47. [Marichat] Domowe ciasteczka

172 14 2
                                    

Alarm przeciwpożarowy nie włączył się, w kuchni nie dymiło, zostały minuty na zegarze.

Adrien nerwowo zerkał w kierunku piekarnika. o już czy nie? Bał się, że chwila nieuwagi doprowadzi do katastrofy i jego wypiek dołączy do kolekcji śmietnikowej z poprzednimi „dziełami". Potem ewentualnie Natalie da mu kategoryczny zakaz wchodzenia do kuchni.

Rozległo się pipczenie.

Chwycił za rękawice i szybko wyjął ze środka gotowe ciasteczka. Położył gorącą tacę na podstawce, nauczył się czegoś po poprzednio spalonym blacie, i odetchnął z ulgą.

— Wiesz, że dwie sekundy dłużej nie zrobiłyby ci żadnej różnicy? — upewnił się Plagg, lewitując nad ciasteczkami. Pachniały... zjadliwie.

— Gorące. Jesteś kotem, łatwo możesz się poparzyć – ostrzegł przyjaciela.

— Tu nawet nie chodzi o temperaturę. Wolę ich nie testować jako pierwszy.

Adrien spojrzał krzywo na Plagga.

— Inni doceniają moje starania – uparł się.

— Słuchaj, młody... Jedna rada od takiego starego dziada. Znajomi, bliscy zawsze osłodzą ci życie komplementami. Wrogowie zamienią je w piekło krytyką. Dopiero prawdziwy przyjaciel powie ci, jak jest naprawdę. Najlepszy przyjaciel, czyli skromnie ja – wskazał na siebie łapką – nie będzie ryzykował swojego zdrowia i życia.

— Tak, tak... — Adrien przewrócił oczami. — To zapytam się Marinette.

— Marinette jako Czarny Kot czy jako Adrien Agreste?

— To... — zawahał się. Bez wątpienia Marinette zachowywała się inaczej w stosunku do Czarnego Kota. Była bardziej... sobą. Otwarta. Złośliwa. Ale i pomocna. Jakoś przy samym Adrieanie zachowywała się nienaturalnie i... dziwnie, jak na nią samą.

Opadł na krzesło i wpatrzył się we własnoręcznie zrobione ciasteczka. Pierwszy raz mu wyszły, nie mógł przegapić tej okazji.

Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer Marinette. Miał dwie karty – jedna należała do Adriena, druga do Czarnego Kota. Napisał wiadomość z drugiej.

„Spotkamy się u ciebie? Mam prośbę".

Kliknął wyślij.

— Plagg, wysuń pazury! — wymówił zaklęcie.

Plagg załamał ręce.

— Wiedziałem – jęknął, zanim został pochłonięty przez magiczny pierścień. Moment później przyszła odpowiedź od Marinette, krótkie „ok".

Adrien spakował ciastka do pudełka i wymsknął się przez otwarte okno własnego pokoju. Władca Ciem nie atakował od paru dni, ojciec wyjechał na ważne, biznesowe spotkanie z Natalie, a życie w Paryżu wydawało się spokojne.

Rodzice Marinette odbywali właśnie krótką wycieczkę do SPA we dwoje, więc dziewczyna spędzała ostatnie dni w samotności.

Wyjątkowo tym razem zadzwonił do domofonu, nie wpraszając się przez balkon.

Marinette otworzyła drzwi i zdębiała.

— Ty... wchodzisz jak człowiek? — zapytała.

Była ubrana w letnią sukienkę w kotki, słodkie, białe kotki, nawet skarpetki założyła do kompletu.

— Pomyślałem, że tak wypada. Przyszedłem w gości, więc... — powiedział nieśmiało. — Mogę wejść?

— Tak, tak, jasne.

Zaprosiła go do środka. Przy kuchni stał dzbanek z parzącą się herbatą.

— To może... zostaniemy na dole? — zaproponowała, wskazując na nakryty stół.

Adrien podał Marinette pudełko z ciastkami. Nie czekał na zawahanie z jej strony, oddał dziewczynie poczęstunek i usiadł przy stole.

— Pierwszy raz... zrobiłem – burknął. — W sensie, chciałem przetestować jeden przepis i zobaczyć, czy mi wyjdzie. Twoi rodzice mają piekarnię, więc pewnie znasz się na wypiekach?

— Zrobiłeś to... sam? — zdziwiła się.

— Oj, moja piękna pani, a któż inny by to zrobił? — odparł sztucznie. Jego głos brzmiał nienaturalnie, inaczej niż zwykle. Ani to Czarny Kot, ani Adrien.

Marinette wysypała jedno ciastko na talerzyk.

Zaparzyła herbatę i podała jedną z filiżanek Czarnemu Kotu. Wzięła pierwszy gryz ciastka. Mieliła je, mieliła w buzi, aż połknęła pierwszy kęs.

— To jest... dobre – pochwaliła Czarnego kota, ku jego zaskoczeniu.

— Dobre? — powtórzył. — Naprawdę?

— Upiekłeś je w dobrej temperaturze, ale dałeś za dużo ciasta na jedną porcję. Użyłeś jednej szklanki cukru. Szklanki są różne, więc jest za mało słodkie. Cukier się nie skrystalizował odpowiednio. Nie są za chrupkie, ale... — Dokończyła pierwsze ciastko. — Naprawdę ci się udało, jak na pierwszy raz.

Adrien podniósł się gwałtownie. Podbiegł do Marinette i złapał ją w swoje objęcia.

Dziewczyna położyła ręce na jego piersi i popchnęła delikatnie.

Odsunął się, mówiąc niewyraźnie „przepraszam".

Policzki Marinette zrobiły się różowe. Poprawiła wypadające z koku kosmyki i udała, że zajmuje się herbatą. W rzeczywistości cały czas zerknęła na Czarnego Kota.

Adrien nie pamiętał, by widział ją kiedykolwiek tak słodką i piękną. Była to faktycznie inna dziewczyna od tej, którą znał jako Adrien Agreste. Okazała się dobrą przyjaciółką. Tylko przyjaciółką, prawda?

Wow, to wyszło dłuższe niż się spodziewałam :)

In the rain - opowiadania Miraculous: Adrienette, Lukanette i inne...  [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz