-V-

118 7 0
                                    

Pędziłam tuż za moim przewodnikiem. Wskoczyliśmy za dach dwupiętrowego skąd obserwowałam przechodniów. Farlan i Isabel mieli przyciągnąć uwagę tłumu tak, by zrobił się zator, a wóz musiał go ominąć boczną uliczką, gdzie czekaliśmy wraz z Levi'em. Reszta roboty należała do nas. Pierwszy raz pracowałam w grupie i nie byłam przekonana czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Czekaliśmy i czekaliśmy, ale dostawców wciąż nie było widać.

- Powinni już tu być. – dreptałam nerwowo w kółko, zastanawiając się co może być przyczyną opóźnienia – Może coś się stało. – zerknęłam na chłopaka.

- Dadzą sobie radę. Zaufaj im. – wyglądał na pewnego podczas, gdy ja miałam ochotę zerwać się i sprawdzić o co chodzi.

- Zaufaj, zaufaj.. – powtarzałam cicho pod nosem, podchodząc i opierając się o ścianę obok niego – Nie wiem jak możesz być taki spokojny. – westchnęłam, odliczając w myślach sekundy.

W końcu usłyszałam zgrzyt drewnianych kół.

- Wreszcie. – podbiegłam do krawędzi dachu jak poparzona – Moja kolej.

Wyciągnęłam zza pleców swoją broń. Skoczyłam w dół obracając się w powietrzu, wystrzeliłam linki i mknęłam na czołowe spotkanie z czterokołowcem. Mężczyźni prowadzący riksze skulili się przestraszeni, gdy w ostatniej chwili przeleciałam między końmi tuż nad ich głowami. Wybiłam haki daleko przed siebie. Mocno chwyciłam rękojeść noża i zamachnęłam się, przecinając w pędzie sznury trzymające ciężką płachtę. Nie miałam szczęścia. Narzuta zaczepiła się o coś i ponownie przysłoniła worki z żywnością. Musiałam wrócić, dużo ryzykowałam ale musiałam dokończyć swoją robotę. Levi miał mieć czysty dostęp przez to, że nie będzie miał możliwości pełnego sterowania kontrolkami przy tak ciężkim bagażu. Odbiłam się od ściany jednej z wież i ze złością wpadłam na przyczepę. Muszę jak najszybciej odczepić materiał. Dwóch kolesi wspięło się na górę, a powóz dalej parł przed siebie ciągnięty przez spanikowane zwierzęta. No cóż, widać najpierw będę musiała się ich pozbyć.

Konie przyspieszyły, miałam mało czasu, jeśli wyjadą na główną drogę to będzie koniec. Dodatkowe turbulencje utrudniały sprawę. Jeden z mężczyzn biegiem rzucił się na mnie z pięściami. Przeskoczyłam w bok i przejechałam ostrzem po jego spasionej łydce. Zaklął łapiąc się za krwawiącą ranę. Pojazd podskoczył przez co stracił równowagę i sturlał się upadając ciężko na ulicę. Drugi z nich był tuż za mną i chyba tylko instynkt uratował mnie przed kopniakiem. Znowu zatrzęsło. Cholera naprawcie te drogi! Upadłam na krawędź bryczki o mało przez nią nie wylatując. Prawy sierpowy w twarz przypomniał mi, że nie mam na to czasu. Poczułam przypływ adrenaliny i żelazny posmak krwi w ustach. Szeroko się uśmiechnęłam pokazując zabarwione nią zęby, wywołując zmieszanie u mojego napastnika. Przechyliłam głowę unikając kolejnego ciosu o pare milimetrów. Gdy ta włochata łapa mnie minęła, przybiłam ją nożem do bocznej belki przyczepy. Ryknął z bólu. Zakręciłam się i z pełnego obrotu kopnęłam rywala, a siła odrzutu wyrwała mu dłoń rozrywając na pół. Upadł uderzając głową w kant platformy. Zemdlał. Chwyciłam płachtę i zeskoczyłam z nią na ziemię, całkowicie zrywając materiał.

- Teraz! – krzyknęłam, gdy wszystko było odsłonięte.

