-XV-

103 7 0
                                    

To był ten moment. Akcja do której się wszyscy tyle przygotowywaliśmy. Mieliśmy gotowy plan, a każdy doskonale znał swoją rolę. Jako, że nie posiadałam sprzętu do trójmanewru, w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa musiały mi wystarczyć noże i nabyte przez te miesiące umiejętności. Mimo upływu czasu nie mogłam się przyzwyczaić, że nie mogę w każdej chwili wzbić się w powietrze. Nie lubiłam w napadach na dostawy działać z dołu, ale nie miałam wyjścia, załatwienie sprzętu w podziemiach wydawało mi się niemożliwe. Nie wiedziałam skąd Levi i reszta ogarnęła swój, jednak mój był po Tonym, a nie spotkałam się jeszcze żeby ktoś nim handlował, nawet w tych najbardziej podejrzanych i nielegalnych przybytkach. Tęskniłam za lataniem, to była moja pozorna wolność.

Stałam w ustalonym miejscu ukryta za murem. Rozglądałam się uważnie, upewniając się, że w tej części nie będzie gapiów. Wokół panowała cisza, co było jednocześnie dobrym jak i złym znakiem. Gdzieś w oddali rozległ się tętent kopyt i trzaski linek. Za wcześnie. Przecież mieli zaatakować dopiero za zakrętem. Zmienili plany? Mało prawdopodobne. Coś się musiało stać. Rżenie koni, krzyki, odgłosy walki – w momencie zapanował chaos. Wszystko to słychać było wyraźnie mimo dzielącej mnie od tego miejsca odległości.

Wstałam i nerwowo chwyciłam za ostrza. Jeśli to Żandarmi, Levi powinien sobie z nimi poradzić bez problemu, a mimo to czułam niepokój. Musiałam sprawdzić co się tam stało. Naciągnęłam kaptur i pędem puściłam się stronę hałasu. Biegłam ile sił w nogach pomiędzy krętymi, wąskimi uliczkami. Stanęłam, gdy tylko dotarły do mnie przytłumione głosy moich przyjaciół. Byli po drugiej stronie na małym placu. Levi, Farlan, Isabel oraz... Zwiadowcy. Nie dało się pomylić zielonych peleryn ze skrzydłami wolności z niczym innym, jednak co oni tu robili? Z bezpiecznej odległości obserwowałam sytuację, która nie wyglądała kolorowo. Byłam jednak za daleko by coś usłyszeć. Cała trójka klęczała skuta kajdanami na ziemi, a kilku Zwiadowców kręciło się i dyskutowało. Jak to możliwe, że się dali złapać do cholery! Więc to jest to przed czym ostrzegał nas instynkt. Musiałam coś szybko wymyślić. Właśnie zabierali ich do wozu. Nie czekając dłużej, ruszyłam za nimi. Nie jest dobrze. Mimo pędzących myśli, starałam się zachować ostrożność. Jeśli mnie przyłapią będzie po sprawie, zwłaszcza jeśli dowiedzą się kim jestem.

- Co robisz? – usłyszałam za sobą kobiecy głos.

Żołądek podskoczył mi do gardła, gdy zobaczyłam tak dobrze znany mi mundur Stacjonarnych. Zachowuj się naturalnie, masz prawo chodzić po ulicach pomimo tego, że jak na złość dzisiaj magicznie nikogo kurwa nie ma!

- Mogę w czymś pomóc? – spytałam najmilej jak mogłam udawać.

- Jesteś w miejscu napadu, więc co tu robisz?

- Czekałam na dostawę żywności dla siebie i brata. Biedny zaraził się jakimś choróbskiem i nie może chodzić. – kaszlnęłam ze dwa razy – Usłyszałam krzyki i chciałam sprawdzić co się stało. Czyżby bandyci znowu nas okradli? – próbowałam odegrać rolę zatroskanej sytuacją.

Proszę, proszę, uwierz i idź sobie. Nie rozpoznawała mnie – o tyle łatwiej. Widać, że była nowa i pewnie myślała, że bardziej mogę mieć coś wspólnego z napaścią na powóz.

- Gdzie mieszkasz? – dalej podejrzliwie dopytywała.

- Och, nie powinnam mówić takich rzeczy obcej osobie, jeśli ktoś by się włamał i zrobił coś braciszkowi.. – przerwałam łapiąc za krawędź płaszcza i teatralnie ocierając oczy.

Tym gestem odsłoniłam swój ubiór, by zobaczyła, że nie mam przy sobie ani żadnego sprzętu jak bandyci ani uzbrojenia. Nie licząc oczywiście noży, które były przypięte z tyłu spodni, więc ich nie widziała.

"Dziki spokój" Levi x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz