Rozdział II

70 4 2
                                    

Maddison

Zamknęłam oczy.

A później je otwarłam. Nim byłam w stanie się spostrzec, co się dzieje, Connor złapał moją chwiejną sylwetkę. Przytrzymałam się jego przedramienia, próbując zachować równowagę. W przeciwnym wypadku, skończyłabym na latarni przed sobą i z pewnością nie byłoby to miłe spotkanie.

- Nie dostaniesz ani k-r-o-p-l-i - przeliterował dobitnie, by wiadomość dotarła do moich dwóch ostatnich, szarych komórek mózgowych - ... alkoholu więcej. Na litość boską, za chwilę stracisz świadomość, Maddison.

Connor. To dalej Connor. Tylko moje myśli nie były przy tej osobie, co powinny. I z pewnością nie przy tej, która na to zasługiwała. Tęsknota za Hunterem dręczyła mnie nagminnie. Nie wiedziałam, jak wyplątać się z sideł przeszłości. Powinnam była odpuścić, ale im bardziej próbowałam, tym wspomnienia coraz ciaśniej oplatały moją szyję powodując gulę i sprawiając, że się dusiłam od ich nadmiaru.

Hunter. To imię można by było tłumaczyć na wiele sposobów. Mogłabym napisać o nim książkę, napisać album piosenek, a może nawet dwa albumy, czy namalować setki obrazów tego, świadczące o tym, co ten facet dla mnie znaczył.

Znaczy.

Nadal, znaczy.

Był wszystkim, o czym kiedykolwiek marzyłam, ale nie pokładałam w tym marzeniu żadnej nadziei, bo nie sądziłam, że na niego zasługiwałam.

Teraz już wiedziałam, że to on nie zasługiwał na mnie.

Ten fakt jednak nie wymazywał tych dobrych rzeczy, a było ich zdecydowanie dużo więcej.

Pojawiał się w mojej głowie wraz z otwarciem oczów każdego ranka. Nawiedzał w snach, nawet, kiedy był obok. Onieśmielał mnie swoją przystojną osobą i sprawiał, że moje kolana miękły, gdy półnagi przygotowywał śniadanie dla nas obojga. Pocałunki Huntera były hipnotyzujące i zapierały dech w piersi. Nigdy nie zapomnę tego, jak masywne ramiona ciasno oplatały moje kruche ciało za każdym razem, gdy nawiedzały mnie kryzysy egzystencjalne. Jego zachowanie względem dzieci roztapiało moje serce. Wysłuchiwał nowinek ze świata mody i śmiał się wniebogłosy z najbardziej czerstwych żartów, na jakie człowieka stać. Często wpatrywał się we mnie zbyt długo, bym w końcu musiała spuścić wzrok i niewinnie zapytać z uśmiechem „No co?" – wiedziałam co. Był we mnie cholernie zakochany. Przynajmniej wtedy mi się tak wydawało.

Jak mogłam się tak pomylić? Jak można się tak pomylić?

- Jesteś w stanie iść o własnych nogach? – pytanie Connora znów przywołało mnie do teraźniejszości.

- Jasne - odpowiedziałam. Już nie byłam taka pewna, czy wieczór przy winie to dobry pomysł.

Szliśmy krok w krok obok siebie, a ja starałam się utrzymać równowagę. Nie było to proste po tym, jak się wlało w swój organizm litry alkoholu, a zamierzało wejść o własnych nogach na drugie piętro budynku.

Nadal czekałam, aż właściciel zmobilizuje się do naprawę windy, bo najbardziej irytująca rzecz, która w tym miejscu mi doskwierała.

Gdy byliśmy u szczytów schodów, dotarło do mnie, że w zakamarkach torebki powinien znajdować się klucz. Całe szczęście jeszcze pamiętałam, że to moje mieszkanie i pasowałoby, żebyśmy się do niego dostali. Odsunęłam więc zamek w poszukiwaniu małego przedmiotu, ale pośród tylu różnorodnych rzeczy, jak papierek po gumie, tamponu, lusterka, szminki, kalkulatora, zużytego długopisu, niezliczonej ilości paragonów czy drobnych monet, nie będzie to takie proste. Szczególnie, że na klatce schodowej ogarniała nas głęboka ciemność.

VanityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz