Słońce chyliło się ku zachodowi, karmiąc kwiaty złocistym blaskiem. Lato dobiegało końca. Dni wciąż były upalne, a wieczory ciepłe, ale największa ozdoba Obsydianowego Pałacu — ogniste róże — powoli dokonywała żywota, zupełnie przyćmiona przez bardziej pospolite rośliny.
— Biedne, jednoroczne ślicznotki — westchnęła dziewczyna, ostrożnie zrywając pąk. Wybrała jeden z brzydszych kwiatów, nie chcąc skracać ich i tak marnie krótkiego żywota. Przedtem jaskrawo pomarańczowe płatki pociemniały i pomarszczyły się, ich ekstrawagancja zdawała się teraz obsceniczna i żałosna — wiesz, że w naturalnych warunkach kwitną tylko jeden dzień w roku? — zagadnęła swojego towarzysza.
Chłopak westchnął ledwie zauważalnie, jakby swoją uwagą wybudziła go z długiego snu na jawie.
— Podczas letniego przesilenia, prawda? — spojrzał na nią przelotnie, udając bardziej zainteresowanego, niż był.
— Kazu... — delikatnie chwyciła go za dłonie i zatrzymała się — proszę cię...
— Ale choćby kwitła tylko jeden moment w czasie całego mego żywota, byłaby to najpiękniejsza z chwil — zacytował słowa "Miłości wśród smoków", po czym wyciągnął kwiat z jej dłoni i wkomponował go w jej misternie uplecioną fryzurę.
Poczuła ciepło bijące od jego dłoni, gdy zbliżyła się do jej twarzy. Uczucie było przyjemne. Było też nie do zniesienia. Czuć jego dotyk, słyszeć jak tylko dla niej recytuje miłosne ballady, równocześnie znając go zbyt dobrze, by móc dalej się okłamywać. Kazu nawet nie zauważył, że rzadki kwiat, który wpiął w jej włosy był zwiędnięty.
Mniej zakochana dziewczyna potraktowałaby to jako zniewagę.
Aische nawet nie drgnęła powieka.
Miała zamiar zapamiętać tę chwilę. Wszystko poza zwiędniętą różą. W ciągu kilku lat wspomnienie zatrze się, zostawiając tylko to, co Aische będzie chciała, by pozostało. Wspomnienie letniego przesilenia, jedynego dnia w roku, gdy kwitły ogniste róże, gdy Kazu pierwszy raz wyznał jej miłość.
Będzie się trzymać tego wspomnienia, zupełnie nie dbając, że je sobie zmyśliła.
— Nie przeszkadzajcie sobie, gołąbeczki — zawołała postać z tarasu, choć gdyby się nie odezwała, nawet nie zauważyliby jej obecności.
— Często nas podsłuchujesz, Ekhani?
— Martwisz się, zupełnie jakbyście mieli coś ciekawego do ukrycia — dziewczyna przeskoczyła przez połyskliwą, czarną barierkę. Od ziemi dzieliła ją odległość na tyle duża, że nieodpowiednie wylądowanie mogło skończyć się połamanymi nogami. Ale Ekhani ledwie zauważalnie poruszyła dłońmi i grunt pod jej nogami wystrzelił jej na spotkanie, po czym jak gdyby nigdy nic odstawił ją z powrotem na poziom ogrodu. — Obawiam się, że znam już wszystkie wasze sekrety, i większość zupełnie mnie nie bawi. Najciekawsze są te, których sami jeszcze nie znacie.
Ubrana była w biało-zielone, jedwabne kimono, z szerokim pasem obszytym złotą nicią. Odzienie miało długie, szerokie rękawy i wąską spódnicę tak, że aż trudno było uwierzyć, jakie akrobacje wykonywała w nim Ekhani. Jej fryzura — grube czarne strąki uczesane w liczne warkocze, które następnie przeplatały się ze sobą, tworząc misterną konstrukcję podtrzymywaną zdobionymi spinkami i inną biżuterią — także zdawała się zupełnie niewrażliwa na wybryki dziewczyny.
Aische nosiła się teraz podobnie, bo to zdawało się łechtać próżność ich gospodarza. Z tym że jej kimono wykonane było z bawełny, a włosy upięte zwykłymi wsuwkami.
Ekhani zatrzymała się przed nimi, dłonie splecione miała za plecami. Pochyliła się przed Kazu w nadmiernie oficjalnym geście, a w jej jasnozielonych ochach błysnęła złośliwość. Ekhani była młodsza od ich dwójki, ledwie co skończyła czternaście lat i aby spojrzeć Kazu w twarz musiała zadrzeć szpiczasty podbródek.
CZYTASZ
Avatar - Złodziejka magii
Hayran KurguNa pięć tysięcy lat przed wielką wojną i epoką Avatara Aanga, światem rządziły inne prawa. Narody żyją ze sobą w pokoju, każdy z nich mierzy się jednak z własnymi problemami. W Cesarstwie Ognia nastąpił rozłam. Jeden silny kraj zamienił się w mozaik...