17

149 6 0
                                    

POV Lauren

6 grudnia 2012 r.

Czwartek 15:05.

Miami, Floryda.

-Lauren!-Odwracam się przy mojej szafce i widzę, jak Ashley praktycznie podskakuje w moją stronę-Mam coś dla ciebie-uśmiecha się, gdy podchodzi do mnie.

-Okej...-Podejrzliwie unoszę brew, kiedy grzebie w swojej torbie i wyciąga czerwony krawat, a ja patrzę na nią pytająco.

– To do tańca- przewraca oczami i przyciska krawat do mojej piersi, więc nie mam wyboru i muszę go wziąć.

-Jestem bardzo zdolna do kupienia własnego krawaty, Ashley- Drwię lekko, wkładając jedną z moich książek do szafki, tak bardzo się cieszę, że ten nudny dzień w szkole się skończył.

-Nie obchodzi mnie to, musisz go założyć, żeby pasowała do mojej sukienki- informuje mnie i natychmiast obraca się z powrotem do niej.

-Hej, co? Nie ma mowy, żebyśmy miały na sobie pasujące stroje! Nie ma szans!

- Nie bądź taka wkurzona, Jauregui.- natychmiast mnie zamyka-To formalne! Mamy się dopasować. Po prostu załóż ten cholerny krawat i przyjedź po mnie o 7, i nie waż się spóźnić!— mówi mi surowo. -Do zobaczenia jutro!-mruga do mnie z uśmiechem, po czym odchodzi, a ja mruczę do siebie pod nosem, chowając głupi krawat do kieszeni.

-Oj jak słodko -Natychmiast wzdrygam się na ten rozpoznawalny irytujący głos. -Zabierasz małą Ash na tańce? Nie zapomnij zaoszczędzić pieniędzy na kilka pudełek z sokiem.

-Selena- Posyłam jej kpiący, fałszywy uśmiech.

-Zawsze przyjemność. Gdzie ostatnio byłaś? Od jakiegoś czasu nie czułam tych nieprzyjemnych dreszczy na plecach.

-Tęsknisz za mną?

Parsknąłem suchym śmiechem-Oh, pewnie.

Przewraca lekko oczami-Chcę, żebyś wiedziała, że po tej małej seks taśmie, którą tak uprzejmie pociągnęłaś dla mojej korzyści, postanowiłam dać sobie i temu przyjemnemu miastu trochę bardzo potrzebnej przestrzeni.

-Jak hojnie z twojej strony. Nie sądzisz, że potrzeba trochę więcej miejsca? To znaczy, już się tu robi ciasno, może powinnaś pobiec z powrotem do tej małej jaskini, z której się wyczołgałaś.

-Wygląda na to, że twoje poczucie humoru pogarsza się z dnia na dzień, nie dziwi mnie, że ostatnio przebywasz w takim towarzystwie-wskazuje na Ashley, która stoi przy drzwiach wyjściowych i rozmawia z przyjaciółmi-A może opiekujesz się dzieckiem? To urocze, jeśli tak, trochę jak porywacz kołysek, ale nadal urocze.

Wzdycham głośno, bo naprawdę mam lepsze rzeczy do zrobienia z moim czasem, niż być narażonym na to. – Czy jest jakiś powód, dla którego teraz mi przeszkadzasz?

Wzrusza ramionami i robi krok w moją stronę-Może?

Jęczę z irytacją-Po prostu to wypluj, Seleno. Nie mam czasu na granie w twoje głupie gierki ani nie mam do nich cierpliwości.

-Dobrze. Powiedz Barbie, że nie zabierasz jej już na bal zimowy.

– A dlaczego, do diabła, miałabym to zrobić?

– Bo zamiast tego bierzesz mnie- uśmiecha się do mnie, a ja patrzę na nią przez chwilę, zanim wybucham śmiechem. Patrzę, jak jej uśmiech słabnie na sekundę, zanim ponownie przykleja go na twarz.

— Nie możesz mówić poważnie? -Patrzę na nią ze zdumionym rozbawieniem.

- Dlaczego nie? Nie możesz mi szczerze powiedzieć, że wolałabyś wziąć to dziecko zamiast mnie?- pyta uszczypliwie.

Kula armatniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz