20.12 ~*~ Targi świąteczne?

280 34 56
                                    

JK wstał wcześniej niż zwykle. Zjadł śniadanie, umył się i ubrał, a potem usiadł przy oknie w kuchni, bo miał jeszcze sporo czasu i zamyślił się głęboko.

Oczy wciąż miał opuchnięte od wieczornego płaczu, a serce bolało go niepomiernie, gdy spojrzał na kalendarz.

Dwudziesty grudnia. Cztery dni do świąt. Kompletnie tego nie czuł. Gdzie ta magia? Gdzie zapach pierników? Śnieg?

Znów spojrzał za okno.

Szary świat wydawał się zwykłą jesienią, gdyby nie mróz, który spowił Busan lodowatym oddechem znad Morza Wschodniego i oszronił parapety okien.

Zastanawiał się, dlaczego Tae-hyung wczoraj płakał i jak wrócił z Daegu. Mówił, że przyjechał pociągiem, ale jak wyjechał z samej wsi? Przecież stacja kolejowa była trzydzieści kilometrów od tamtego miejsca, a autobus jeździł może dwa razy w ciągu dnia i to latem.

Może poprosił Jin-hwanga, żeby go podwiózł? — rozmyślał zatroskany w swojej głowie.

Nic nie mógł poradzić na to, że się po prostu o niego martwił. Tae-hyung miał ewidentnie jakieś kłopoty. Płakał nad grobem babci i dziadka, a to nijak inaczej nie dało się zrozumieć, jak tylko, że pojechał się do nich wyżalić. Poczuł ukłucie zawodu, że nie przyszedł mimo wszystko do niego.

Czy ta dziewczyna go wykorzystała? — pytanie zadźwięczało mu w głowie, a złość na nią zapłonęła pod skórą.

Potem czas było już się zbierać do pracy, ale do przerwy nie mógł przestać o tym myśleć, dlatego, gdy wybiła czternasta, zerwał się zza biurka, złapał za kurtkę wiszącą na wieszaku i wybiegł przez szklane drzwi gabinetu, w którym pracował.

Na korytarzu prowadzącym do wyjścia natknął się na ojca i Kilana, gdy szli w jego stronę. Zwolnił, spuścił głowę i zatrzymał się, gdy zbliżyli się do siebie. Nie miał okazji przeprosić ojca, za to, co zrobił w hotelu.

— Dzień dobry — przywitał się z nim pierwszy ojciec, nieco kpiąco.

— Dzień dobry, tato — powiedział z żalem JK i podniósł na niego odważnie spojrzenie. — Chciałem cię przeprosić, za to, że się upiłem.

Ojciec miał na twarzy drwiący uśmieszek. Odwrócił się do Kilana.

— Słyszałeś? — zapytał z kpiną.

Kilan poprawił czarną marynarkę na ramionach, a na jego twarzy wymalował się równie drwiący wyraz.

— Istotnie niebywałe — odpowiedział niemalże ze śmiechem. — Ale dziś nie wigilia, żeby zwierzęta mówiły ludzkim głosem.

JK przeskoczył wzrokiem od niego do ojca i z powrotem. Jawnie stroili sobie z niego żarty.

— Mówiłem ci, że dojrzał — zapewnił go ojciec. — To już nie jest JK spod klubu nocnego. Mój syn ma honor — znów zażartował.

— Nie jesteś na mnie zły? — zapytał z niedowierzaniem JK.

Ojciec się zdumiał i uniósł brwi.

— Oczywiście, że jestem, ale wiem co to złamane serce, bo wbrew temu, co o mnie sądzisz, to je mam — zakpił znów.

JK nie czekał dłużej. Tu na korytarzu rzucił się ojcu na szyję, jak kiedyś, gdy był mały i tak, jak planował, będąc na wsi, aby nie zsyłał go tam z powrotem, ale brakło mu odwagi.

— Dzięki tato.

Ojciec chwilę stał oniemiały, ale potem objął go i uścisnął.

— Wciąż jestem zły — zażartował.

Say Yes || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz