Epilog

128 10 1
                                    

Pierwsze miesiące były ciężkie. Trudno pogodzić się ze stratą, w momencie kiedy umysł próbuje zapomnieć a serce wciąż biegnie w przeciwną stronę. Szczerze powiedziawszy nie wiele pamiętam z tego okresu. Przewijało sie w tym czasie wiele alkoholu oraz kobiet, co na krótką chwilę pomagało mi odczuć ulgę. Zawsze gardziłem tego typu osobami. Rozwiązłymi, butnymi i zniewieściałymi. Był to typowy obraz osoby z syndromem narcystycznym lub kompleksem mesjasza. Ktoś kto uważa siebie za lepszego lub nawet ponadprzeciętne ważniejszego od innych ludzi. Takie osoby zazwyczaj nie trzeźwiały z takowego cuku rozwiązłości. Stałem sie czymś czym gardziłem przez całe swoje życie.

Włosy nieco za długie, oczy podkrążone i nieprzytomne, ubrania wymiente. Patrząc w lustro widziałem kogoś więcej niż nieudacznika, którym się stałem. Widziałem również mojego ojca, który bardziej niż cokolwiek innego kochał dobrą zabawę. Dobre imprezy zakrapiane różnorakimi substancjami mającymi go zabrać w nowe niesamowite miejsce pełne doznań i wrażeń, wraz z jego nowymi kochankami.

Po tym wszystkim przyszedł najgorszy okres - okres w którym w końcu zaczynałem trzeźwieć. Moment w którym próbowałem radzić sobie z emocjami. Dużo wtedy pisałem. Bardzo dużo. Gdyby Maddy tylko mogła zobaczyć tą stertę zeszytów. Były to swego rodzaju listy pisane każdego dnia wprost do niej. Choć wiedziałem, że nigdy nie będzie dane jej tego przeczytać. Mimo to sterta wpisów przez ostatnie kilka lat leżała na moich szafkach zbierając kurz.

Już nigdy nie zaznałem takiego szczęścia jak wtedy z nią. Już nigdy nie kochałem nawet miłością przyjacielską, chyba nie chciałem już kochać bojąc się, że któregoś dnia będę coraz bardziej o niej zapominać. O jej głosie, zapachu, spojrzeniu, dotyku, wszystkich wypowiedzianych słowach. Bardzo się tego bałem. Nie chciałem zapomnieć, musiałem pamiętać za nas oboje.

Wpatrywałem się oczko wodne, które powoli zaczynało budzić się do życia. Początki wiosny a co za tym szło - kwitły kwiaty, zieleń trawy stawała się intensywniejsza, a pyłki drażniły w przyjemny sposób nozdrza. Małżonkowie wraz ze swoimi dziećmi wychodzili na spacery a młode nastoletnie pary chowały się pokątnie aby zadbać o chwile prywatności w ładnym plenerze. Z wyjątkiem tej jednej osoby siedzącej na drugim końcu ławki, którą i ja zajmowałem. Była to starsza kobieta o szczupłej posturze choć jej skóra już dawno straciła swoją elastyczność i marszczyła się przy każdym ruchu. Jej włosy były siwe, proste i sięgały ramion. Czymś co przede wszystkim rzucało się w oczy był jej nietypowy ubiór, zważywszy na miejsce w jakim się znajdowaliśmy. Strój starszej kobiety przedstawiał coś bardziej na wzór piżamy niż codzinnych domowych ubrań. Na wierzch narzucony miała szlafrok a jej stopy ocieplały kapcie z polarem. Lecz dla niej było to całkiem normalne, ze spokojem wpatrywała się w budzącą do życia przyrodę oraz otaczających ją nieznajomych. Była chora, nie łudziło to we mnie żadnych wątpliwości.

   – Piękna pogoda. – Na moje słowa staruszka zwróciła wzrok w moją stronę i uśmiechnęła się serdecznie.

   – Tak, to prawda. – Jej reakcja wywołała również na mojej twarzy lekki uśmiech.

   – Czeka tu pani na kogoś? – Po chwili namysłu kobieta pokiwała głową.

   – Tak, za niedługo powinien tu być. – Spojrzała znów przed siebie i zaczęła obkręcać obrączką na lewej dłoni. Wdowa.

   – Pani mąż? – Kobieta rozpromieniła się bardziej i znów zwróciła wzrok w moją stronę.

   – Jestem za młoda na męża nie uważa pan? – Ze smutkiem spoglądałem na kobietę, która prawdopodobnie nie była nawet świadoma otoczenia. Czy naprawdę było to możliwe, że nosząc obrączkę nie pamiętała o swoim mężu? Było, ponieważ życie nikogo nie oszczędzało. Jeśli nie dopadła ich tragedia to choroba. Lub jedno i drugie. – Lecz mam nadzieję, że w przyszłości nim zostanie.

🎉 Zakończyłeś czytanie ℛℯ𝒹 ℛ𝒾𝒷𝒷ℴ𝓃 ☂︎ 𝒥𝒶𝓈ℴ𝓃 𝒯𝒽ℯ 𝒯ℴ𝓎𝓂𝒶𝓀ℯ𝓇 🎉
ℛℯ𝒹 ℛ𝒾𝒷𝒷ℴ𝓃  ☂︎ 𝒥𝒶𝓈ℴ𝓃 𝒯𝒽ℯ 𝒯ℴ𝓎𝓂𝒶𝓀ℯ𝓇Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz