-XVI-

119 9 0
                                    

Po kilkunastu, a może kilkudziesięciu minutach mechanicznego marszu i wpatrywania się w różę na plecach wojskowego idącego przede mną, nagle się zatrzymaliśmy. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie było upragnionego przeze mnie wozu. Nie było Zwiadowców. Domów. Ludzi. Zmieszana próbowałam zrozumieć po co i gdzie teraz jestem. Kolejne obrzeża podziemnego miasta, a dokładniej po prostu jego opustoszałe ruiny. Panowałaby tu bezkresna cisza, gdyby nie pojedyncze śmiechy czterech żołnierzy.

- Co tu robimy? – odważyłam się spytać, czując narastającą we mnie panikę.

- Naprawdę myślałaś, że po tylu latach użerania się najpierw ze starym Dhirenem, a później z tobą grzecznie przekażemy cię Żandarmerii? Skoro tak chciałaś wcześniej sprawiedliwości, proszę bardzo. Wymierzę ci ją teraz. – zaczął podwijać rękawy coraz szerzej się uśmiechając – Nie zasługujesz na proces. Podziękuj staremu za zabicie mi bliskich. – zamachnął się uderzając tak mocno, że usłyszałam chrzęst własnej szczęki.

W tym momencie do mnie dotarło. Stacjonarni są tu z własnych pobudek i wcale nie współpracowali ze Zwiadowcami. Miał to być osąd za krążącą we mnie krew zabójcy.

W uszach mi huczało, w głowie pulsowało, a każda zdobyta do tego czasu rana jakby otwarła się na nowo. Słyszałam wokół mnie szuranie butów i śmiechy. Chwilę później do tego doszedł dźwięk łamanego nosa. Z oczu leciały mi łzy wywołane bólem, chociaż teraz nawet nie miałam pewności czy to faktycznie łzy czy już krew. Nie chciałam się poddawać, jeszcze nie teraz.. Próbowałam jakkolwiek unikać uderzeń, ale gdy tylko oddalałam się od jednego napastnika, drugi już stał obok. Do tego ten przeklęty długi łańcuch łączący kajdanki, o który co chwilę się potykałam. Nie zorientowałam się nawet jak raz za razem zaczęłam dostawać ciosy to w twarz to tułów. Tak potwornie się bałam. Trzech żołnierzy rzucało mną na wszystkie strony jak zabawką. Czwartym była kobieta, która siedziała gdzieś z tyłu na jednym z murków, śmiejąc się i bawiąc zabranymi mi wcześniej nożami. Przyglądała się tylko całemu przedstawieniu komentując i kibicując swoim kolegom. Kolejne kopnięcie odrzuciło mnie pod ścianę, przy której oparta i na trzęsących się nogach, wsłuchiwałam się w swój świszczący, płytki oddech.

Nie wiem czy już się poddałam czy może pogodziłam z tym, że zbieram na siebie winy ojca, nie obchodziło mnie to teraz. Dręczyło mnie coś innego na co musiałam zdobyć odpowiedź. Z trudem przetarłam kapiącą mi z ust ślinę wymieszaną z krwią i ciężko dysząc, spytałam:

- Co z tymi, których złapali Zwiadowcy?

- He? A kogo to obchodzi? Ale pewnie będą mieli więcej szczęścia niż ty. – parsknął śmiechem, podszedł do mnie i pociągnął za włosy, bym spojrzała w górę pokazując palcem na drogę w oddali – Jadą teraz w wygodnej karecie... - przybliżył usta do mojego ucha - ...by usłyszeć wyrok szybkiej śmierci.

Z zasłaniającego pagórka na ścieżkę prowadzącą do powierzchni, wyjechał powóz Zwiadowców.

                                                                                             ***

W tym momencie wstąpiło w nią coś czego nie dało się nazwać. Strach, nienawiść, ból, żal.. – nic teraz nie miało znaczenia. Źrenice jej szarych jak popiół oczu rozszerzyły się do samej krawędzi tęczówek. Wydała z siebie przeraźliwy ryk. Wbiła zęby w gardło wojskowego stojącego przed nią i z obłędem w oczach szarpnęła, wyrywając kawałek tchawicy. Trysnęła krew, barwiąc jej jasne włosy w ciemny szkarłat. Mężczyzna upadł wciąż rzucając się w konwulsjach. W tle rozległy się krzyki paniki. Ona jednak niczego nie słyszała. Ostrze miecza już pędziło, by pozbawić ją głowy, ale jej już tam nie było. Kopnęła napastnika w plecy, a ten przeleciał dwa metry, z hukiem wpadając na skałę. Kolejny z żołnierzy już uderzał lewym prostym, gdy ona zrobiła dokładnie to samo. Pod wpływem uderzenia pięść mężczyzny wygięła się pod dziwnym kątem, a wszystkie palce zostały wyłamane. Wrzasnął w panice rzucając się do ucieczki. Złapała go za kołnierz wgniatając z ziemię. Chwyciła za jego krótkie brązowe włosy i mechanicznie zaczęła walić czaszką o bruk, tworząc coraz większą kałużę juchy. Przerwało jej ostre szarpnięcie za łańcuch, dalej przytwierdzony do rąk. Był do drugi z żołnierzy, który oprzytomniał po zderzeniu z murem. Owinął łańcuchy wokół jej gardła odciągając dziewczynę od zwłok kompana. Chropowaty metal więzów rozorał skórę szyi. Wymachnęła łokciem do tyłu trafiając prosto w skroń mężczyzny. Wywinęła się z zabójczej pętli. Chwyciła za rękojeść jego miecza, a ułamek sekundy później, koło jej stóp poturlała się głowa. Odwróciła się namierzając ostatnią ofiarę. Kobieta ze zgrozą w oczach i zalaną od łez twarzy, zerwała się z miejsca biegnąc i krzycząc o pomoc. Tora spokojnym krokiem podeszła do miejsca z którego uciekła i pochwyciła jeden z odebranych jej noży. Wzięła zamach. Ostrze wbiło się w plecy dziewczyny po samą rękojeść. Kolejne ciało upadło z łoskotem.

Przez 22 lata swojego życia nikogo nie zabiła. Do teraz.

Stała tak na zalanej posoką ziemi pośród rzezi, z raną przypominająca obrożę z rozszarpanej, zakrwawionej skóry. Jej oczy zaszły ciemnością. Powóz Zwiadowców właśnie opuścił podziemia. W chwili trzaśnięcia zamkniętej bramy – Tora upadła. A bestie na nowo ogarnął spokój. 

"Dziki spokój" Levi x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz