Rozdział 13

193 12 14
                                    

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

MASKI

Biegłem przez korytarz aż podeszwy płonęły. Skok przez barierkę schodów wśród zaskoczonych krzyków uczniów rozbrzmiał wokół mnie, a później zamarł, gdy poleciałem kilka pięter w dół.

– Impedimenta!

Zaklęcie spowolniło mnie na tyle, bym zatrzymał się akurat przed uderzeniem w podłogę. Młodsi i starsi uczniowie odskoczyli, bardziej zaskoczeni niż przerażeni. Podobne dziwactwa w Hogwarcie działy się codziennie.

Strach w końcu szedł za mną w postaci pięciu, teraz już sześciu siódmorocznych ślizgonów, którzy gnali za mną już piątą minutę i chyba się przy tym nie męczyli. Dwóch z nich skoczyło za mną bez zawahania, trzech leciało teraz na przyzwanych miotłach, a jeden zwalił się ze schodów i gonił mnie koziołkując po stopniach, co – muszę zaznaczyć – wyglądało bardzo nieudolnie.

Krzyknąłem na tłum przede mną, który rozstąpił się jak morze przed Mojżeszem i ruszyłem przez kolejne korytarze Hogwartu. Zaklęcia – kłujące, pętające, zwalniające, paraliżujące i czasami ogłuszające – leciały za mną i rozbijały się o wszystko, tylko nie o mnie. Skręciłem w stronę dziedzińca transmutacji, wywaliłem zaklęciem drzwi do jednej z klas, schylając się przed klątwą przyszpilającą. Wpadłem do środka, jeden z nich tuż za mną.

I to był jego błąd.

Z całej siły rzuciłem w niego krzesłem, a gdy osłonił się tarczą, sykl pozostawiony na podłodze między jego nogami wystrzelił w górę, trafiając ślizgona w podbródek. Trysnęły kropelki krwi z przegryzionego języka, cichy jęk i bezwładnie padł na podłogę.

Uśmiechnąłem się szeroko. Mógłbym wykańczać ich w taki sposób jeden po drugim, wykrwawić drani i mieć spokój w kilka chwil, zamiast miotać się po szkole w bezsensownym pościgu, ale wolałem unikać bezsensownego rozlewu krwi.

Wyskoczyłem przez okno prosto na dziedziniec w chwili, gdy kolejni wpadli do pomieszczenia. Na zewnątrz uczniowie koegzystowali w spokoju. A w każdym razie tak to mogło wyglądać, bo prawdę mówiąc od czasu walki mojego domu ze ślizgonami trwała prawdziwa wojna domowa obejmująca cała szkołę i dosłownie wszystkich. Walczyli tak samo pierwszroczni, sprzedając starszym uczniom informacje, którzy później ganiali za samotnymi ofiarami takimi jak ja.

Na nic wołania nauczycieli, na nic odejmowanie punktów, na nic szlabany i groźby wyrzucenia ze szkoły.

Ron Weasley, pierwszy męczennik, pierwsza ofiara, pierwszy zwycięzca! Za Rona! Tak mniej więcej wyglądały okrzyki gryfonów, którzy po zawieszeniu i odesłaniu Rona do domu chwycili za różdżki i wyszli na korytarze w intencji powzięcia słusznej i szlachetnej zemsty.

Ron pewnie w tym samym czasie jadł obiad, lenił się i unikał matki, ani myśli nie poświęcając szkole.

Ja tymczasem już drugi dzień spieprzałem przed ślizgonami, którzy uwzięli się na mnie. Dzisiaj udało mi się zgubić ich trzykrotnie, ale teraz po skończonych zajęciach mieli za dużo wolnego czasu.

– Spokój!

Profesor Filtwick pojawił się na dziedzińcu, wymachując bezskutecznie różdżką. Wyglądał, jakby nie wiedział, w kogo celować i co w ogóle powinien zrobić. Zaatakować ucznia? No przecież jest nauczycielem, nie mógł! Skrępować i pozwolić, by dopadli go napastnicy, których skrępować już tak łatwo nie będzie? To narażenie zdrowia studenta!

I w ten jeden sposób, gdy uczniowie mieli gdzieś kary, okazało się, że nauczyciele nie posiadali nad nami żadnej władzy. Nie mogą nas zatrzymać, nie mogą nas powstrzymać, nie są w stanie nawet z nami walczyć.

Harry Potter CZARNA DUSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz