XIV. Marzenie i punkt

559 12 4
                                    

Palce chłopaka wyznaczały nowe wzory na moich plecach, gdy wtulona w jego klatkę piersiową okryłam się pościelą. Śmiałam się cicho, kiedy starałam się zgadnąć, co takiego rysuje na mojej skórze.

- Słoń? - zaplatałam cicho, gdy Olly odsunął dłoń od mojego ciała.

- Od kiedy słonie mają wąsy? - złapał w palce kosmyk moich włosów, który od zawsze wysuwał się z jakiegokolwiek upięcia jakie miałam. Wcześniej związałam luźno włosy i ułożyłam się wygodnie na miękkim materacu.

- To były wąsy? Myślałam, że dalej wiesz, randomowe kreski, aby dopełnić swój obraz. - wzruszyłam ramionami, unosząc swoją głowę.

- Randomowe kreski? - prychnął cicho, a gdy oparłam podbródek o jego ciało, ujrzałam zmarszczone brwi chłopaka.

- No wiesz, jak Picasso albo Van Gogh. - uśmiechnęłam się, widząc jego dezorientację.

- To był kot, Summer. Okropna jesteś w tę grę. - przewróciłam oczami i odsunęłam się od jego ciała. Sięgnęłam dłonią przez klatkę chłopaka do kieliszka na półce obok łóżka po jego stronie.
Złapałam za ładną, zdobioną nóżkę i wypiłam całą jego zawartość, czując okropne pieczenie w gardle.

- Jesteś nienormalna. - dodał, zanim wróciłam do poprzedniej pozycji. - Będziesz tego żałować, jak wytrzeźwiejesz. - westchnęłam jedynie na jego słowa.

- Ale teraz nie żałuję. - wzruszyłam ramionami po raz kolejny. - Nie przesadzaj mugolu, bzyknąłeś czarownicę. Powinieneś być z siebie dumny.
Olly ponownie zmarszczył brwi, ale machnęłam na to dłonią. Niech sobie nie myśli, że dam mu wszystko na tacy. Będzie trzeba mu wymazać pamięć o tym Hogwarcie... ale gdzie jest moja różdżka?

Wstałam z materaca, zakrywając się pościelą. Byłam cholernie głodna i miałam ochotę na lemoniadę. Ale najpierw moja różdżka.

- Summer czego ty szukasz? - nie zerknęłam nawet na chłopaka, jedynie zebrałam swoje ubrania z podłogi i schyliłam się, spoglądając pod łóżko.

- Mojej różdżki. - a czego mogłam szukać? Co za człowiek.

- Ja pierdole, Summer... - usłyszałam głośne westchnięcie, a potem chłopak zszedł z materaca i stanął przede mną, gdy uniosłam spojrzenie znad podłogi.
Stanął to dobrze powiedziane, bo on...

- Nie masz na sobie majtek. - upomniałam go, odchrząkują. - Bezwstydny jesteś.

- Przed chwilą jakoś ci to ni przeszkadzało. - jego arogancja wręcz mnie dobijała. Ten człowiek był zbyt pewny siebie.
Uniosłam się z kolan i posyłając mu spojrzenie spod przymrużonych powiek, zaczęłam wsuwać następne warstwy swoich ubrań, nie zdejmując jednocześnie okrycia, dopóki moje ciało nie zostało zasłonięte przez materiał ciuchów.

Robiłam to pod uważnym spojrzeniem Olly'ego, badającego każdy mój ruch. To było dziwne, że czułam wtedy podniecenie i motyli w brzuchu. To było jedynie spojrzenie, które rzucał od niechcenia, a ja powoli traciłam zmysły.

I wtedy do mnie dotarło.
Wyprostowałam się jak struna i krzyknęłam:
- Alohomora! - Tremblay zmarszczył brwi, a ja rzuciłam w niego pościel. Dalej stał przede mną nago. - Zaklęcie do magicznej karty! Ona jest moją różdżką. - ruszyłam w stronę drzwi, chcąc złapać biały plastik z małego sejfu.

- Woah, woah, woah, woah - ramię chłopaka zatrzymało mnie w pól korku, łapiąc mnie w talii. Przyciągnął mnie blisko siebie i trzymając pościel między swoimi nogami, zacisnął dłoń na moim boku. Zmarszczyłam brwi, spoglądając z niezrozumieniem na chłopaka. - Nie pijesz już. - skwitował, uśmiechając się lekko

- O co ci chodzi? - wyrwałam się z jego uścisku i założyłam ręce na piersi, przekręcając głowę.

- O to, że naprułaś się jak meserszmit i nic nie jadłaś przez cały dzień, a mamy trzecią po południu. - posłał m krótki grymas i wyminął mnie, zbierając swoje ubrania. - Idziemy coś więc zjeść. - sapnął, pochylając się po swoje jeansy.

- Umiesz otworzyć drzwi? - spytałam, unosząc lekko kącik ust. - Bo wydaje mi się, że z nas dwóch to ja tu jestem czarodziejką.

- Ta kurwa, z księżyca. - sarknął, odrzucając pościel i zapinając swoje spodnie, złapał za biały materiał koszulki.

- Z planety ziemia, mugolu. - prychnęłam, zabierając telefon z szafki obok. W głowie lekko mi wirowało, ale wiedziałam, ze to tylko przez połączenia tej ohydnej szkockiej z cudownym winem. Musiałam grać trzeźwą, tyle.
A aktorką byłam zajebistą.

Olly stanął przede mną w białej koszulce i narzuconej na nią zielonej koszuli. Dopiero wtedy zrozumiałam, że to, co dziś miałam na sobie, nie było moje.
Rozchyliłam usta ze zdziwienia.

- No ładnie. - mruknęłam, wsuwając telefon do tylnej kieszeni spodni.

- Zamknij usta, bo mucha ci tam wleci. - cmoknął w powietrzu i wyminął mnie, kierując się do wyjścia z pokoju. - McDonald? Frytki dobrze ci zrobią na upojenie alkoholowe. - przewróciłam oczami na jego słowa i ruszyłam za nim.

That's Up [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz