Księga I Ogień, Rozdział VI - Między dniem a nocą

11 4 0
                                    

— Więc nie wiesz, kim jest kolejny avatar? — Wen Tai nie dawał mu spokoju nawet kolejnego dnia, gdy we troje zasiedli do obiadu.

— Mówiłem już, że nie — westchnął i nabierał na widelec kawałek pieczonego marchewkopomidora.

Wen Tai wywrócił oczami, a potem napchał sobie usta jedzeniem. Kazu doskonale wiedział, że kuzyn mu nie wierzy. Tai nie próbował nawet ukryć swojego braku zaufania. Nie chodziło o to, by podejrzewał, że książę ukrywa przed nimi tożsamość nowego wcielenia, miał jednak silne przeczucie, że nie mówi im całej prawdy.

— A co z wami? — zagadnął Kazu, głównie po by zmienić temat. — Wasza wczorajsza dyskusja wyglądała dość... intensywnie.

Tai i Aische wymienili przestraszone spojrzenia i na moment z wrogów stali się wspólnikami. Każde z nich miało przeświadczenie, że zawiodło Kazu. Tai obiecał być miły dla kapłanki, tymczasem wywinął jej najokrutniejszy do tej pory kawał. Aische natomiast miała trzymać nerwy na wodzy, i zawiodła. Żadne z nich nie wiedziało o obietnicy drugiego, a w chwilowym zawieszeniu broni szukali jedynie rehabilitacji własnego zachowania.

— Nic takiego — zadeklarowała Aische, ale jej oczy ciskały w Taia błyskawicami.

Kazu spojrzał to na narzeczoną, to na kuzyna. Nie uwierzył im ani na moment, doceniał jednak starania.

— Szkoda, że nie najadłem się w porcie — westchnął Wen Tai, a wszyscy wiedzieli, że próbuje w ten sposób zmienić temat. Aische, wyjątkowo, była mu za to wdzięczna. — Zjadłbym jakieś mięso. To świątynne jedzenie jest paskudne!

Mówiąc to, zerknął ukradkiem na kapłankę. Do głowy przyszło mu sto złośliwych uwag, związanych z surową reguła jej klasztoru, którymi mógł ją teraz uraczyć. Zamiast tego ugryzł się w język i z niewyraźną miną przełknął kompletnie mdłą komosę ryżową z warzywami na parze.

Aische poczuła świeży przypływ niechęci do Taia. Oczywiście, że wybrzydzał! Był tylko rozpuszczonym chłopcem, który całe życie dostawał to, co chciał. Jedzenie, które podstawiono mu pod nos było pożywne i świeże, a tęsknota do smaku była — jak inne ziemskie pragnienia — oznaką słabości charakteru.

Jednak jej brzuch również zaburczał, gdy przypomniała sobie zapach grillowanych krewetek podawanych w ostrym sosie.

— Więc między wami wszystko w porządku? — zapytał, dość podejrzliwie.

— W najlepszym.

— Tak — odpowiedzieli równocześnie.

Przez chwilę przeżuwali w ciszy. Kazu stłumił uśmiech, ukrywając go za ruchami szczęki, gdy gryzł niedogotowany fasologroch. Więc jednak potrafili się dogadać, nawet jeśli ich jednym wspólnym gruntem było okłamywanie go.

— Dobrze, bo wieczorem przyjmie nas Guru Chinlai i nie życzę sobie żadnych kłótni.

Resztę obiadu spędzili w ciszy, która przeciągnęła się na resztę dnia. Gdy w końcu zasiedli pod zupełnie niepozornymi schodami, słońce chyliło się ku zachodowi, opromieniając świątynię złotym blaskiem. To tamtędy prowadziła ścieżka do dziedzińca modlitewnego, który guru ukochał najbardziej z całej świątyni, i w którym przyjmował mnichów i podróżnych, chętnych, by z nim porozmawiać.

Guru Chinlai zapowiedział, że ich przyjmie. Zapowiedział również, że zrobi to dziś. Pojęcie czasu miało jednak w świątyni znaczenie inne niż w wiosce na dole. Czekali więc dość długo, nim zszedł do nich młody mnich, nie więcej niż ośmioletni, jeszcze bez strzałki, i oznajmił:

Avatar - Złodziejka magiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz