Rozdział XIV

7 2 2
                                    

Merlinie. To już, trzecie zadanie turnieju. Od samego rana żołądek Nany zaciskał się ze stresu, tworząc chyba coraz to ciekawsze, niewidzialne wywijasy, a jej dłonie drżały mocniej z każdą nadchodzącą godziną. Fakt, że każda minuta wydłużała się o jakieś pięć godzin wcale jej nie pomagał. Czuła się, jakby minęła wieczność od nagłej pobudki nad ranem.

–rety, wyglądasz okropnie– wyszeptała ze zmartwieniem Lily, rzucając przyjaciółce granatowy płaszcz, który sięgał do ziemi. Nana złapała go niechętnie i szybko założyła na siebie. Odzienie sięgało do ziemi, a kaptur swobodnie spadał na jej plecy, co niezmiernie ją cieszyło w tym momencie. Nie pragnęła niczego innego, jak tylko schować się właśnie w wielkim worku bez dna.

–jestem tego świadoma.. chociaż wyglądam tak zawsze po nocy w bibliotece– wyszeptała wręcz konspiracyjnie, zaciskając pobielałe palce na jasnym drewnie. Jej różdżka wydała z siebie dziwny dźwięk, więc zrezygnowana schowała ją do kieszeni płaszcza.

–okej, ale jesteś pewna, że wszystko pójdzie dobrze?– spytała milcząca do tej pory Lizzie, odbijając się nerwowo od ściany. Bez słowa przytuliła mocno brunetkę, biorąc głęboki wdech.

–mam nadzieje, że zobaczymy się w jednym kawałku– wymruczała posępnie, szybko opuszczając pomieszczenie. Siedziały we trzy w pokoju wspólnym Ravenclaw'u, gdyż Angeline gdzieś wcięło i nie dane im było jej zobaczyć od rana. Jasnym było, że wszystkie te dziewczyny właśnie zjadał okropny stres. Głównie ze strachu o dwójkę przyjaciół, a wszystko to było nad wyraz dziwne. Hogwart przestawał być bezpiecznym miejscem, a sytuacja, w jakiej się znalazły, tylko to potwierdzała. Na Merlina! Jak można nie odwołać turnieju, skoro trafiają do niego uczniowie, którzy być tam nie powinni, a później jedna z uczennic przewiduje smierć drugiego?! Zasady zasadami, ale chyba czasami można je złamać, do jasnej cholery.

Z tak ponurymi myślami Nana zerknęła na zegarek. Do rozpoczęcia zadania zostało jakieś pół godziny, co oznaczało, że musiała się zbierać. Wstała powoli, a jej towarzyszki zrobiły to samo.

–odprowadzimy cię– wyszeptała Lily, której głos załamał się dobrą godzinę temu. Nana posępnie pokiwała głową, możliwie, jak najwolniej mijając korytarz Hogwartu. W tym momencie wydawał się jej naprawdę mroczniejszy, niż kiedykolwiek. Może dlatego, że smierć właśnie bawiła się z nią w berka i niestety deptała jej po piętach. Brzydka kostucha. Nie taką miały umowę, kiedy kilka lat temu odebrała jej rodziców.

–śniła mi się ostatnio mama..– zaczęła powoli szafirowooka, na co puchonka w pytającym geście uniosła brew, jednak nie dane było jej wysłuchać zwierzeń przyjaciółki. Stanęły na skraju całego widowiska, gdzie zbierały się powoli tłumaczy uczniów.

–wszystko będzie dobrze..– dodała blondynka, czując, jak zaciska się jej serce. Brunetka poklepała jej ramie krzepiąco, a następnie przytuliła ją delikatnie.

–spokojnie.. pamiętasz legendę o trzech braciach? Najmądrzejszy z nich schował się przed śmiercią, a później odszedł z nią, jak równy.. ramie w ramie, jak brat z bratem– wyszeptała, po chwili się odsuwając, a dotychczas znane jej poczucie bezpieczeństwa zniknęło. Skrzywiła się, doskonale wiedząc, co teraz miała zrobić. Wypić eliksir życiowej niewidzialności, który sama zrobiła. Miał okropny zapach, ale była niemal pewna, że smakował nieco lepiej, dlatego oddaliła się od przyjaciółki za skały, rozglądając się, czy aby napewno nikt za nią nie szedł i nie widział. Kątem oka dostrzegła, że Lily stała w objęciach George'a i miała schowaną twarz w jego ramieniu. Gdzieś wyżej siedziała Lizzie, jednak brak było Angeliny. Uśmiechnęła się słabo i na jednym łyku wypiła okropny napój, a świat w jej głowie zawirował. Chwyciła się za nią, a w kolejnej chwili poczuła się bardzo lekka. Chyba zadziało. Szybkim krokiem ruszyła przed siebie, a siedzących uczniów przeszył chłód, który uznali za powiew wiatru. Faktycznie, dzisiaj strasznie wiało.

Mapa czary ognia |Cedric Diggory|ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now