Tae-hyung wstał skoro świt... o dziewiątej. Ubrał sweter, spodnie z dresu oraz grube skarpety i poczłapał zaspany do aneksu kuchennego. W akademiku nie było zbyt ciepło. Uniwersytet zdecydowanie oszczędzał na ogrzewaniu, a że dodatkowo jego pokój był na parterze to ciągło po nogach jak nie wiadomo co.
— Reumatyzmu się nabawię — mruknął sam do siebie, próbując ujarzmić palcami swoje potargane, czarne przydługawe włosy. — Czas pójść do fryzjera, święta niebawem, a ja jak ten bezdomny — upomniał sam siebie i nastawił wodę na herbatę.
Następnie poszedł do łazienki. Wyjątkowo miał swoją na wyłączność w pokoju. Te parterowe miały, bo na górnych piętrach była jedna wspólna na korytarzu. Zatem jedno woleć albo łazienka, albo cieplejsza kondygnacja. Wolał zdecydowanie to pierwsze w przeciwieństwie do reszty studentów i to dlatego nie miał współlokatora, choć pokój był dwuosobowy.
Dziś miał zmianę popołudniową przy sprzedaży choinek na świątecznym jarmarku, od którego powodzenia zależała jego ocena końcowa z agroekologii, więc mógł na spokojnie zjeść śniadanie i pójść z kawą do JK'a. W weekendy tak właśnie robił. Budził się rano i albo parzył kawę u niego w kuchni, bo już od piątku u niego nocował, albo szedł do kawiarni po jego ulubione latte i zanosił mu do śniadania, gdy jednak noc, tak jak dziś spędzał u siebie. Pamiętał, że jak przyjechał do Busan na pierwszy rok studiów, czuł się strasznie zagubiony. Honor nie pozwalał mu zrezygnować i wrócić do domu z podkulonym ogonem, ale lęki przywiezione z Daegu nie chciały dać za wygraną i to właśnie te drobne rutynowe nawyki, jak wspólne śniadanie w weekend oraz spotkania w herbaciarni sprawiały, że chciało mu się przetrwać cały tydzień tylko po to, aby móc znów weekend spędzić z JK'em. To były oczywiście jego pomysły. JK'a. On zawsze stał na straży, zawsze w pogotowiu, kryjąc go za swoimi plecami, gdy ogromne miasto łypało na niego oczyskami i szczerzyło swoje zębiska.
Uśmiechnął się sam do siebie, gdy na szafce na buty dostrzegł płaską paczkę, którą dostał od niego wczoraj kurierem. Zadudnił o nią palcami niecierpliwie, a pod folią usłyszał dźwięk czegoś kartonowego.
— Zaraz cię rozpakuję — obiecał. — Tylko muszę siku, bo się zleję w gacie.
I kiedy załatwiał swoje sprawy w toalecie, jego telefon rozdzwonił się w pokoju. Tae-hyung właśnie brał się za mycie zębów. Telefon zamilkł, ale rozdzwonił się ponownie. Tae-hyung zastygł w bezruchu i nasłuchiwał, a gdy telefon odezwał się po raz trzeci, wiedział już, że coś się stało.
Opłukał usta i wyskoczył z łazienki.
— Woo-sik? — odebrał pospiesznie połączenie od kolegi. — Pali się, czy co?
— Tae, jak dobrze, że już nie śpisz — wymamrotał Woo-sik ochrypłym głosem. — Jestem chory, chyba się wczoraj przeziębiłem, jak przygotowywaliśmy stoisko. Zastąp mnie, a ja wezmę twoją zmianę w przyszłą sobotę — poprosił.
— No dobra, nie ma sprawy — zgodził się natychmiast Tae-hyung, słysząc, że mógłby mieć wolny cały przyszły weekend. — O której mam tam być? — zaczął nerwowo dopytywać.
Jarmark był ich uhonorowaniem i jednocześnie zaliczeniem z agroekologii. Nie mogli dać ciała.
— Za pół godziny? — stęknął Woo-sik. — Bo-gum już tam jest, ale sam nie da rady.
— ZA PÓŁ GODZINY? — wydarł się Tae-hyung. — Zwariowałeś? Dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej?
— Bo dzwoniłem najpierw do Seo-joona, a on najpierw się zgodził, a potem mu coś wypadło i oddzwonił, że nie może...
— Dobra, do brzegu — przerwał mu Tae-hyung, będąc już w drodze do szafy. — To znaczy dobra, zbieram się, na razie!
Wciągnął na szybko wczorajsze jeansy na tyłek, drugi ciepły sweter oraz kurtkę na grzbiet i darując sobie śniadanie, wyskoczył z pokoju. Wsunął dłonie w kieszenie, żeby wyciągnąć klucze. Nic z tego. Zostały w środku. Wpadł znów do małego przedpokoiku i szybkim ruchem zgarnął klucze z szafki na buty. Trącił przy okazji przesyłkę, która... wpadła za nią.
Zamknął pospiesznie drzwi i pognał w stronę jarmarku. Zziębniętymi palcami napisał do JK'a wiadomość.
„Nie dam rady wpaść na śniadanie, przepraszam, ale mam urwanie głowy z tym jarmarkiem. Woo-sik zachorował, musiałem go zastąpić"
Potem cały dzień sprzedawał choinki na niewielkim stoisku ogrodzonym siatką, zerkając z żalem na dopiero co otwarte w tym dniu lodowisko. W zeszłym roku JK zabrał go na nie kilka razy. I choć nie szło mu wcale dobrze, a tyłek, łokcie i kolana miał obolałe od upadków, to i tak przychodzili co kilka dni i bawili się świetnie. Kiedy kończyli handel na dzisiaj i zbliżała się dwudziesta, a on wnosił za ogrodzenie choinki wystawione na zewnątrz, usłyszał za sobą swoje imię.
— Tae?
Odwrócił się i zamarł. Choinka wypadła mu z rąk.Gdzieś w strzępkach pamięci mignęło mu podwórko przed domem na wsi i cośczerwonego. Dosłownie go zamroczyło. Miał wrażenie, że wyrżnął głową o lód, jakna łyżwach w zeszłym roku.
🎄🌲🎄🌲🎄🌲🎄🌲
Ktoś wie, co się stało? :/
Jeśli się domyślacie, to jakie macie zdanie na ten temat?
Do jutra!
Sev.
CZYTASZ
Say Yes || Taekook
FanfictionOpowieść świąteczna będąca kontynuacją Countryside heart. Tae-hyung jest studentem ostatniego roku na Uniwersytecie Rolniczym w Busan. Według tradycji prowadzi wraz z kolegami stoisko z choinkami na jarmarku świątecznym. Jk pracuje w kancelarii ojc...