34. [Lukanette] Inspiracja

312 13 0
                                    

Poranek był chłodny.

Zima zaskoczyła wszystkich w połowie listopada, zasypując drogi Paryża śniegiem, a na wierzchu rzeki pozostawiając taflę lodu, który każdego dnia musiała rozłupywać mama Luki.

Poranek był rzeczywiście chłodny. Marinette dostała dreszczy, gdy przez drzwi od kajuty przedostał się mroźny wiatr. Mimo że leżała pod grubą warstwą kołder, mimo ciepła wydobywającego się z ciała jej ukochanego, nie akceptowała takiej temperatury. A czas wstawać.

Niechętnie rozciągnęła się pod kołdrą. Kątem oka luknęła na zegarek. Jeszcze nie zadzwonił budzik, więc miała wprawdzie z dziesięć, piętnaście minut zapasu, ale jakoś nie chciała marnować tego czasu.

Wygrzebała się z łóżka i oparła się o ścianę. Z nocnej szafki podjęła szkicownik, w którym przygotowywała projekty najbliższy pokaz mody. Tym razem podeszła poważnie do konkursu, w którym główna nagroda była związana z rocznym kursem przygotowawczym pod okiem tajemniczego projektanta mody z Paryża. Na samą myśl o tym, że mogłaby się uczyć przy swoim idolu, skakała, piszczała, płakała ze szczęścia, tarzała się po ziemi, a nawet i wykrzykiwała cudowną nowinę ze swojego balkonu.

Jednak teraz siedziała cicho. Mimo ekscytacji, tłukącego w jej piersi serca i pomysłów, które wdzierały się do jej głowy jeden za drugim, milczała dla Luki.

Chłopak wrócił po koncercie nad samym ranem. Padł, nie zdejmując butów, nie zmywając lakieru z niebieskich włosów, a nawet nie odkładają gitary na miejsce. Futerał leżał u jego stóp. Jedna z nóg zwisała z łóżka. A sam Luka leżał odwrócony tyłem do Marinette i chrapał.

Zaśmiała się cicho. Wyglądał przeuroczo. Czasami miała ochotę go uściskać mocno i już nigdy nie wypuścić ze swoich objęć, ale nie teraz.

Przygładziła ostre jak szpilki włosy, życząc mu miłych snów.

Otworzyła szkicownik. Na pierwszej stronie widniał Luka, z gitarą w ręce, w blasku zachodzącego słońca. Tamtego lata po raz pierwszy odważyła się go narysować. Wziął wtedy pierwszy z utworów Jagget Stone'a. Jego mama siedziała za sterami, odwrócona do nich tyłem. Nie zaakceptowała chyba pomysłu syna, ale i nie sprzeciwiła się mu. Z drugiej strony była Juleka. Pochłonięta całkowicie Rose i jej nowymi paznokciami, które zrobiła na ich rocznicę.

A gdzie była wtedy ona? Chyba usiadła na rozkładanym krześle. Z początku nie wyjęła szkicownika, rzadko rysowała ludzi. Tylko że tamtego dnia zakochała się w tym widoku. Uśmiechu, który towarzyszył Luce, wraz z pierwszym dźwiękiem wydobywającym się z gitary. A za nim blask słońca.

Nawet mama Luki spojrzała w stronę syna. Utwór, który zagrał, poruszył sercami zebranych. W oczach kobiet stanęły niekontrolowane łzy. A był to dopiero początek piosenki. Luka grał dalej, niesiony inspiracją, marzeniami i piosenką, która znaczyła dla niego więcej niż zdawał sobie sprawę.

Marinette zakochała się w nim wtedy bez opamiętania. Nie chodziło już o spotykanie się, randkowanie, wspólne kolacje czy siedzenie wieczorem i rozmowa. Pojawiła się wtedy myśl: "To z nim chcę spędzić całego swoje życie".

Na razie spędzili ze sobą rok, ale ten krótki rok okazał się... dobry, owocujący. I za każdym razem jak patrzyła na ten rysunek, przypominała sobie, za co pokochała Lukę. Za pasję. Dobre serce. Za empatię. I za to, że bez względu na wszystko, był sobą.

— Wstałaś? — wymamrotał spod poduszki Luka. Ziewnął szeroko, a potem przygładził trochę szpiczaste włosy.

— Śpij dalej — zachęciła chłopaka.

— Ta, ta... — odpowiedział niewyraźnie. — Która... Dobranoc...

Zamknął oczy.

Marinette odruchowo parsknęła śmiechem. Luka nie nadawał się do wstawania zbyt wcześnie, a kiedy tak się działo, z przyjemnością oglądała go nieprzytomnego i niezdającego sobie sprawy, co się właściwie dzieje.

— Śpij, śpij. — Pochyliła się nad chłopakiem i pocałowała go w głowę.

Zamruczał z przyjemności. Uśmiechnął się, choć podejrzewała, że jej czułość odebrał jako sen. Nic się nie działo.

Wyłączyła budzik. Nie było potrzeby, aby zadzwonił. Ten dźwięk był przerażający, ale skuteczny. Zrywał z łóżka w moment i zawsze na zaś nastawiała drugi, gdyby jednak pierwszy nie zadziałał. Dlatego i jego wyłączyła.

Przypomniała sobie w końcu, że miała coś naszkicować. Pierwsze projekty okazały się kiepskie, nie zamierzała ich uwzględnić w konkursie. Dalsze już bardziej się nadawały, ale wciąż miała wobec nich spore wątpliwości. Zostało w szkicowniku tylko piętnaście stron. Wiedziała, że nie starczy ich na właściwe projekty.

Odetchnęła ciężko i w tym samym momencie poczuła dłoń Luki na swojej łydce.

— Co tam? — zapytał, chyba jeszcze przez sen.

— Nic, nic, śpij, kochanie.

— Spać?

Przysunął się bliżej Marinette. Wszedł w brudnych butach pod kołdrę.

— Luka, ty... — Ugryzła się w ostatniej chwili w język. — Śpij. Dobranoc.

— Hm... — Ziewnął. — Rysujesz?

— Ta... Brakuje weny.

— Yhy... Po prostu zacznij — radził jej nawet, jeśli padał po poprzednim dniu i występie.

— Nie martw się, to tylko chwila. Naprawdę, śpij.

Objął ją dziewczynę w pasie.

Pokręciła głową, nie wierząc, że Luka w tym stanie miał ochotę na czułości. Momentami przypominał domowego zwierzaczka, a nie człowieka. Ale przynajmniej mogła na niego liczyć w każdej sytuacji.

— Dziękuję – wyszeptała i zaczęła głaskać po głowie, jednocześnie zastanawiając nad projektem. Jednak... skoro inspirację miała obok siebie?

Wyobraziła sobie Lukę na koncercie, wśród tysięcy fanów, którzy wiwatują na jego cześć. Wchodzi na scenę, z przewieszoną przez ramię gitarą i wtedy rozlega się ryk fanów. Jak by wtedy był ubrany?

Sukienki. Adrien. Sukienki. Adrien. Za każdym razem myślała o tych ubiorach, zapominając, że przecież świat mody nigdy nie zatrzymał się w jednym obszarze. Skoro chce wygrać konkurs, musi być inna. Wyjątkowa. Jak Biedronka. Nie jak Marinette.

— Dziękuję, moja inspiracjo.

Pocałowała Lukę w czoło i zabrała się do roboty!

Taka krótka rozgrzewka, próba napisania czegoś i ruszenia tyłka... Jakoś chyba... wyszło?

In the rain - opowiadania Miraculous: Adrienette, Lukanette i inne...  [z]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz