— NIE mów mi dzień dobry, bo cię zrzucę z tego łóżka — powiedział Dottore, gdy tylko Wella się obudził.
— Jakbym powiedział dzień dobry to bym skłamał, bo żaden mój dzień nie jest dobry — wymamrotał sennie w odpowiedzi alchemik, przeciągając się. — Co ty tu w ogóle robisz?
— Pilnuję cię.
Wella uniósł brwi w akcie zdziwienia.
— Pilnujesz mnie?
— Tak. Wyobraź sobie, że się wczoraj najebałeś, rzuciłeś we mnie butelką, wyznałeś miłość i nie chciałeś iść spać, bo myślałeś, że ucieknę. Tak w dużym skrócie.
Alchemik, jeśli wcześniej się nie rumienił, to po tych słowach wyglądał już jak dorodny burak i schował twarz w dłoniach, będąc najprawdopodobniej załamany swoim własnym zachowaniem.
— Zraniłem cię szkłem? — spytał, odsłanając jedno oko.
— Nie.
— Szkoda.
Dottore chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi, bo spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. Wella też się jej nie spodziewał, powiedział ją bez zastanowienia, choć w sumie nie żałował. W jego głowie szalała migrena, brak oparcia wśród innych i a m b i w a l e n c j a¹, której chciał uniknąć. Nienawidził popadać ze skrajności w skrajność, a odkąd Signora spowodowała wypadek, sam nie wiedział czy bardziej chciał zabić Dottore, czy go przelecieć. Może jedno i drugie, choć raczej nie w tej kolejności. Nie ciągnęło go do nekrofilii.
— Wiesz, jakbyś chciał mnie naprawdę zranić, zrobiłbyś to już dawno temu — Dottore wzruszył ramionami i wstał z łóżka. — Może to wina Columbiny, ale wierzę, że dusze nie spotykają się przypadkiem, każdy z nas ma określoną rolę, którą musi wypełnić.
— Jakby to była prawda to oznaczałoby, że samobójcy zawsze byli samobójcami. To trochę smutne.
— Nie spałem całą noc i miałem trochę za dużo czasu do przemyśleń — kontynuował, ignorując Wellę, który wciąż siedział pod kołdrą i miał potargane włosy. — Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu szukać antidotum, bo to tylko nas poróżni. Jesteś silny, Innamorati, wiem to od dawna, ale wciąż ignorowałem, bo leczenie to nie jedyny powód, czemu dołączyłeś do Zwiastunów.
— Wybrałem mniejsze zło.
— Nie do końca. Szukasz władzy i potęgi, wiedziałeś, że Tsaritsa jest w stanie ci to zagwarantować. Może i jesteś niżej niż Childe, ale wydaje mi się, że to tylko kwestia czasu, nim zostaniesz Numerem Czwartym. Pokonałeś samą Tsaritsę, znasz się na technikach samoobrony i lada chwila uda ci się wynaleźć kamień filozoficzny.
Wella zmarszczył czoło, ruszając brwiami. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
— Do czego dążysz?
— Jeśli zaczniemy pracować razem, będziemy w stanie osiągnąć naprawdę wiele — wytłumaczył, jakby to nie było wcale oczywiste dla alchemika. — Wejdźmy razem na szczyt, ku gwiazdom i otchłani, znajdźmy razem recepturę na kamień filozoficzny i udowodnijmy, że ludzkim życiem idzie sterować jak pieprzoną laleczką w teatrze. Potem może pozbędziemy się kilku bardziej problematycznych ludzi... Jeśli Signora przeżyje spotkanie z Raiden Shogun, nic nie stoi nam na przeszkodzie, by upozorować jej wypadek. Co ty na to, Wella?
— Mogłeś poczekać z tym wszystkim aż się chociaż nie ogarnę, oplułem się przez sen i mam kołtuna we włosach i te dwie rzeczy w zupełności wystarczą, bym nie potrafił przeanalizować twoich wypowiedzi ot tak — mruknął, wyczłapując się z łóżka. — I cóż... Powiedzmy, że się zgadzam. Ale serio zróbmy ten kamień filozoficzny, bo Tsaritsa mnie zabije. To, że się nie starzeję nie jest jednoznaczne z tym, że jestem nieśmiertelny.
— Możemy się tym zająć nawet i dziś — Dottore uśmiechnął się, ni to przyjaźnie, ni to kpiąco. — Po śniadaniu.
— Jasne.
Po tym tak po prostu wyszedł i nawet na serio chciał pójść co zjeść, ale Tsaritsa jak jakiś sęp stała pod drzwiami od kuchni (skąd skubana wiedziała o tym, gdzie był?) i nawet pomachała mu na powitanie, co już w ogóle wykraczało poza granice normalności. Miała, jak zwykle, niebieski kombinezon, ale tym razem dodatkowo też i zatroskane spojrzenie, jakby właśnie patrzyła na swoje najmłodsze dziecko, które zdarło kolano. Dottore miał dość.
— Możemy porozmawiać, Dottore? — spytała, gdy tylko do niej podszedł. Kiwnął głową. — Wiem o tym co zrobiła La Signora.
Drugi Zwiastun praktycznie od razu się spiął, nie spodziewając się tej informacji, ale nie odpowiedział ani słowem. Po prostu wszedł do kuchni za Tsaritsą.
— Proszę przygotować coś dobrego na śniadanie — rzuciła do jednego z kucharzy, po czym spojrzała znów na Dottore. — I wiem też, że chciałeś znaleźć antidotum. Radziłabym ci przeszukać laboratorium jeszcze raz.
— I tylko z tego powodu tu jesteś? — spytał, gdy usiedli przy oknie. — By porozmawiać o tym, że Signora związała mnie i Wellę eliksirem miłosnym?
Archon odchrząknęła. Wyglądała na zaniepokojoną.
— Chciałam porozmawiać o twojej wyprawie do Sumeru.
— Przecież jeszcze nie mamy electro gnozy, czemu myślisz już więc o dendro...
— Bo chcę, byś zaczął już myśleć o tym, kogo ze sobą zabierzesz. Nie musi być to inny Zwiastun, ale jednak chciałabym, byś nie wyruszał tam całkowicie sam.
Oczywiście, że pierwsza osoba, o jakiej pomyślał, to Wella. Dottore od dawna nie był w Sumeru, a Wella nie dość, że byłby w miarę normalnym (na pewno normalniejszym niż chociażby taki Tartaglia czy Pulcinella) kompanem, to jeszcze mieszkał w Sumeru przez dłuższy czas. Jego umiejętność walki była zdecydowanie przydatna, przecież potrafił dusić swoje ofiary bez żadnego problemu. Stanowiłby dodatkowo dosłownie ludzką tarczę, która osłaniałaby go przed potencjalnym zagrożeniem.
— Wybierz ludzi, którzy wybraliby ciebie — dodała, gdy przed nimi niska, pulchna kobieta postawiła dwa talerze z jajecznicą na boczku i cebuli, jeden z wielkim stosem kanapek, dwie miseczki z sałatką owocową oraz dwie herbaty. Tsaritsa uśmiechnęła się do niej. — Dziękuję bardzo.
— Co to w ogóle za rada? Nie ma kompletnie sensu, nikt oprócz Wel...
— Więc weź ze sobą Wellę — zasugerowała, jedząc już chyba trzecią kanapkę. Pochłaniała to śniadanie w takim tempie, jakby nie jadła co najmniej tydzień. — Swoją drogą, wygodnie ci się u niego spało?
— Skąd wiesz, gdzie niby spałem?
Tsaritsa się zaśmiała.
— Jakbyś szedł do kuchni z laboratorium lub swojego pokoju to wyszedłbyś z drugiej strony. Tam pokoje mają tylko Wella, Arlecchino i Scaramouche, z czego tylko ten pierwszy jest obecnie w Snezhnayi, a wątpię, że aż tak stęskniłeś się za Balladeerem lub Knave, by opłakiwać ich, tuląc się do ich poduszek. Wniosek jest prosty.
— Mówił ci ktoś kiedyś, że momentami jesteś strasznie irytująca?
— A żeby to raz.
Dottore zdecydowanie miał dość. I potrzebował snu.
———
¹ambiwalencja — sprzeczne uczucie, w którym współistnieją dwie idee o równej ważności i intensywności dotyczące tej samej rzeczy
CZYTASZ
ars amandi. ▬ dottore x oc
Fanfic▬ "rozejrzyj się dookoła, wella. zobaczysz ludzi, bez których ten świat byłby lepszy." dottore nie rozumiał ludzkich uczuć nawet wtedy - a może szczególnie wtedy - gdy signora spowodowała wypadek, mieszając w to tego śmiesznego dzieciaka z liyue. [...