Rozdział 14 (wznowienie)

121 14 13
                                    

"Obecny rozdział jest pisany po półrocznej przerwie. Jeśli będzie się różnić stylistycznie itp. zrzucam winę na to, ale mam nadzieję, że nie jest gorzej"

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

BRAMY

Ktoś kto rozpoczynał budowę podziemnych tuneli Hogwartu musiał być szalonym architektem, który nie wiedział co robi, a przynajmniej takiego doznałem wrażenia, gdy pierwszy raz raz przeniosłem się tam z Draco. Powiedzenie, że była to teleportacja byłoby niedomówieniem, nasi poprzednicy opisali w dziennikach cały proces – od rysowanych runicznych kręgów, poprzez bezużyteczną astrologię i ułożenie gwiazd, aż po zaklęcia, które ledwo potrafiliśmy wymówić.

Udało nam się dopiero za którąś z kolei próbą, a sekundę później po uczuciu jakby wrzucili mnie do miksera, znaleźliśmy się na miejscu.

Draco wyszeptał jakieś przekleństwa spod swojej maski, słyszałem go dość słabo i z oddali, ale nie byłem w stanie tego ocenić w półmroku. Rozpaliłem światło różdżki, postąpiłem krok przed siebie i straciłem grunt pod nogami.

– Potter!

Zdusiłem krzyk, odruchowo rzuciłem zaklęcie przylepca, łącząc nogi z pionowym gruntem i stałem w poziomie jak szafka przywiercona do ściany. Światło rozbłysło mocniej, a podziemia Hogwartu ukazały mi swój ogrom. Nie były to korytarze, a otwarta, pusta przestrzeń z kilkoma niewielkimi wyspami gruzów. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Malfoy'a.

Siedział na jakiejś skale, kurczowo się jej trzymając, bo miała rozmiary niewiele większe od niego.

– To raczej nie tak miało wyglądać! – zawołał. – W dzienniku było...

Zamilkł, gdy rozległo się echo szumu. Rozejrzałem się i zjeżyłem, bo jako jeden z nielicznych w szkole kojarzyłem ten dźwięk lepiej niż bym chciał i na pewno nie chciałem usłyszeć go ponownie.

– Potter... nie mówi mi, że...

– Zamknij się, Malfoy – syknąłem do niego tak cicho, jak tylko mogłem, żeby mnie usłyszał.

Puściłem kulkę światła, ta powędrowała w dal i wkrótce to zobaczyłem. Wielkie, błoniaste skrzydło, a za nim masywne cielsko z szyją pełną kolców i pyskiem pełnym ostrych zębów. Znałem je, niestety. Na moim czwartym roku przyszło mi walczyć już z podobną bestią – nie, nie podobną, bo w tym momencie byłem już pewny, że smok który zwalił się z mostu i runął w dół, unosi się w przestworzach pustki tuż przed nami.

Rogogon węgierski, smok który urósł w moich wyobrażeniach i koszmarach do monstrualnych rozmiarów. Był widocznie większy niż go zapamiętałem. Leciał leniwie, krążył wokół nas. Draco trząsł się na swojej skałce, a ja nie wiedziałem co robić.

Smok. Rogogon.

Czy mnie pamięta? Jasna cholera, jak ja mam walczyć ze smokiem? W pustce nie było nic, co mógłbym wykorzystać, a smoki z natury były odporne na większość zaklęć, więc moje ataki byłyby jak uderzenia dziecięcą piąstką. Mimo to wyciągnąłem różdżkę, a Rogogon nie wykazywał nami zainteresowania. Na jego pysku widać było plamy krwi, tam samo na jego wielkim cielsku. Jakkolwiek się tu znalazł, najwidoczniej coś upolował i nie interesował się dwiema mrówkami.

Draco jęczał.

– Po co ja się na to godziłem? Co ja sobie myślałem? Potter, jeśli zginiemy to urwę ci głowę i oddam Czarnemu Panu, przysięgam na moją różdżkę i magię, że specjalnie po to wstanę z grobu. Na Slytherina, nie na to się pisałem!

Harry Potter CZARNA DUSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz