Rozdział 18

121 12 0
                                    

Trzydzieści pięć osób. Trzydzieści pięć kobiet. Trzydzieści pięć niewinnych kobiet, które wpadły w ręce Jasona. W te same ręce, które tuliły mnie do snu. Począwszy od Alice jego najlepszej przyjaciółki, przez mojego ojca, kończąc na Izaaku. Moje oczy nie hamowały wypływających z nich łez. Skapywały na moje dłonie, dekolt i pamiętnik mojego ukochanego. Nigdy nie byłam z nim bezpieczna, od samego początku planował umieszczenie mnie w "swojej kolekcji". Miałam być jego następną ofiarą, jeśli okaże się kolejnym niepowodzeniem. Jednak nie. Zachował mnie przy życiu i postanowił dać szansę. To była ostatnia z nich wszystkich.

Mówiąc, że pozwoli mi uciec, miał na myśli śmierć? Jeśli postanowie go opuścić po prostu mnie zabije? Bałam się i mimo zarzuconej na ciało kołdry drżałam, a dłonie pozostawały zimne jak lód. Nie mogłam sobie wybaczyć tego wszystkiego. Śmierci mojego ojca, ukochanego przyjaciela i nawet tej kobiety, której nie potraktowałby w taki sposób gdyby nie nasza ostatnia kłótnia. Nie mogę sobie wybaczyć jak bardzo ślepa byłam i dałam się zwieść jego kłamstwom. Ale najbardziej nie mogłam przebaczyć mojemu sercu, które mimo roztrzaskania wciąż do niego lgnęło. Tak - kochałam Jasona i to z tego wszystkiego było najgorsze. Patrząc na drzwi wiedziałam, że skrywa się za nimi zraniony człowiek. Może nawet płakał, bojąc się, że naprawdę mnie straci. I myśląc o tym nie mogłam tak po prostu odwrócić się i wyjść. Nie mogłam zostawić kogoś kto był zawsze kiedy go potrzebowałam. Czy to już można nazwać syndromem sztokholmskim?

Był ranek. Coś koło godziny piątej. Nie zmrużyłam oka tego wieczoru. Przeczytałam jego dziennik od deski do deski. Każdy wpis zawierał w sobie cząstkę niego - jego bólu, radości, złości i miłości. Naprawdę mnie kochał. To wszystko robił z myślą o mojej dobroci, chciał mnie bronić totalnie nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób niszczył mnie coraz bardziej. Chciałam mu pomóc i moje serce podpowiadało, że dam radę, jednak zdrowy rozsądek krzyczał, że już za późno. Że jest psychopatą bez pohamowań.

Podniosłam się z łóżka stawiając stopy na miękkim dywanie. Powoli szłam w stronę drzwi. Kiedy je otworzyłam ujrzałam człowieka na którego nigdy nie powinnam była wpaść. A mimo to wpadłam. Siedział na krześle, jego nogi skrzyżowane w kostkach oparte były o blat biurka. Nie spojrzał w moją stronę. Cały czas wpatrywał się w jakiś bliżej nie określony punkt i myślał. Jakby w ogóle nie zauważył mojego wtargnięcia. Powolnym krokiem ruszyłam w jego stronę.

   – Przyszłaś się pożegnać? – Zapytał głosem zimniejszym od lodu. Podskoczyłam w miejscu mając nadzieję, że tego nie dostrzegł. Nie chciałam aby myślał, że się go bałam. Chociaż bałam się jak cholera.

   – Porozmawiać. – Skinął głową a ja podeszłam bliżej. Nawet stojąc metr od niego nie uniósł na mnie spojrzenia. – Przeczytałam twój dziennik. – Zero reakcji, jakby przez te kilka godzin postanowił wyłączyć swoje emocje. – Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek będę dla kogoś aż tak ważna.

   – Ale nie wybaczysz mi tego co zrobiłem z twoją rodziną. – Spojrzał na mnie i szczegółowo przeanalizował twarz. Jego oczy były przekrwione od łez i zmęczenia.

   – Te wszystkie kobiety... Jason dlaczego? – Ukucnęłam przed jego krzesłem i chwyciłam go za dłoń. – Dlaczego to wszystko zrobiłeś? Przelałeś tyle krwi w poszukiwaniu szczęścia ale w rzeczywistości nigdy się nawet do niego nie zbliżyłeś. Dlaczego nigdy nie pomyślałeś żeby rozegrać to inaczej? – Ściskał moją dłoń i wpatrywał się we mnie w zastanowieniu.

   – Wiesz jak okazywano mi miłość przez całe moje życie? – Odpowiedziała za mnie cisza. Nie wiedziałam nic o jego rodzinie poza podstawowymi informacjami. – Mój ojciec był alkoholikiem, tak jak twój. Tylko kiedy wracał do domu nie witał swojej rodziny uśmiechem. Awanturował się, bił mnie i moją matkę. Jednego razu kazał mi stanąć na środku salonu, ćwiczył na mnie rzuty do celu pustymi butelkami po piwie. A moja matka była w kuchni obok gotując dla niego obiad. – Poczułam jak zatrzęsła mi się warga a oczy na nowo napełniły się łzami. – Kiedy krzyczałem z bólu kazał mi wystawiać język, po czym przypalał na nim papierosy. Za każdym razem powtarzał, że prawdziwy mężczyzna nie zna czegoś takiego jak ból. Nie płacze, nie woła o pomoc, sam rozwiązuje każdy problem. Kiedy wracałem do domu z gorszą oceną bił mnie kablem tak długo aż nie miałem siły się bronić. Nawet kiedy dorastałem nie odpuszczał, to ciągnęło się przez całe pieprzone lata póki nie zdechł rozumiesz? – Mówił to tak bardzo obojętnie jakby nigdy nie wyrządziło na nim krzywdy. Ale prawda była inna, cierpiał bardziej niż kiedykolwiek wyznając to wszystko na głos. A ja nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego sensownego słowa pocieszenia.

ℛℯ𝒹 ℛ𝒾𝒷𝒷ℴ𝓃  ☂︎ 𝒥𝒶𝓈ℴ𝓃 𝒯𝒽ℯ 𝒯ℴ𝓎𝓂𝒶𝓀ℯ𝓇Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz