Płynęli jak szaleni, nie myśląc nawet by zatrzymać się w porcie, czy choćby do któregoś zbliżyć. A gdy tylko na horyzoncie pokazywał się inny statek — bodaj była to byle rybacka łódka — umykali w przeciwną stronę.
Tamtej okropnej nocy Kazu zbiegł po schodach jak na skrzydłach, nawołując Wen Taia i Aische. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie, bo ci czekali na niego wraz z grupą mnichów. Ich rzeczy były już zapakowane na grzbiet latającego bizona, a oni gotowi do drogi.
Ogromne zwierzę ryknęło przeciągle, dając im znać, co sądzi o tej nocnej eskapadzie, ale posłusznie wzbiło się w powietrze. O tej porze w górze panował mróz i cała trójka szybko zaczęła drżeć z zimna.
Tai jako pierwszy chuchnął sobie w dłonie, a z jego ust uleciało powietrze gorętsze, niż było to możliwe u zwykłego człowieka. Zaraz potem Kazu poszedł w jego ślady, a widząc, że Aische wciąż dygocze, ale przy tym uparcie udaje, że wcale nie widzi w jaki sposób ogrzali się jej towarzysze, zaproponował:
— Choć bliżej, bo zamarzniesz.
Aische spojrzała na niego z zakłopotaniem. Twarz miała nawet bledszą, niż zazwyczaj. Potem przypełzła do niego z trudem, bo dłonie miała już skostniałe od zimna, i wtuliła się w jego ramię najbliżej, jak tylko mogła. Ognisty oddech Kazu ogrzewał ich oboje.
Siedzieli tak po przeciwnych stronach siodła, Kazu i Aische z jednej, Wen Tai z drugiej, przypatrując im się z nieodgadnionym błyskiem w oku. Od spotkania z guru był nie w sosie, unikali więc rozmowy z nim, by nie prowokować kłótni.
Gdy w końcu obniżyli lot, zdali sobie sprawę, że nie znajdują się wcale nad wioską. Pod nimi otwierało się pełne morze i tylko dzięki nielicznym światłom zapalonym na Ao dostrzegli w dole ich dżonkę. Statek był za mały na lądowanie bizona, zwierzę zawisło więc w powietrzu, a oni po kolei zaskakiwali na pokład.
Mnich — ten sam, które przedtem zabrał ich do świątyni — pomachał im wesoło na pożegnanie, a potem zakrzyknął żwawe Yee-ha i odleciał w noc.
— Mój książę — kapitan natychmiast znalazł się obok nich. Skłonił się niżej, niż zwykle, a jego ton wyrażał głęboką skruchę. — Na mój honor klnę się, że nigdy nie wypłynęlibyśmy bez waszej wysokości, gdyby nie...
— Spokojnie, kapitanie — Kazu położył mu rękę na ramieniu, w uspokajającym geście. Z boku wyglądała to dość komicznie, bo kapitan był mężczyzną dwa razy starszym i o głowę wyższym, niż książę. — Słusznie postąpiłeś. A teraz powiedz, co się stało.
— Staliśmy w porcie, zgodnie z rozkazami. Marynarze załadowywali kupione zapasy, gdy zjawił się ten... ten mnich z warkoczem. Ten sam, który pomógł nam przybić do brzegu. Powiedział, że musimy natychmiast wypłynąć. Z początku nie chciałem go słuchać, ale potem powiedział, że wasza wysokość jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a to jest jedyny sposób, by uciec. Zanim się zorientowałem zaczął dmuchać w żagle tym swoim kijem, a niedługo później byliśmy już na pełnym morzu.
— Mnich z warkoczem... — powtórzył książę, raczej do siebie, niż do kapitana. Zaraz skojarzył go z postacią, która umknęła przed nim ze schodów prowadzących do guru. Ten mnich, którego wziął za kobietę, to był Kai. — Czy powiedział przed czym uciekamy?
— Nie, mój książę — w ton kapitana ponownie wkradło się zakłopotanie.
Kazu pokiwał powoli głową.
— Może to i lepiej. Obawiam się, że gdybyśmy zobaczyli zagrożenie na własne oczy, byłoby już za późno — odparł po chwili, i nagle wydał się Aische bardzo stary i zmęczony.
CZYTASZ
Avatar - Złodziejka magii
Fiksi PenggemarNa pięć tysięcy lat przed wielką wojną i epoką Avatara Aanga, światem rządziły inne prawa. Narody żyją ze sobą w pokoju, każdy z nich mierzy się jednak z własnymi problemami. W Cesarstwie Ognia nastąpił rozłam. Jeden silny kraj zamienił się w mozaik...