Pierwsze szczyty górskie ukazały się na horyzoncie na wiele godzin zanim dotarli do celu. Potężne i przez cały rok pokryte śniegiem, wydawały się wyrastać wprost z wody. Myśleli, że to wrażenie ustanie, gdy zbliżą się wystarczająco, by ujrzeć łagodne podnóża gór i rozciągnięte w dole miasteczko.
Dopiero wpłynięcie w cieśninę rozwiało ich złudzenia. Załoga z fascynacją przyglądała się domostwom pnącym się po skalnych ścianach niby bluszcz, wybudowanych jedne na drugich tak, że dachy budynków niżej tworzyły balkony tych położonych powyżej. Wioska nie miała ulic ani placów, ani miejsca, które można by nazwać portem. Zamiast tego, po całej długości linii brzegowej zacumowane były łódki rybackie i malowane gondole, a nawet niewielkie statki wyglądające trochę jak pływające domy. Aische uświadomiła sobie, że tym w gruncie rzeczy są, gdy na pokładzie jednego z nich zobaczyła kobietę z niemowlęciem przewiązanym chustą na jej biodrze i koszem z mokrym praniem pod pachą.
Nad ich głowami coś śmignęło i cała załoga spojrzała w górę. To dziecko, nie więcej niż ośmioletnie, prześlizgnęło się z jednej strony wioski na drugą na rozwieszonej pomiędzy skarpami liną, którą zauważyli dopiero teraz, gdy została użyta. Gdy wiedzieli jak patrzeć, dostrzegli ich więcej. Na niektórych żyłkach zawieszone były kosze, począwszy od małych służących do transportu towarów, aż do wystarczająco dużych, by zmieścić trójkę dorosłych osób.
Aische zastanawiała się właśnie, czy ich maszty nie są zbyt wysokie i nie zerwą części z tych lin, gdy Ao zatrząsnął się i wydał z siebie przeciągły pisk. Pokład zakołysał się pod jej stopami, ale dziewczynie udało się utrzymać równowagę, czego nie można było powiedzieć o wszystkich członkach załogi.
W pierwszym odruchu odszukała wzrokiem księcia i uspokoiła się dopiero gdy zobaczyła, że jest cały i podpiera się o środkowy maszt, by nie stracić równowagi.
Kapitan wykrzyknął polecenia i po chwili statek zakręcił nieznacznie. Załoga zwijała żagle. Aische podesłał do sterburty, skąd dochodził hałas i wychyliła się za reling tak daleko, jak dała radę. Woda w dole była jasnoniebieska i niewiarygodnie czysta. Dziewczyna ujrzała ciemne zarysy wodorostów i innych morskich roślin, a także ławice ryb płynących równolegle do Ao.
Ujrzała też skały zbyt niskie, by wystawać ponad powierzchnię wody, ale wystarczająco wysokie i ostre, by zahaczyć o spód ich statku. Poczuła, jak niepokój wraca. Jak mocno uderzyli? Czy nabierali wody?
Kapitan gorączkowo wydawał polecenia. Skały rozsiane były gęsto i na pierwszy rzut oka ciężko było ocenić, nad którymi można bezpieczne przepłynąć, a o które byliby się rozbili.
— Hej! Wy tam, w dole — wrzasnął ktoś i oczy załogi znów skierowały się w górę.
Najpierw szukali źródła głosu na budynkach porastających skały, a potem dostrzegli szybujący nad nimi pomarańczowy latawiec i trzymającego się go mnicha.
— Potrzebujecie pomocy? — wrzeszczał, próbując przebić się przez świst powietrza dookoła niego.
Latawiec był szybszy od ich dżonki i mnich zataczał koła nad statkiem, aby nie zniknąć im z oczu.
Aische widziała, jak kapitan otwiera usta, aby odpowiedzieć i spodziewała się, że nie będzie to przyjazna reakcja. Dumny człowiek wydawał się urażony samą sugestią, że mogliby potrzebować pomocy. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, odezwał się Kazu:
— Pewnie, przyda się! — krzyknął, a w jego głosie pobrzmiewała wesołość, której Asiche nie słyszała od zamachu w ogrodzie Obsydianowego Pałacu.
Mnich obniżył lot, a potem złożył latawiec i wylądował na pokładzie. Choć zeskoczył z dużej wysokości, jego stopy zdawały się ledwie dotknąć desek.
CZYTASZ
Avatar - Złodziejka magii
FanfictionNa pięć tysięcy lat przed wielką wojną i epoką Avatara Aanga, światem rządziły inne prawa. Narody żyją ze sobą w pokoju, każdy z nich mierzy się jednak z własnymi problemami. W Cesarstwie Ognia nastąpił rozłam. Jeden silny kraj zamienił się w mozaik...