Wdrapałam się na balkon przez który przeskoczyłam na dach podniszczonego już budynku. Ostrożnie podeszłam na skraj pod którym znajdowało się okno. Rozejrzałam się po okolicy, nasłuchując jednocześnie podejrzanych dźwięków. Zawisłam rękami w dół, badając rodzaj jego zamknięcia. Zamek był solidny i dość nowy, wyłamanie go lub rozbrojenie byłoby zbyt głośne i czasochłonne. Ktoś jednak przy jego wymianie zapomniał o czymś takim jak zawiasy. Zżerała je rdza, a drewniane obramowanie szyby gniło. Zaczęłam dłubać nożem na około metalu. Mocno już zdegradowane drewno zaczęło się kruszyć i odpadać, powiększając wyrwę. Wreszcie trzymanie puściło, lekko odchyliłam i wysunęłam z prowadnic szkło. Odłożyłam je na dach, po czym rozprostowałam zastane kości. Jestem za stara na takie wygibasy. Mocno chwyciłam krawędź dachówek i opuściłam się na rękach prosto do zrobionego przejścia. Zachwiałam się, gdy kolejne kawałki próchna odpadły spod moich stóp pod wpływem ciężaru. Było blisko. Wślizgnęłam się do środka. Rozejrzałam się po małym pokoiku, który jak podejrzewałam był magazynem, wnioskując po rozłożonych szczotkach, szmatach i.. siekierze. Hm.. a może.. nie, nie. Masz już inny plan, skup się.
Podkradłam się do wylotu schowka i wyjrzałam na korytarz. Na jego końcu znajdowały się schody prowadzące poziom w dół na parter. Część drogi do nich była zakryta ścianą po drugiej stronie, jednak część była wystawiona na widok przez obecność jedynie balustrady. Przyparłam do elewacji zewnętrznej strony korytarza i powoli przysuwałam się do barierek. Między nimi rozlewało się światło świec porozpalanych piętro niżej. Wyraźnie słychać było stamtąd krzątaninę Jamesa. Nie spał. Zerknęłam, by mieć pewność co do jego osoby. Tch.. jak zwykle ta sama paskudna gęba. Pare razy wszedł już nam w drogę, ale nigdy wcześniej nie odważył się wdać z którymś z nas w przepychanki inne niż słowne. No cóż, to był jego pierwszy i ostatni raz. Za głupotę się płaci.
Uznałam, że zaczekam na niego ukryta w pokoju i wtedy znienacka zaatakuję. Już miałam się wycofać spod ściany, gdy dobiegł do mnie huk otwieranych drzwi. Przykucnęłam i znów wyjrzałam zza rogu, by przeanalizować co się stało. Na środku holu był James, a w przejściu stał... Levi. No bez jaj.. Wszedł do środka, kopniakiem zamykając za sobą drzwi. Wyciągnął nóż, a brodacz na ten widok zaczął się cofać pod sam mur nad którym była balustrada. Nie, nie, nie!
- Stop! – wybiegłam z ciemnego korytarza, wychylając się nad barierkami z wyciągniętymi rękami.
Popatrzyli się w górę.
- Tora? Co ty tu kurwa robisz?
- A ty to niby co?
- Co wy OBOJE do chuja robicie w moim domu! – krzyknął zdezorientowany i wkurwiony James.
- Morda, nie z tobą rozmawiam. – rzucił Levi uderzając go z pięści.
Pryszczaty skulił się łapiąc za nos. Przeskoczyłam nad obręczą i wylądowałam na podłodze między mężczyznami.
- To ja się tu produkuję ze skradaniem, a ty wparowujesz z kopa przez frontowe drzwi?
- Co za różnica skoro zaraz i tak będzie martwy.
- Chcesz go tak po prostu zabić? Zero w tobie finezji. – westchnęłam, teatralnie przyglądając się paznokciom.
- To słucham. Co chciałaś z nim zrobić?
- Jak miło, że pytasz. – uśmiechnęłam się szeroko, odwiązując od pasa linę.
Około 15 minut później, w tym samym miejscu na krześle siedział przywiązany, nieprzytomny James.
- Chyba mu trochę za mocno przyłożyłeś. – mówiłam klepiąc brodacza po policzkach – Wstajemy, nie śpimy! – zirytowana dałam mu solidnego liścia, po którym w końcu się otrząsnął.
- Czego wy kurwa ode mnie chcecie.. – stęknął, a ja usiadłam na nim okrakiem, przystawiając mu do twarzy szare pióro – A więc to dlatego tu jesteście. – zaczął się histerycznie śmiać – Z powodu jakiegoś pierdolonego gołębia! Ta ruda od was pierwsza się na mnie rzuciła! Dostała nauczkę. Napadacie kogo popadnie, a w przerwach ratujecie biedne zwierzątka z opresji? I za to chcecie mnie zabić? Nie rozśmieszaj mnie!
- Gdzieś mam tego ptaka, widzisz problem polega na tym, że pobiłeś kogoś z naszych. – wstałam z jego kolan – Mogła wyrżnąć całą twoją rodzinę, nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie to – mówiłam podwijając rękawy – że ją zraniłeś.
Uderzyłam z całej siły w jego twarz z lewej, z prawej, znowu i znowu. Gdy się opanowałam, jego głowa zwisała na bok, a on ciężko splunął krwią na ziemię.
- Prze.. przepraszam.. – wyrzęził – Nie zbliżę się.. nigdy więcej do niej.. Nie zabijaj mnie.
- Zabić? – przybliżyłam się do jego twarzy wyciągając sztylet przypominający czarny, ostry szpon – Ja nie zabijam. To wbrew mojemu kodeksowi moralnemu.
- Więc co.. zaraz.. co ty chcesz zrobić?! – zaczął się wyrywać, a w jego głosie wezbrał paniczny strach.
- Levi przydaj się na coś. Nie mogę pracować w takich warunkach.
Wciąż się rzucał luzując więzy i uwalniając z krzesła. W ataku histerii zaczął niekontrolowanie wymachiwać rękami. Uchyliłam się przed jedną, ale druga uderzyła mi w twarz. Warknęłam czując piekący policzek. Levi zareagował od razu kopiąc Jamesa tak, że z powrotem poleciał na siedzenie. Posłał mu kolejne mocne uderzenie w brzuch przez co się skulił i uspokoił. Mój kompan zacisnął więzy lin, po czym szarpnął za włosy odchylając mu głowę.
- Wielce dziękuję. – uśmiechnęłam się i pare razy obróciłam nożem w dłoni zbliżając się do mojego celu – Jesteś niecierpliwy, więc skończymy tę zabawę. To za Isabel.
Mocno przytrzymałam jego powieki, rozszerzając je. Powoli wbijałam zagięte ostrze między gałkę oczną, a łuk brwiowy. Po kolei nacinałam wszystkie przytrzymujące ją mięśnie. James zdzierał gardło, ale jego krzyki były tłumione przez obecną w jego ustach szmatę. Płakał krwią, gdy przecięłam ostatnie ścięgna. Levi wciąż przytrzymywał mu stabilnie głowę, przyglądając się każdemu mojemu ruchowi.
- Puść go. – powiedziałam w końcu.
Brodacz już się nawet nie ruszał. Wykończony bólem, siedział spokojnie czekając na koniec.
Sięgnęłam po to samo szare pierze i podłożyłam mu je pod nos. Poruszyłam nim wywołując natychmiastowy odruch bezwarunkowy – kichnięcie. Gałka oczna pod wpływem ciśnienia wyleciała z oczodołu, zwisając teraz jedynie na nerwie wzrokowym. Krzyki Jamesa ponownie rozległy się po pomieszczeniu mieszając się z moim niekontrolowanym wybuchem śmiechu.
Oto moje dzieło.
- Więc to jest ta twoja finezja? – powiedział Levi podchodząc do mnie.
Z dłoni zdmuchnęłam piórko, które delikatnie opadło na kolana Jamesa.
- Mniej więcej. – odwróciliśmy się na pięcie i skierowaliśmy do wyjścia.
- Musisz mi kiedyś opowiedzieć o swoim kodeksie moralnym...
Za nami trzasnęły drzwi, zostawiając w środku człowieka, który odważył się skrzywdzić jedną z najważniejszych dla mnie osób.
CZYTASZ
"Dziki spokój" Levi x OC
FanfictionOd początku była częścią szemranych interesów ojca. Przez zdradę jednego ze swoich ludzi zostaje złapana, a za współudział oddział Stacjonarnych wydał własny osąd, zrzucając ją do Podziemi. Wydostanie się z tej dziury, gdy powinno się nie żyć może n...