Levi wyskoczył z jakiejś dziury i nie zwalniając, pofrunął nad zapasami łapiąc dwa wory. Rozpędziłam się i gdy przeleciał nade mną, wystrzeliłam w powietrze tuż za nim. Rozglądałam się na wszystkie strony w gotowości, by w razie czegokolwiek utorować drogę. Nie było tego po nim widać, ale wiedziałam jak jeden wór może być cholernie ciężki, a co dopiero dwa. Latanie i sterowanie z nimi, nie jest ani trochę łatwe i przyjemne. Z tyłu jak zwykle dobiegały pojedyncze krzyki czy wyzwiska, jednak po tylu latach przestałam zwracać na nie uwagę. Zawaliłam trochę swoją część i wiedziałam o tym. Mimo wszystko zdążyliśmy, zdobyliśmy spore zapasy. W pojedynkę taka akcja nie miałaby prawa się udać. Może faktycznie ta cała praca w grupie nie jest taka zła.

Wlecieliśmy do ruin starego bloku. To była nasza ustalona kryjówka na przeczekanie najgorszego momentu. Isabel i Farlan czekali już w środku. Odwrócili się w naszą stronę.

- No nareszcie. – powiedział z wyraźną ulgą blondyn.

- Wszystko według planu, za jakąś godzinę będziemy mogli wrócić do domu. – mówił Levi i rzucił każdemu po bułce ze świeżo zdobytych łupów.

Dołączając do moich współpracowników, usiadłam na podłodze i zaczęłam jeść zadowolona, że się udało. Na rękę skapnęła mi kropelka krwi. Przetarłam nos wierzchem dłoni i dalej kontynuowałam jedzenie. Nawet nie zarejestrowałam kiedy dostałam w pysk.

- Zawsze tak wszystko ignorujesz? – zapytał czarnowłosy, wręczając mi chusteczkę – Zbyt łatwo dajesz się obijać.

Odebrałam materiał i przyłożyłam go do nosa, odchylając głowę do tyłu.

- Nie twój interere. Żyję, więc dobrze sobie radzę. Będę się przejmować jak będzie to coś poważniejszego, niż pare siniaków i zadrapań. – cała trójca mi się przyglądała – Dziwi mnie jakim cudem wy po tylu akcjach, tak dobrze się trzymacie.

To mało sprawiedliwe. Ja za każdym razem musiałam coś spieprzyć, zdobywając tyle ran, że mogłoby to się stać kolejnym punktem w planach.

- To właśnie zasługa działania w zespole. Nie zawsze wszystko idzie po myśli i dlatego sobie pomagamy. – odpowiedział mi Farlan.

I to tyle?

- Ha, ciekawe.

Wiem na czym to polega, to znaczy prawie. W przeszłości mimo pracy zespołowej, każdy miał swoje zadanie i nikt nie przyszedłby ci pomóc, w podziękowaniu za zjebanie akcji. Te rany i blizny powstały, bo nie chciało mi się walczyć o zdrowy powrót.

- A od teraz wszystko zmieni. – nagle rzuciła Isabel wstając, a ja patrzyłam na nią nie wiedząc co to znaczy.

- Widzieliśmy jak rozwaliłaś tych gości! Najpierw jeden BUM! Zaraz potem drugi pada na deski. – ekscytowała się, uderzając pięściami w powietrze – Zawsze Levi sam musiał odwalać brudną robotę, teraz będzie miał partnera. Jesteśmy drużyną. – zachichotała, zakładając ręce na biodra.

Drużyną? Myślałam, że to tak na jedną akcję. Zmieszana odszukałam wzrokiem Levi'a. Wiedziałam, że on tutaj ma ostatnie słowo, więc czekałam na jakiś komentarz.

- Omówiliśmy już to, chcemy cię po swojej stronie. Jednak decyzja należy do ciebie – powiedział patrząc mi w oczy.

Wstałam i obleciałam wzrokiem każdego z nich.

- Wy tak na serio? – dopytywałam, upewniając się przed podjęciem decyzji.

Nie wiedziałam czy tego chcę i czy będę potrafiła się wpasować. Ale po 4 latach, mam dość samotnego szlajania się. Już wystarczy. Najwyższa pora komuś zaufać. Jeżeli mnie zdradzą lub porzucą – poradzę sobie. Tak jak robiłam to do tej pory.

- To jak będzie? – pospieszyła dziewczyna zaciskając kciuki.

- Chyba nie mam nic do stracenia. – uśmiechnęłam się – Wchodzę w to.

- Tak! – pisnęła i podbiegła mocno mnie przytulając.

W odpowiedzi niepewnie poklepałam ją po głowie.

- Będziesz się musiała przyzwyczaić. – powiedział Levi, widząc moje zdezorientowanie.

Widziałam to – Levi się uśmiechnął! Ledwo co, ale jednak! Wpatrywałam się w ten obrazek, szczerząc się jeszcze bardziej. W końcu to niecodzienny widok. A szkoda.

- Zbierajmy się już stąd. – dodał.

"Dziki spokój" Levi x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz