Rozdział 1

369 19 12
                                    


ROZDZIAŁ PIERWSZY

GOŚĆ NUMER ZERO-ZERO-DWA

W nocy, trzydziestego grudnia, tuż przed nadejściem roku dwutysięcznego, Grindelwald zrozumiał, że nie pozostało mu wiele życia. Osadzony w najpilniej strzeżonym więzieniu nie miał wielu rozrywek, a tworzenie hipotetycznych planów ucieczki dawno temu przestało wystarczyć, gdy nie było możliwości – choćby hipotetycznej właśnie – wprowadzenia ich w życie.

Numengard było więzieniem idealnym, spełnieniem marzeń każdego architekta, który na pierwszym planie stawia bezpieczeństwo osadzonych, jak i zabezpieczenie przed nimi całego świata. Gellert Grindelwald wielokrotnie pluł sobie w brodę i zastanawiał, co go natchnęło, że kazał je zbudować.

Może to, iż nie wiedział wtedy, że buduje swój nowy dom?

Dom dla najpotężniejszego czarodzieja w dziejach świata, który nigdy nie miał mieć w nim towarzystwa. Strażnicy odwiedzali go rzadko, wnętrze więzienia było labiryntem iluzji, ściany łudziły, zmieniały położenie, sprawiały, że próbując znaleźć wyjście, błądził, aż w końcu zawsze wracał do swojej celi. Popełnienie nawet prymitywnego samobójstwa nie wchodziło w grę dzięki zaklęciom zabezpieczającym, więc tkwił tutaj ...

Nawet już nie pamiętał jak długo.

Wyjrzał przez wąskie okno, ukazujące mu fragment nieba i ułamek księżyca, nie myślał o niczym niezwykłym. Od dawna o niczym nie myślał, nic go nie zajmowało i czuł, że zbliża się czas, gdy wielki Gellert Grindelwald umrze.

Nic niezwykłego, biorąc pod uwagę paskudną jakość życia, przeszło mu przez myśl. Ale też potwierdził teorię, że bardzo potężni czarodzieje potrafią przewidzieć własną śmierć.

To było ciekawe, warte zbadania.

Ale to jeszcze nie ta noc. Jeszcze.

Zainteresowanie pojawiło się niedługo później, gdy usłyszał dźwięki ludzkiej obecności. Koła powozów, prychnięcia testrali, szepty czarodziejów i dźwięk kajdan.

Gellert złączył dłonie za plecami i zaczął iść przed siebie korytarzem. Więzienie było w całości do jego dyspozycji, był wszakże jedynym więźniem, a mury bezwzględnie blokowały jakąkolwiek ingerencję magiczną od wewnątrz, nie pozwalając mu na wiele więcej niż stworzenie światełek nie większych niż kropla wody spadająca z kranu. I podobnie jak kropla uderzająca o zlew, jego magia rozpraszała się i znikała.

Zatrzymał się gwałtownie, gdy z sufitu runęły kraty, grube, stalowe z domieszką meteorytu i najróżniejszych metali, których mieszanka mogła powstrzymać niemal każde istniejące zaklęcie. Zaskoczenie wzdrygnęło jego ciałem i zniesmaczony skrzywił usta. Sądził, że już dawno wyzbył się tych odruchów, ludzkich i bezsensownych odczuć, które kradną bezcenny czas podczas walk. Może dlatego właśnie przegrał ostatni pojedynek?

Możliwe... Albus zwyczajnie potrafił zaskakiwać człowieka.

Ale to więzienie również. Gdy się odwrócił, spadły kolejny kraty, więżąc go w idealnej klatce. W korytarzu pojawili się ludzie, umundurowani zupełnie inaczej, niż jakiekolwiek inne służby czarodziejskie. A Gellert znał je wszystkie.

Nosili się jak zabójcy, lekki krok w połączeniu z gotowością do działania i Gellert uznałby ich za żołnierzy, gdyby tylko patrzyli w inny sposób. Ich oczy wyrażały groźbę, zmrużone, pełne gniewu, jak oczy dzieciaków z ulic, którym arystokraci rzucają ochłapy. To było spojrzenie kogoś, kto dokonał słusznej zemsty i nadal mu mało. Co niepokoiło bardziej, nie mieli żadnych emblematów, po których można by odgadnąć ich przynależność.

Harry Potter CZARNA DUSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz