzyła mi miłego lotu i kazała mi usiąść do mojego przedziału lotniczego.

Gdy wsiadłam do samolotu i usiadłam na swoim miejscu to poszłam spać bo byłam bardzo zmęczona.

Przepudziło mnie szturchanie w ramię, gdy otworzyłam oczy ukazała mi się stewardessa.

- budzę panienkę ponieważ za chwilę lądujemy. - mówi, uśmiecha się do mnie i idzie dalej.

Już po chwili wylądowaliśmy.

Gdy wyszłam z samolotu od razu skierowalam się w stronę jakiegoś najbliższego Parku ponieważ po tym co mogłam zobaczyć była noc, a ja wszystkie moje oszczędności wydałam na bilet.

W parku którym byłam nie było prawie nikogo oprócz grupki pijanych nastolatków, nie wiedziałam co ze sobą zrobić więc usiadłam na jakiejś pierwszej lepszej ławce i zanim się zorientowałam już spałam.

Przebudził mnie głos jakiegoś chłopaka stojącego nademną.

- cześć, coś się stało że śpisz na tej niewygodnej ławce w środku opustoszałego parku? - zapytał przyjemnym głosem dla ucha.

- Em... przyleciałam tu niedawno i nie miałam gdzie spać a byłam bardzo zmęczona. -odpowiedziałam zachrypniętym głosem po czym odchrząknęłam.

- chcesz może iść że mną do jakiejś restauracji żeby się ogrzać i mi opowiedzieć jak się tu znalazłaś? - zapytał. - tak w ogóle jestem Cameron Baker.

- Tak, mogę iść. - odpowiedziałam. - ja jestem Layla Roy.

Wstałam z ławki i ruszyłam za chłopakiem, Cameron jest bardzo wysokim brunetem z zielono-brązowymi oczami, oliwkowej karnacji, małym nosem, pełnymi ustami i pięknym uśmiechu.

Gdy weszliśmy już do restauracji to usiedliśmy w jakimś stoliku, Cameron mi trochę o sobie powiedział i okazało się że nie ma rodziny ale za to mieszka że swoimi przyjaciółmi i ma siedemnaście lat.

Ja też mu sporo o siebie powiedziałam, powiedziałam mu nawet o mojej ucieczce i rodzinie przed wypadkiem moich rodziców.

- może chciałabyś zamieszkać razem ze mną i moimi przyjaciółmi, są tam sami faceci ale chyba ci to nie przeszkadza? - zapytał a ja od razu się uśmiechnęłam.

- jasne, bardzo bym chciała. - odpowiedziałam.

Porozmawialiśmy jeszcze chwilę przy jedzeniu, po czym wyszliśmy z restauracji i zaczęliśmy iść w stronę domu w którym mieszka Cameron że swoimi przyjaciółmi.

Gdy doszliśmy już do jego domu to nie mogłam uwierzyć własnym oczom, to nie był taki zwykły dom tylko przeogromną willa z pięcioma bardzo drogimi autami i trzema motorami na parkingu przed "domem".

Od tamtej chwili wiedziałam już że będę w końcu szczęśliwa.

good mafia girlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz